Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 16
Nie znała doktora Zawiślańskiego, a i Nina była dla niej osobą obcą, jednak fakt, że NKWD kogoś bezpardonowo wykończyło, nakazywał jej myśleć, iż podobny los mógł spotkać ojca i Huberta. A ona wolała żyć złudzeniami.
– Boże, co ona robi? – zapytał nagle Błażej, spoglądając na Nelę.
Dziewczynka okręciła szyję lalki swoją kokardą, a potem zaciskała tak mocno, że aż zrobiła się czerwona. Potem owinęła Jadźkę w jakąś brudną szmatę i mówiła, że pochowa ją później. Ani Gabriela, ani Błażej nie potrafili zrozumieć zachowania dziewczynki, chociaż domyślili się, że sceny, jakie widziała w wagonie, musiały zostawić na jej kruchej psychice jakąś skazę.
Jeden z synów Pieczarkowskiej, który nie miał więcej niż dwanaście lat, zaczął naigrawać się z Neli:
– Z ciebie to wyrośnie jaka zbrodniarka, jak nic. I dodatkowo głupia jak but z lewej nogi.
– A czemu? – zapytała niewinnie Nela.
– Boś chciała wstążką i tak martwą lalkę zabić – zarechotał chłopak.
– Ona żyła. Jadźka miała na imię.
– A nieprawda. – Chłopak wciąż się z niej natrząsał. – Głupia jesteś i tyle.
Dziewczynka bardzo nie lubiła, jak ktoś ją tak nazywał, ale nic nie odpowiedziała. Zmrużyła oczy i wcisnęła się kolejny raz pomiędzy Błażeja i Gabrielę. Młody Piotrowski nie był zbyt uradowany z tego powodu, ponieważ to pozbawiło go możliwości dotykania panny Kąckiej. Niby niechcący, bo ciasnota panowała ogromna, ale właściwie to była jedyna okazja, by mógł być tak blisko swojej sympatii.
Wkrótce Neli znudziło się siedzenie w jednym miejscu i znowu gdzieś się przemieściła, tym razem zabierając ze sobą wyciągnięty z kieszeni Błażeja kozik. Nikt nie zwrócił uwagi, gdy przycupnęła między tobołkami, by bawić się swoją lalką Jadźką.
Pod wieczór powróciła na miejsce koło swojej matki i wzięła w dłonie kawałek czerstwego chleba, którego zapas tego dnia właśnie się skończył pani Domosławskiej. Kobieta była nieco przerażona, że do końca podróży będą musiały zadowolić się jedynie przynoszoną w wiadrach śmierdzącą zupą.
Powoli nadchodził zmierzch, a wpadające przez niewielkie okienko dzienne światło coraz słabiej oświetlało wagon. Zimny podmuch wiatru sprawił, że ludzie zaczęli zakładać na siebie swetry albo przykrywali się kocami. I nagle rozległ się ryk syna Pieczarkowskiej:
– Co jest? Mamo, poświeć, bo mi chyba myszy sweter zeżarły!
– Co ty mi znowu dudzisz, Jędrek? Tutaj wszystkie myszy z głodu zdechły. – Zarechotała dróżnikowa, ale zapaliła nędzny ogarek, by sprawdzić, co się stało.
W istocie gruby sweter jej syna prezentował się jak łachman. Cały był podziurawiony, a włóczka spruta. Nawet nie dało się go założyć, bowiem trudno było odgadnąć, gdzie owo odzienie ma rękaw, a gdzie miejsce na wsunięcie głowy.
– I co żeś zrobił z tym swetrem? Nowiuśki ci udziergałam, cholerniku.
– Mama, przecież mówię dla mamy, że mi go myszy zeżarły – bronił się chłopak.
– Ja ci dam myszy! Żeś coś majstrował cały czas przy nim i żeś zmajstrował, że caluśki spruty. – Pieczarkowska była coraz bardziej zła.
– To ten mały gorzki bachor się kręcił przy naszym tobołku. – Wskazał oskarżycielsko palcem na Nelę.
– No, proszę nie zrzucać winy na niewinne dziecko. – Stary Morawiński stanął w obronie dziewczynki, która wciąż bawiła się Jadźką i nie zwracała uwagi na otoczenie.
Autorytet dziedzica był ponad wszystko i żona dróżnika już nie chciała słuchać dłużej tłumaczeń syna. Wyciągnęła z tobołka gruby skórzany pas i zaczęła okładać nim chłopaka. A gdy udzieliła mu już lekcji wychowawczej, odłożyła pasek z powrotem i westchnęła:
– Gdyby tu był twój ojciec, przez tydzień na rzyci byś nie usiedził.
Jędrek już przestał się odzywać, żeby kolejny raz nie oberwać. Wiedział dobrze, że to sprawka tej małej piegowatej gówniary, ale nie wiedzieć czemu, wszyscy jej bronili mimo codziennych psikusów, które robiła.
Błażej Piotrowski przeczuwał, że jeśli ktoś oskarża Nelę o jakąś szkodę, to zapewne ma rację. Dziewczynka bowiem mimo całego swojego uroku była wyjątkowo niesforna. Dotknął odruchowo kieszeni i spostrzegł, że jego kozik zniknął. Poczerwieniał ze złości na gówniarę, chociaż w panującym mroku i tak nikt by tego nie zauważył.
– Chodź no, Nelka, do mnie na chwilę. Bajkę tobie opowiem – powiedział niewinnie.
Dziewczynka niemal od razu porzuciła Jadźkę i wgramoliła się Błażejowi na kolana. Uwielbiała, jak chłopak opowiadał jej bajki, chociaż mama jej powiedziała, że sam je wymyśla, bo durne są aż strach. Na przykład o kocie bez jednego oka i jednej nogi, za to z ogonem jak u lisa, którym to ściąga jedzenie ze stołu.
– Oddej dla mnie ten kozik, pókim dobry, zołzo – szepnął jej do ucha.
– Schowałam go w naszym tobołku – odpowiedziała beztrosko.
– To teraz pójdziesz i go przyniesisz – wysyczał.
– Nie pójdę, bo przecież ciemno jest i nic nie widać. – Wzruszyła ramionami.
Błażej więc opowiedział jej bajkę o psotnym koziku, co w nocy dziewczynkom warkocze obrzyna, a ich lalkom wydłubuje oczy. Może nie było właściwe snucie podobnych opowieści małej dziewczynce, ale pół godziny później Błażej odzyskał nóż.
10. Wilno, 1940
– A coś ty mi za lafiryndę naraił? – szepnął konspiracyjnie Aristow do Potopka. – Zaraziła mnie francą. Mówiłem ci, że mają być porządne, a nie jakieś latawice, co to dają każdemu, kto im zaproponuje trochę pieniędzy. Takie to ja mogę mieć bez twojej pomocy.
Potopek wystraszył się. Boris Aristow był naprawdę wściekły. Jednak stary kelner nie spodziewał się, że ze Stefy Podbiegówny jest aż taka latawica i poczęstuje Aristowa chorobą weneryczną.
– Przepraszam – bąknął. – Ona z takiej porządnej rodziny…
Aristow prychnął.
– Przecież ona gorzej mówi po polsku niż ja. Zawija jak folwarczna dziewka.
Potopek milczał. Czekał, aż Aristow nieco się uspokoi. Pal licho te cholerne deputaty, ale przecież mógł go wsadzić do więzienia albo posłać do gułagu.
– No więc?