Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 19
– Ale przecież to nie Kalinin ją tak załatwił. – Paweł wskazał brodą na Tatianę.
– A co myślisz, że jak Michaił siedzi, to nie wie, co się dzieje? W końcu mu donieśli, a jego kompani postanowili przypomnieć Tatianie, do kogo należy jej rzopa. Gdyby Kalinin nie stał tak wysoko, pewnie on też by oberwał, i to na amen, ale jego to się boją. Rozpętałoby się piekło i kto wie, czy wszyscy nie skończyliby w grobie – westchnął Mikołaj i kolejny raz ziewnął.
Iwan przyjechał po Pawła przed świtem i zabrał go z powrotem do męskiego łagru. Zapytał jeszcze o stan Tatiany i nakazał, by ten milczał jak grób na temat tego, co się wydarzyło. Zawiślańskiemu nie było w głowie plotkowanie z kompanami, więc jedynie pokiwał głową.
Podczas porannego posiłku otrzymał zupę z kotła dla stachanowców, a potem powrócił do baraku, by odespać zarwaną noc. Po południu jednak już nie mógł odpoczywać, bo wszyscy więźniowie z zony musieli przygotować obóz na przybycie Władimira Romkina, przewodniczącego komitetu partii z Irkucka. Władze łagru chciały wypaść jak najlepiej, pokazać, że ich obóz jest niemal wzorcową jednostką pracy, a więźniowie przechodzą prawdziwą resocjalizację. Co bardziej hardych urków na ten czas zamknięto w baraku usilennogo reżima, wszystko lśniło czystością, a świetlica została starannie udekorowana i przygotowana na prezentację zespołu. Paweł także miał się w nim udzielać, w charakterze wokalisty, ale Kuba, gdy usłyszał, jak śpiewa, obawiał się, że Zawiślański po takim występie może trafić jedynie do karceru. Paweł cieszył się jednak, że Kuba Staśko mógł sobie trochę pograć na swoim ukochanym instrumencie, a Tobiasz zajął się czymś innym niż tylko rozprawianiem na temat kondycji człowieczeństwa. Na wysoki maszt, przeważnie pusty, teraz wciągnięto flagę Związku Radzieckiego, a portret Stalina otrzymał nową ramę, którą misternie przyozdobił jeden z więźniów. Strażnicy biegali w tę i z powrotem, zaglądali w każdy kąt i Paweł stwierdził, że nigdy tutaj nie było tak czysto, jak w przeddzień wizytacji Romkina.
Nazajutrz Romkin wraz ze świtą przybył do łagru, odbył się uroczysty apel, a przewodniczący zwiedzał baraki, stołówkę, by w końcu zasiąść w świetlicy. Na podest weszli Tobiasz z Kubą, ukłonili się nisko i przy aplauzie zgromadzonych osób rozpoczęli swój występ. Oprócz Romkina, władz obozu oraz niektórych strażników możliwość obejrzenia programu artystycznego dostali także stachanowcy. Miała to być dodatkowa nagroda za ich dobrą pracę. Ktoś nawet zażartował, że grajkowie mieli zaspokoić głód więźniów wsłuchujących się w radzieckie pieśni patriotyczne.
Zawiślański nie należał do grupy wybrańców, ale znajdował się w pobliżu wraz z innymi, by chociaż przez ściany świetlicy posłuchać muzyki. Po kilkunastu minutach stwierdził, że Kuba Staśko ma prawdziwy talent, i dziwił się, że niegdyś marnował go, grając do kotleta.
Jak można było się spodziewać, występ nagrodzono oklaskami, po czym Romkin i jego towarzysze udali się do domu komendanta, zapewne po to, by wziąć udział w mniej oficjalnym spotkaniu.
Gdy kładli się spać, Kubie nie zamykała się buzia. Wciąż paplał, jak Romkin patrzył na niego z zachwytem i nawet przymknął oczy, kiedy Kuba zagrał solówkę. Tobiasz nie wykazywał podobnej ekscytacji, tylko odwrócił się plecami do nich i zasnął.
– Kiedyś grałem codziennie i w pewnym momencie stało się to dla mnie rutyną. Teraz przypomniałem sobie, jak bardzo lubię to robić – westchnął Kuba.
– Wiesz, przed wojną nigdy nie smakowała mi dziczyzna. Tutaj zrozumiałem, że jest najlepszą potrawą pod słońcem. – Paweł uśmiechnął się ironicznie i także przyłożył głowę, by zasnąć.
Nazajutrz znowu musiał iść do lasu i oddawać się zajęciu, którego nie tyle nienawidził, co go przerażało. Bał się, że pewnego dnia usiądzie przy rozpalonym ognisku i już więcej nie wstanie. Albo popełni jakieś szaleństwo. Tak jak Tobiasz. Nie miał już siły ciąć grubych pni, dźwigać drewnianych bali, a potem sycić żołądek pomyjami. Czuł, jakby nagle życie się dla niego skończyło.
Jedynie myśl o Ninie dodawała mu sił i nakazywała wstawać następnego poranka. Przecież miał zostać ojcem, a może nawet już nim był. Zastanawiał się, jak to będzie, zobaczyć swojego potomka i czy jego dziecko w ogóle go rozpozna, jeśli ujrzy je dopiero po kilku latach odsiadki. Musiał jednak mieć nadzieję na to, że kiedyś będą we troje siedzieć przy stole, i był pewien, iż po łagrze każdy normalny dzień będzie dla niego świętem. Postanowił po powrocie do domu celebrować wszystkie chwile w życiu, tak aby nadrobić stracony w łagrze czas. Wierzył także głęboko, że Nina wciąż będzie go kochać. Taką samą miłością, jaką darzyła go, odkąd zaczęli się spotykać. Jego żona była taka piękna i ponętna, czy zechce być z wyniszczonym przez gułag człowiekiem? Musiał wierzyć, że właśnie tak będzie. W końcu przysięgali sobie miłość i wierność aż do śmierci, a on nie zamierzał tak szybko umierać.
12. Modryj Sad, Kazachstan, 1940
Każdy, kto wysiadał ze swoim dobytkiem z pociągu, mówił jedno słowo: „nareszcie”. Nikt nie spodziewał się cudów, ale każdy liczył, że koszmarna podróż to była najgorsza rzecz, jaka mogła ich spotkać i teraz będzie już tylko lepiej. Znajdą miejsce do zamieszkania, rozpoczną pracę i jakoś przetrwają.
Stacja, na której wysiedli, była niewielka, drewniana i zanim nie pojawili się tam wysiedleńcy, wydawała się zupełnie wymarła. Przed niewielkim budynkiem stało kilka wozów i mężczyzna o ciemnej karnacji, a tuż obok niego, dla odmiany, blondyn o niemal białych włosach i bladej cerze. Na tym przystanku nakazano wysiąść ludziom jedynie z trzech wagonów. Inni pojechali dalej, byli też tacy, którzy opuścili pociąg wcześniej. Zapewne najazd całej hordy obcych w jedno miejsce byłby zbytnim obciążeniem. Przecież należało tych ludzi gdzieś ulokować i zatrudnić. Przynajmniej tak uważali ci, którzy tutaj przybyli.
Zapakowali tobołki na wozy. Jeden z nich ciągnęły woły i na tym właśnie wylądowała Jadwiga Kącka z córkami, Nina Korcz z Apolonią Ryszewską i Domosławska z Nelą. W ostatniej chwili dokooptował do nich Błażej z dziadkiem, a to dlatego, że nie chciał ani na moment opuścić Gabrieli. Apolonia cieszyła się, iż w końcu pozbędzie się towarzystwa niesympatycznej Pieczarkowskiej, Nina zachowywała się jak automat, a pani Kącka rozglądała się dookoła, choć – prawdę powiedziawszy – nie było w tym miejscu czego oglądać.
Słońce świeciło tak mocno i jasno, że niemal wszyscy przymykali powieki, pozostawiając jedynie wąskie szparki, by widzieć cokolwiek. Być może po tylu dniach spędzonych w ciemnym wagonie owo światło zbyt mocno drażniło przyzwyczajone do ciągłego zmierzchu oczy. Jedynie Konstanty Piotrowski bez oporów wystawiał twarz ku niebu, czując ciepłe promienie muskające jego zarośniętą