Niezwykły dar. Diana Palmer
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niezwykły dar - Diana Palmer страница 3
Tank przyglądał się jej zmrużonymi oczami i z głębokim namysłem.
– Zachowajmy środki bezpieczeństwa – powiedział, zwracając się do Darby’ego. – Weź ze sobą Tima.
– To niepotrzebne, ale zrobię, jak każesz, szefie – oznajmił mężczyzna, kręcąc głową.
Jego mina mówiła wszystko.
Darby studiował nauki ścisłe i był pragmatykiem. Nie wierzył w nadprzyrodzone historie. Tank również, ale przemówiło do niego zmartwienie Merissy. Dlatego posłał Darby’emu uśmiech i skinął, żeby kowboj odszukał Tima. Sam zaprowadził dziewczynę do swojego wielkiego pickupa i pomógł jej wsiąść. Rozglądała się po wnętrzu samochodu jak urzeczona.
– Co jest? – zapytał, siadając za kierownicą.
– Czy to auto umie też prać i gotować? – spytała z nabożnym podziwem, śledząc rozjarzone kontrolki. – Bo wygląda, jakby potrafiło wszystko.
– To wielkie ranczo i sporo czasu spędzamy poza domem. Mamy GPS, telefony komórkowe i satelitarne, wszystko, co trzeba. Nasze wozy są celowo naładowane elektroniką. No i mają mocne, drogie w eksploatacji silniki V8 – dodał z błyskiem w oku. – Gdybyśmy nie byli zbzikowanymi ekologami generującymi energię we własnym zakresie, wyklęto by nas za zużycie paliwa.
– Ja też jeżdżę V8, ale mój wóz ma dwadzieścia lat i zapala tylko wtedy, gdy sam zechce – powiedziała z nieśmiałym uśmiechem. – Dziś nie miał ochoty.
– Może Darby ma rację, że za dużo czasu spędzasz w samotności. – Pokręcił głową Tank. – Powinnaś znaleźć sobie jakąś pracę.
– Pracuję w domu. Projektuję strony internetowe.
– W ten sposób nie spotykasz zbyt wielu osób.
– Mogę się bez tego obyć – odparła, prostując plecy. – Oni beze mnie też. Sam powiedziałeś, że uważają mnie za czarownicę – dodała z westchnieniem. – Kiedy stara krowa Barnesa przestała dawać mleko, stwierdził, że to przeze mnie, bo wiedźmy już tak mają.
– Zagroź mu pozwem. To go uciszy.
– Słucham?
– Mowa nienawiści – wyjaśnił, puszczając oko.
– Ach tak. Obawiam się, że tylko pogorszyłabym sytuację. Dalej byłabym wiedźmą, tylko taką, która jeszcze ciąga przyzwoitych ludzi po sądach.
Tank zaśmiał się, rozbawiony jej dystansem do siebie i poczuciem humoru.
– Pewnie macie kłopoty przy takiej pogodzie – powiedziała Merissa i zadrżała, wyglądając przez okno, za którym szalała burza śnieżna. – Podobno kiedyś kowboje podczas burzy siedzieli przy bydle, śpiewając, żeby nie wpadło w popłoch. Choć artykuł, który czytałam, dotyczył chyba burz z piorunami.
– Rzeczywiście dawniej tak postępowano – przyznał zaskoczony Tank. – Zdradzę ci w sekrecie, że my też mamy kilku śpiewających kowbojów.
– Nazywają się Roy i Gene?
Kiedy Tank zorientował się, że Merissa przywołała imiona najbardziej znanych aktorów grających śpiewających kowbojów w starych westernach, wybuchnął śmiechem.
– Tak naprawdę to Tim i Harry – powiedział, patrząc w jej roziskrzone wesołością oczy. – To było dobre.
Niedługo znaleźli się w pobliżu chaty. Nie przedstawiała się szczególnie interesująco. Należała do miejscowego odludka, zanim Bakerowie kupili ją tuż przed narodzinami córki. Ojciec Merissy znikł, gdy miała jakieś dziesięć lat. Ludzie oczywiście plotkowali, obstawiając, że to tajemnicze zdolności jego żony skłoniły go do odejścia.
Tank zaparkował przed wejściem.
– Dziękuję za podwiezienie – powiedziała Merissa, naciągając kaptur. – Ale naprawdę nie musiałeś tego robić.
– Wiem. A ja dziękuję za ostrzeżenie – odparł i na chwilę zamilkł. – Co zobaczyłaś w kwestii Darby’ego? – zapytał po chwili wbrew sobie.
– Wypadek – odpowiedziała niechętnie. – Ale, jeśli wziął kogoś ze sobą, nic poważnego nie powinno mu się stać – oznajmiła i uniosła dłoń, żeby powstrzymać jego komentarz. – Wiem, że nie wierzysz w czary. Nie mam pojęcia, dlaczego przeklęto mnie wizjami. Ale staram się je przekazać, jeśli mogę tym komuś pomóc – wyjaśniła, odnajdując spojrzenie jego ciemnych oczu. – Wy, Kirkowie, byliście dla nas dobrzy. Daliście nam zapasy, gdy śniegu było za dużo. A kiedy samochód się zepsuł, przysłaliście na pomoc jednego z kowbojów – wspomniała z uśmiechem. – Jesteś dobrym człowiekiem. Nie chciałabym, żeby spotkało cię coś złego. Może więc jestem wariatką, ale uważaj na siebie.
– No dobrze. – Skinął głową z uśmiechem.
Merissa również posłała mu nieśmiały uśmiech i wysiadła. Szybko pobiegła na ganek. Jej czerwony kaptur na tle puszystego, białego śniegu skojarzył mu się z filmem o wilkołaku, który kiedyś oglądał. Zanim dziewczyna sięgnęła do klamki, drzwi otworzyła jej matka i pomachała mu z zakłopotaniem, wpuszczając córkę do środka.
Zamyślony Tank siedział przez chwilę w ciszy, wpatrując się w zamknięte drzwi, zanim wrzucił bieg i odjechał.
– Co się tak szczerzysz? – zapytał Mallory, kiedy brat wrócił do domu.
Mallory i jego żona Morie mieli kilkumiesięcznego synka – Harrisona Barlowa Kirka. Dopiero od niedawna zaczęli się wysypiać w nocy, ku uldze wszystkich domowników. Jednak Cane, średni brat, i jego żona Bodie, także spodziewali się dziecka i cała kołomyja miała się zacząć od nowa. Nikt jednak nie narzekał. Wszyscy trzej Kirkowie roztkliwiali się nad niemowlakiem.
W rogu salonu pyszniła się wielka choinka, kryjąca pod dolnymi gałęziami górę prezentów. Niestety sztuczna, bo Morie miała uczulenie na prawdziwą.
– Pamiętasz Bakerów? – zapytał Tank.
– Tych dziwaków z leśnej chatki? Clarę i jej córkę? Jasne.
– Merissa przyszła mnie dziś ostrzec. Podobno ktoś dybie na moje życie.
– Co? – Mallory’emu wcale nie było do śmiechu.
– Powiedziała, że jakiś facet chce mnie zabić.
– Mógłbyś wyjaśnić dlaczego?
– Powiedziała, że ma to jakiś związek z wydarzeniami w Arizonie, gdy służyłem w patrolu granicznym – odparł Tank, wzdrygając się na samo wspomnienie strzelaniny. – Jeden ze strzelców uznał, że mógłbym rozpoznać jego towarzysza i narobić kłopotów politykowi, który startuje w wyborach. Chodzi o przemyt narkotyków.
– Skąd