Skandal i tajemnica. Кэрол Мортимер
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Skandal i tajemnica - Кэрол Мортимер страница 7
Elizabeth doskonale zdawała sobie sprawę, że oskarżenie nieznajomego nie było bezzasadne.
– Obawiam się, sir, że to moja wina. Smycz Hectora wysunęła mi się z palców i...
Blady owal twarzy nieznajomego zwrócił się gwałtownie w jej stronę.
– Kim jesteś? – zapytał dziwnie ostrym tonem. Wokół jego wysokiej sylwetki łopotała czarna peleryna. Na głowie miał cylinder, który jakimś sposobem utrzymał się na miejscu.
– Nazywam się Eliza... Betsy Thompson, sir, i najmocniej przepraszam, jeśli zdenerwowałam pana i pańskiego konia. Obawiam się, że coś mnie rozproszyło i pozwoliłam, żeby Hector uciekł.
– Eliza Thompson? – powtórzył dżentelmen z napięciem.
– Elizabeth, ale mówią na mnie Betsy. Mam nadzieję, że nic się nie stało Starlightowi.
– Nie mogę być tego pewien, dopóki nie zaprowadzę Starlighta do stajni i nie obejrzę go przy świetle latarni.
– Czy to pan, Tennant? – zapytał nagle Nathaniel.
– Owszem, nazywam się Rufus Tennant. – Mężczyzna popatrzył na niego z góry. – A ty kim jesteś?
– Osbourne.
Wydawało się, że na dźwięk tego nazwiska napięcie jeźdźca zelżało.
– Nathaniel Thorne?
– Zgadza się – potwierdził hrabia szorstko.
– Przebywa pan w Hepworth Manor u ciotki?
– Oczywiście – potwierdził Nathaniel. – A cóż panu przyszło do głowy, Tennant, żeby jeździć po nocy wzdłuż urwiska?
– Dżentelmen nie opowiada o swoich nocnych wyprawach w obecności damy, Osbourne – zauważył Rufus Tennant z rozbawieniem.
Elizabeth, która klęczała na ziemi, głaszcząc dyszącego Hectora, nie pozbyła się jeszcze wątpliwości, czy ten dżentelmen zajmuje się przemytem, czy też po prostu wraca ze schadzki.
– Zaskakujesz mnie, Tennant – mruknął Nathaniel, najwyraźniej przekonany, że chodzi o tę drugą możliwość.
– Doprawdy? – odparował tamten chłodno.
Elizabeth wyprostowała się, ściskając w dłoni smycz Hectora.
– Sądzę, milordzie, że czas już wracać do Hepworth Manor.
– Przedstaw nas sobie, Osbourne – zażądał nieznajomy.
– Betsy Thompson, sir Rufus Tennant – odpowiedział hrabia z wyraźną irytacją.
– Panno Thompson. – Sir Rufus Tennant skłonił przed nią głowę. – Czy pozwoli pani złożyć sobie jutro wizytę?
Elizabeth zaniemówiła już po raz drugi w ciągu ostatnich kilku minut. Najwyraźniej sir Rufus uznał ją za gościa w domu pani Wilson.
– Panna Thompson jest damą do towarzystwa mojej ciotki i z pewnością będzie jutro zajęta obowiązkami – uciął Nathaniel niegrzecznie. – Ale jestem pewien, że pani Wilson przyjmie pańską wizytę z wielką przyjemnością.
Choć była świadoma utkwionego w niej przenikliwego spojrzenia sir Rufusa, zachowała stoickie milczenie. Nathaniel przypomniał jej głośno i wyraźnie, że damy do towarzystwa nie powinny przyjmować wizyt utytułowanych dżentelmenów.
– Czy zamierzasz milczeć przez całą drogę do Hepworth Manor? – zapytał Nathaniel. Żebra bolały go okropnie po zmaganiach z koniem Tennanta, a w dodatku Elizabeth narzuciła szybkie tempo. Zapewne bardzo jej się spieszyło, by uwolnić się wreszcie od niechcianego towarzystwa.
– Sądziłam, że woli pan, gdy milczę, milordzie. Bezmyślna paplanina zwykłej damy do towarzystwa z pewnością musi brzmieć irytująco w uszach dżentelmena – odrzekła jadowicie.
Nathaniel znów zwrócił uwagę na sprzeczności, jakie ją otaczały. Tennant uznał ją za damę, opierając się na brzmieniu jej głosu, i dlatego zapowiedział się z wizytą. Perspektywa jego odwiedzin wzbudzała wielką niechęć Nathaniela.
– Paplanina tej konkretnej damy do towarzystwa nie wydaje mi się nużąca – przyznał.
Dziewczyna zwróciła na niego roziskrzone spojrzenie niebieskich oczu.
– Niezmiernie trudno mi w to uwierzyć, milordzie.
– Dlaczegóż to, Elizabeth?
– Mówiłam panu przecież, żeby...
– A ja odpowiedziałem, że będę cię nazywał Elizabeth zawsze, gdy znajdziemy się sami.
Westchnęła z desperacją.
– I nie mam w tej sprawie nic do powiedzenia, ponieważ pracuję dla pańskiej ciotki, czy tak?
Nathaniel wzruszył ramionami.
– Wolisz imię Betsy?
– Oczywiście, że nie – prychnęła nieelegancko.
– W takim razie dlaczego nie chcesz, żebym nazywał cię Elizabeth?
– Bo nie zapytał pan o to, milordzie, tylko sam o tym zdecydował – wyjaśniła gniewnie.
– Doskonale. – Nathaniel lekko skłonił głowę. – Czy mogę się do ciebie zwracać Elizabeth, gdy będziemy sami?
– Nie – zaprotestowała z wyraźną satysfakcją. Odpowiedziało jej zniecierpliwione westchnienie.
– Specjalnie wszystko mi utrudniasz. Czy czujesz się urażona, bo powiedziałem Tennantowi, że pracujesz u mojej ciotki?
Elizabeth zesztywniała.
– Dlaczego pan uważa, że prawda mogłaby mnie urazić?
– Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że... Niech to diabli! – Nathaniel zwrócił się twarzą do niej i pochwycił ją za ramiona, ale naraz poczuł przeszywający ból w piersi. Puścił ją, głęboko zaczerpnął tchu i pohamował chęć, by zgiąć się wpół.
– Milordzie? – zapytała Elizabeth z troską.
– Przepraszam za mój język – wycedził przez zaciśnięte zęby, prostując się powoli.
– Mniejsza o to – potrząsnęła głową i ciemne loki zatańczyły pod jej kapeluszem. – Znów się pan zranił.
– To tylko wcześniejsze obrażenia – poprawił, zaciskając zęby z bólu. – Oczywiście wszystko przez to, że musiałem cię ratować!
– Cóż to ma znaczyć?