Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych. Joanna Jax
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zanim nadejdzie jutro Tom 2 Ziemia ludzi zapomnianych - Joanna Jax страница 18
Potopkowa, widząc czerwoną z wściekłości twarz małżonka, zaprzestała krzyków i postanowiła rozegrać to inaczej. Przysiadła na krześle i rozszlochała się.
– Już jestem dla ciebie za stara, za drenna. A tam masz pod nosem młode, ładne i tylko czekają, żebyś je na utrzymankę wziął.
– Nie mam żadnej kochanki – westchnął Potopek.
– Wiedz, że jak masz, to sobie życie odbiorę. – Znowu zaczęła histeryzować.
Wiesiek Potopek wiedział, że nawet jeśli w istocie związałby się na boku z jakąś kobietą, jego żona ani nie targnęłaby się na swoje życie, ani nie pogrążyłaby się w rozpaczy. Już prędzej wytargałaby za kudły swoją konkurentkę i zrobiłaby jej takie piekło na ziemi, że to tamta miałaby powód, by w owej rozpaczy się pogrążyć.
Ponieważ wciąż kłębiły mu się w głowie trudne pytania i musiał sobie na nie odpowiedzieć w spokoju, wstał z kanapy, chwycił kapelusz z przedpokoju i wyszedł z domu, jeszcze na klatce schodowej słysząc donośny płacz swojej połowicy.
11. Okolice Irkucka, 1940
Ostre światło latarki oślepiło Pawła Zawiślańskiego. Przebudził się, ale nie miał pojęcia, kto wyrwał go niespodziewanie ze snu.
– Co jest? – zapytał zaspanym głosem.
– Wstawaj, wy pojdziecie z nami! – Usłyszał ostry ton jednego z dobrze znanych mu strażników, Iwana.
Mężczyzna był pomagierem najważniejszego po komendancie człowieka w obozie i Paweł nieco się przeraził. Nie miał pojęcia, co przeskrobał, ale od razu powróciły wspomnienia sprzed kilkunastu dni, kiedy wraz z Kubą i Tobiaszem zakopywali pod śniegiem ciało dziesiętnika.
Podniósł się z pryczy, poszukał butów i kurtki i chwilę potem był gotowy, by wraz ze strażnikiem opuścić barak. Nikt nie obudził się, gdy wychodzili. Współmieszkańcy zapewne byli zbyt zmęczeni pracą, by reagować na ciche kroki czy światło latarki.
Paweł próbował dowiedzieć się, o co chodzi, ale mężczyzna nakazał mu milczeć i nie zadawać zbędnych pytań. Dotarli do budynku komendantury, weszli do środka i wąskim korytarzem udali się do pokoju Kalinina, człowieka numer dwa w łagrowej hierarchii. Wewnątrz paliła się jasnym światłem duża naftowa lampa, oświetlając dość schludne, ale mało przytulne pomieszczenie. Wzrok Zawiślańskiego niemal od razu padł na łóżko. Leżała na nim kobieta w podartych ubraniach, z krwawą miazgą na twarzy. Spod skorupy zakrzepłej krwi dotarł do jego uszu cichy jęk. Paweł bez namysłu podszedł do niej i zaczął przyglądać się ranom.
– Potrzebuję bandaży i jodyny. Trzeba będzie ją pozszywać, musi trafić do szpitala – orzekł po kilku chwilach.
Kalinin spojrzał na swojego kompana i kiwnął głową. Ten od razu opuścił pokój, zapewne po to, by dostarczyć potrzebne Pawłowi akcesoria.
– Ona musi trafić do żeńskiej bolnicy, w obozie obok. Ale na ten czas trzeba ci ją opatrzyć i doprowadzić do jako takiego porządku. Nie chcę żadnych plotek – stanowczo odrzekł Kalinin.
Paweł potaknął głową i gdy pomagier Kalinina wrócił, zaczął przemywać kobiecie rany i zakładać opatrunek. Poprosił też o środki uśmierzające ból, bowiem rany okazały się znacznie głębsze, niż pierwotnie przypuszczał.
– Kto jej to zrobił? – zapytał w końcu.
Miał świadomość, że nie powinien się wtrącać, ale tę młodą kobietę ktoś musiał naprawdę mocno bić, i to nie tylko rękami.
– Nie twoja sprawa – burknął po rosyjsku pomagier.
– Sam chciałbym to wiedzieć – mruknął pod nosem Kalinin i dodał: – Jak ją opatrzycie, pojedziecie z Iwanem do kobiecego łagru, do ichniego szpitala. Tam sami rakarze, dopilnujecie, żeby zrobili, co trzeba. Iwan nakaże im, żeby słuchali się was. A na jutro dostaniecie wolne z roboty. Poniał?
Paweł pokiwał kolejny raz głową, zrobił dziewczynie zastrzyk z morfiny, którą przyniósł Iwan, i na zrobionych z koca noszach przenieśli ją na wóz. Drugim kocem Paweł okrył kobietę i wyruszyli w drogę do żeńskiego łagru.
Na szczęście noc nie była zbyt mroźna, a i odległość znośna. Po niecałej godzinie dotarli do obozowego ambulatorium. Iwan porozmawiał z pełniącym dyżur felczerem i wskazał palcem na Pawła. Mężczyzna ziewnął kilka razy i pokiwał głową. Ów felczer o imieniu Mikołaj pochodził z Ukrainy i na szczęście mówił co nieco po polsku. Przed wojną był pielęgniarzem i to dało mu możliwość załapania się do pracy w ambulatorium i awansowania na felczera. Zawiślański dziwił się, że skazanych lekarzy, a w ich obozie było takich kilku, nie wykorzystują do pracy w aktirowce czy słabosilce, a dają tam słabo wyedukowanych pielęgniarzy, takich jak Mikołaj. Ten objaśnił mu, że politycznym rzadko kiedy dają taką fuchę z uwagi na to, że mogą swoich pacjentów niewłaściwie indoktrynować. Zawiślański uśmiechnął się kwaśno. Polityka dotarła nawet do medycyny, która od wieków pozostawała dziedziną bezstronną ideologicznie.
Fachowo zszył rany cięte dziewczyny, zaaplikował jej antybiotyk, ku niezadowoleniu Mikołaja, bo te były jedynie dla personelu i brygadzistów, i w końcu usiadł na krześle, by napić się herbaty, przygotowanej przez uczynną pielęgniarkę. Mikołaj wciąż sarkał, że pozbawią go tej posady, bowiem antybiotyki były ściśle reglamentowane. Paweł powołał się na słowa Iwana i w razie problemów pielęgniarz miał odesłać zainteresowanych do porucznika Kalinina z męskiego.
– W końcu Tatiana się doigrała – mruknął Mikołaj, siorbiąc gorący napar.
– A co to za jedna? – zapytał Paweł.
Był ciekawy, w jakie kłopoty wpakowała się ta dziewczyna, jeśli ktoś postanowił tak strasznie ją poturbować. Nie podejrzewał Kalinina, gdyby ten chciał ją skrzywdzić, nie wołałby go na pomoc, tylko porzuciłby dziewczynę gdzieś przy drodze, by zamarzła na śmierć.
– Tatiana Aleksiejewna. Kryminalna, ale piękna jak z obrazka. To znaczy była, bo z tymi szramami na pysku to pewnie już piękna nie będzie. Jak dziewucha ładna, to nawet w łagrze umie się ustawić – powiedział Mikołaj.
– Przecież oprócz kilku strażników tutaj nie ma mężczyzn. Jak więc trafiła do męskiego? – zdziwił się Paweł.
– Ot, durak. – Pielęgniarz wybuchł śmiechem. – Brygady kobitek często spotykają się na drodze z męskimi. Czasami w lesie obok siebie pracują. Grypsy przesyłają sobie w trzonkach od łopaty. A potem to wystarczy opłacić strażnika, wozaka i ci stają się na kilka godzin ślepi i głusi. Nikt nic nie widzi, nikt nie słyszy, tylko nie wiadomo, skąd tyle chorób wenerycznych mam u siebie.
– I rozumiem, że Tatiana często noce spędzała po drugiej stronie wzgórza. W końcu trafił się jakiś sadysta i ją zmasakrował – westchnął Paweł.
– To nie