Niezwykły dar. Diana Palmer

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Niezwykły dar - Diana Palmer страница 14

Niezwykły dar - Diana Palmer

Скачать книгу

prawda. Musisz jednak pamiętać o zagrożeniu, które sprowadzają wiewiórki, podgryzając kable – westchnął Tank, przyglądając się wtyczce wyjętej z gniazdka. – Starajcie się nic nie włączać, dopóki mój człowiek nie sprawdzi elektryki.

      – Dobrze. I dziękuję. Nie chciałabym tu pożaru.

      – Ja też nie – wtrąciła Clara.

      – Niebezpieczeństwo nie jest zbyt duże, szczególnie że w porę odkryliśmy spalony przewód, ale lepiej dmuchać na zimne. Na razie zabiorę zwierzaka do domu. Dam wam znać jutro.

      – Jeszcze raz dziękuję – powiedziała Merissa, posyłając mu uśmiech.

      – Dobranoc.

      Tank ruszył do samochodu, ale jeszcze obejrzał się, żeby im pomachać.

      Merissa i Clara patrzyły, jak odjeżdżał, a potem wróciły do salonu. Stała w nim pięknie ubrana choinka z kolorowymi światełkami. Ze względu na migreny Merissy nie mogły mrugać, ale i tak pięknie świeciły. Clara przytuliła córkę.

      – Widzę, dokąd to zmierza. Nie trzeba do tego być medium – zażartowała, rozśmieszając Merissę.

      – Jestem taka szczęśliwa – oznajmiła dziewczyna, kładąc jej głowę na ramieniu. – Nie sądziłam, że znajdę kogoś, kto polubi mnie taką, jaką jestem.

      – Raz myślałam, że mi się to udało – odezwała się cicho Clara. – I popełniłam ogromny błąd, za który ty zapłaciłaś nawet więcej niż ja.

      – Dalton o tym wie.

      – Co?

      – Tank wie, co zrobił nam ojciec. Powiedział, że gdyby nas wtedy znał, nie dopuściłby do tego.

      – Od dawna żyję w strachu, że Bill nas znajdzie i wróci, żeby wyrównać rachunki za rozwód – przyznała Clara.

      – Wiesz, gdzie on może być teraz?

      – Słyszałam od jego kuzyna, który kontaktuje się ze mną od czasu do czasu, że pracuje w dokach w Kalifornii. Mam nadzieję, że tam zostanie.

      – Ja też – przytaknęła gorliwie Merissa. – Ja też!

      Tank zawiózł wiewiórkę do lecznicy dla dzikich zwierząt. Nie mógł zostawić jej u zwykłego weterynarza, bo zabraniało tego prawo. Dzikie zwierzęta powinien leczyć wyłącznie wykwalifikowany personel, więc dużo z nich nie dostawało swojej szansy. Ponieważ certyfikowanych weterynarzy było niewielu, zwykle byli zawaleni robotą i nie mieli czasu odbierać telefonów. Przepisy prawa miały chronić ludzi i zwierzęta, ale jednocześnie sprawiały, że wiele rannych stworzeń nie uzyskiwało pomocy. Czasem zdarzało się, że dobre intencje prawodawcy prowadziły do dramatów.

      – Przynajmniej ten przeżyje – powiedział Tank swojemu przyjacielowi.

      – Jest tylko lekko przysmażony i w szoku – oznajmił Greg Barnes, badając wiewiórkę. – Parę dni odpoczynku z dobrą dietą i znów będzie mógł podgryzać kable – westchnął, wsadzając zwierzę do czystej klatki z wodą i jedzeniem.

      W sąsiednich klatkach i kojcach siedziały szop z zabandażowaną łapą, wilk bez jednej nogi i kruk ze złamanym skrzydłem.

      – Co im się stało?

      – Dzieciaki z bronią – prychnął Greg. – Nastolatek strzelał do ptaków dla sportu. Uciąłem sobie pogawędkę z nim i jego ojcem, i zgłosiłem sprawę policji.

      – A wilk?

      – Pożarł dwa cielaki ranczerowi. Został schwytany w sidła. Stracił łapę i zdechłby, gdybym go nie znalazł. Ludzie i dzikie zwierzęta nie żyją w zgodzie.

      – Ranczer bronił dobytku.

      – To prawda. W takich sytuacjach nie ma zwycięzców. I tak będzie miał sprawę za polowanie na zagrożony gatunek. Upierał się, że jego cielaki też były zagrożone, ale to mu nie pomoże. – Weterynarz pokręcił głową. – Ci, którzy piszą ustawy o dzikich zwierzętach, często w ogóle nie mieli z nimi do czynienia. Czasem chciałbym zamknąć ich w jednym pomieszczeniu z kilkoma głodnymi wilkami – rozmarzył się. – Ech, nieważne. Chociaż to z pewnością zmieniłoby ich nastawienie. Ci, którzy by przeżyli, szybko dostosowaliby prawo do rzeczywistości – dodał, mierzwiąc sierść wilka przez pręty klatki. – Ciebie to nie dotyczy, staruszku. Są dobre i złe wilki. Tak jak i ludzie – oznajmił, zerkając na Tanka. – W naturalnych warunkach wilk zrobi to, co dyktuje mu natura. Zje sarnę albo łosia. Należy po prostu dopilnować, żeby nie zbliżał się do krów.

      – Mnie nie musisz przekonywać. Tylko polityków – zapewnił go Tank.

      – Chętnie bym im uświadomił, jak wygląda tu prawdziwy świat. Jak wytłumaczyć temu wilkowi, że wszedł na teren prywatny i zeżarł cudzą własność? Albo krukowi, który posłużył za tarczę strzelniczą? – spytał z goryczą.

      – Przynajmniej próbujesz pomóc.

      – Dobre określenie. Próbuję. – Greg przytaknął z krzywym uśmiechem. – Mam jeszcze dwie takie sale – mruknął, przyglądając się Tankowi. – Jak myślisz, dlaczego się nie ożeniłem?

      – Cóż. Niewiele znam kobiet, które chciałyby mieć w domu wilka – zachichotał Tank. – Nawet takiego w klatce.

      – W sąsiedniej sali mam pumę, fretkę i parę skunksów. Są ofiarami sideł – westchnął. – Kruk trafił tu w drodze wyjątku. Zwykle zajmuję się ssakami.

      – Jak do ciebie trafił?

      – Przyniosła go przerażona matka chłopca. Ojciec raczej był dumny, że dzieciak trafił ptaka w locie – oznajmił, kręcąc głową.

      – Dobrze, że przynajmniej ona się opamiętała. Lubię strzelać do ruchomego celu, ale używam rzutek, a nie zwierząt. No, poza jeleniami w sezonie łowieckim – wyznał szczerze. – Uwielbiam dziczyznę.

      – Ja też – zgodził się Greg. – Ale to inna historia. Wyginą z głodu, jeśli nie zmniejszymy ich populacji. Dostajemy pozwolenie na odstrzał ograniczonej liczby sztuk. Ale obcym tego nie wyjaśnisz. Dla nich mordujesz Bambiego.

      – Bambi może cię zabić rogami albo celnym ciosem kopyta.

      – Dorosłe samce są szczególnie silne i bojowe.

      – Myślisz, że wiewiórka przeżyje?

      – Jeśli nie, to nie z mojej winy – oznajmił Greg z uśmiechem. – Uwielbiam zwierzęta.

      – Może kiedyś znajdziesz kobietę, która będzie podzielała twoją pasję.

      – Albo i nie – westchnął weterynarz, wzruszając ramionami. – Dostałeś tę wiewiórkę od Merissy Baker, prawda?

      – Tylko

Скачать книгу