Soulless. T. M. Frazier
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Soulless - T. M. Frazier страница 14
– Masz na imię Rage? – zapytałam, próbując nie brzmieć na tak zaskoczoną, jak się czułam.
Miała nieco ponad metr pięćdziesiąt wzrostu. Ubrana była w różową, dopasowaną koszulkę z napisem mówiącym coś o noszeniu różowego w środy, białe szorty i białe trampki.
– Jesteś przyjaciółką Beara? – zapytałam, próbując zrozumieć, co tu się, do cholery, dzieje.
Dziewczyna przeniosła uwagę z Kinga na mnie, jakby dopiero teraz zauważyła, że jestem w tym pokoju. Uśmiechnęła się słodko. Nie był to jednak przyjazny uśmiech ani taki, jakiego można by się spodziewać po jej beztroskim nastawieniu i energicznej osobowości. To był sztuczny uśmiech. Wyćwiczony.
Ale jej nie wyszedł, bo wyglądała, jakby coś ją bolało.
Rage podeszła do drzwi i je otworzyła. Na początku myślałam, że zamierza wyjść, ale ona tylko zdjęła plastikową tabliczkę z napisem: „Nie przeszkadzać” i powiesiła ją po zewnętrznej stronie, po czym zamknęła drzwi i odwróciła się w naszą stronę.
– Tak, mam na imię Rage i nie jestem przyjaciółką Beara. Przyjaźnię się z tym, kto zapłaci więcej, a w tej chwili są to Bear i King. – Wskazała kciukiem na tego ostatniego. – A przy okazji, Rage to skrót od Raginy.
– Wcale nie – wytknął King.
– Dobra, rzeczywiście – powiedziała, przestając się sztucznie uśmiechać. – Prawda jest taka, że moje imię może mieć coś wspólnego z moimi problemami z panowaniem nad gniewem, które kiedyś mogłam mieć lub wciąż mam.
Przyglądałam się jej, ale nic nie mówiłam. Nie mogłam. Byłam oszołomiona.
– Nie zostaniemy tutaj, prawda? Nie jestem jakimś pieprzonym obleśnym motocyklistą. Po prostu nie mogę wejść do łóżka i zasnąć, jeśli wiem, że są tam żywe organizmy, a na materacu znajdują się pozostałości po nieudanych zapłodnieniach. – Wzdrygnęła się. – Już nie mówiąc o ręcznikach.
– Teraz już sypiasz? – zapytał King.
– Nie – odparła Rage tonem pozbawionym emocji, wciąż gapiąc się w sufit. Zmarszczyła nos. – Może rzeczywiście powinnam była ci powiedzieć, że ktoś mnie śledził, bo wtedy nie musiałabym się męczyć w tym motelu Batesów. – Wytrzeszczyła oczy. – O mój Boże, pleśń! – krzyknęła, wskazując na kilka czarnych plamek wokół szpary w kącie przy drzwiach. Schyliła się i złapała za gardło, jakby nagle zaczęła się dusić. Każdy jej wdech był głośny, świszczący. – Nie mogę oddychać. Grzyb wywołał u mnie napad astmy. Mam napad! Potrzebuję swojego inhalatora!
– Co mogę dla ciebie zrobić? – zapytałam, podbiegając do niej, mając nadzieję, że jakoś uratuję jej życie.
– Wybuch magazynu w Ocala. To byłaś ty? – zapytał King, niewzruszony stanem Rage.
Rage się wyprostowała i uśmiechnęła, a ja musiałam się odsunąć, by nie uderzył mnie jej kucyk. Nagle zupełnie zapomniała o ataku astmy, jej oczy pociemniały, a źrenice się powiększyły, jakby właśnie wciągnęła krechę.
– To było piękne, prawda? – powiedziała podekscytowana, podskakując i klaszcząc w dłonie. – To, jak do tej pory, moja najlepsza robota. Symfonia. Było magicznie.
– Wysadziłaś budynek, Rage. Nie jesteś pieprzonym Mozartem – odparł King sarkastycznie.
Spojrzała w przestrzeń, rozmarzona.
– Mozart był wizjonerem. Widział świat inaczej. – Uniosła niewidzialną batutę, jakby była dyrygentem stojącym przed orkiestrą. – I ja także taka jestem.
King przewrócił oczami.
Rage opuściła ramiona i postukała butem o podłogę, mocno przyciskając torbę do piersi.
– Nie znam cię, ale niestety jeśli zostaniemy tu jeszcze chwilę dłużej, wysadzę ten pieprzony motel w powietrze, a ty pewnie przez przypadek zostaniesz ranna, a bardzo podobają mi się twoje włosy, więc to byłaby strata, skoro polecono mi zadbać o twoje bezpieczeństwo.
– To ona ma mnie chronić? – zapytałam Kinga, nie dbając o to, że Rage też mnie słyszy.
King zaciskał pięści tak mocno, że knykcie mu pobielały, i wyglądał, jakby z całych sił próbował nie postawić dziewczyny do pionu po tym, jak go obraziła.
– Jasna cholera! – krzyknęła Rage. – Grzyb na ścianie chyba się przesunął. Jedźmy, zanim stwierdzę, że niańczenie tej laski jest cholernie złym pomysłem.
King otworzył drzwi i wyszliśmy na zewnątrz.
– Ale będzie zabawa! – oznajmiła sarkastycznie, gdy dotarła do furgonetki i rzuciła Kingowi swoją torbę, a on wrzucił ją na tył pojazdu. Usiadła pośrodku, a ja zajęłam miejsce obok niej i ruszyliśmy w stronę Jessep.
Bear był w więzieniu przeze mnie. Jeśli chciał, bym pojechała do domu w towarzystwie Barbarzyńskiej Barbie, to tak postąpię.
Rage zrobiła balon z gumy do żucia tuż przy moim uchu, a ja zagryzłam wargę niemal do krwi.
– Pachnie tu potem – narzekała. Nakierowała na siebie wszystkie wywietrzniki klimatyzacji.
Zaufaj mu, przypomniałam sobie.
W końcu to nie potrwa długo.
Bear na pewno niedługo wyjdzie z więzienia i wszystko będzie dobrze.
Powtarzałam to sobie w głowie raz po raz. Gdy w końcu dotarliśmy do Jessep, brzmiało to niemal wiarygodnie.
Niemal.
ROZDZIAL 9
Thia
Miałam wrażenie, że ostatni raz byłam w Jessep w innym życiu, chociaż w rzeczywistości wcale nie minęło tak dużo czasu.
Jednak smród zgniłych pomarańczy był jeszcze silniejszy, niż zapamiętałam, tak silny, że Rage też musiała zakryć usta, gdy mijaliśmy znak: „WITAMY W JESSEP”. Jeśli to w ogóle możliwe, żwirowymi ścieżkami jechało się jeszcze trudniej, a furgonetka kołysała się z boku na bok, gdy próbowałam – bez skutku – ominąć dziury wielkości krateru i duże kamienie.
Dom.
Czy to miejsce wciąż nim było?
Chyba nie.
Minęliśmy nieduży krzyż znajdujący się na poboczu w miejscu, gdzie Kevin Little przewrócił swój traktor i został uwięziony