Soulless. T. M. Frazier
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Soulless - T. M. Frazier страница 3
Co za usta.
Myślałem, że rozłąka z nią sprawi, że zapomnę. Nie o niej, ale o tych wszystkich małych szczegółach. O rzeczach, przez które facet może zwariować, gdy nie jest mu dane być z osobą, której pragnie najbardziej. Myślałem, że z czasem jej piękna twarz zacznie zachodzić mgłą i trudniej mi będzie ją sobie wyobrazić. Że może zapomnę, jak niesamowicie pachniała.
Zapomnę o jej delikatnych jękach.
O tym, jak jej policzki czerwieniły się, gdy zaraz miała dojść.
Ale nie. Tak się nie stało.
Tak naprawdę pamiętałem wszystko i to bardzo wyraźnie. Im dłużej o niej myślałem, tym więcej szczegółów sobie przypominałem.
Miałem bardzo dużo wolnego czasu, więc teraz w myślach widziałem ją lepiej, niż gdyby stała przede mną. Przypomniałem sobie to, jak przenosiła ciężar z jednej nogi na drugą, kiedy czuła się niezręcznie. I to, jak przygryzała kciuk, gdy się denerwowała.
Nigdy wcześniej nie potrzebowałem tego, by jakaś laska była moja. Ale kiedy spróbowałem jej przy ognisku, wiedziałem, że nie będzie dla mnie odwrotu. Już nigdy. Gdy po raz pierwszy uprawialiśmy seks w ciężarówce, przysięgam, że w głowie słyszałem skandowanie: „moja”, kiedy wchodziłem i wychodziłem z jej niesamowitej cipki.
Jeśli skupię się wystarczająco mocno, wciąż mogę poczuć na sobie jej zapach.
Często musiałem przypominać swojemu fiutowi o tym, gdzie się znajdowaliśmy i o grożącym nam niebezpieczeństwie, bo łatwo było zatracić się we wspomnieniach. Myśleć o jej nagości. Ruchach. Dyszeniu.
Kurwa.
Chociaż łatwo pogrążyć się we wspomnieniach o niej, trudno zapomnieć o niebezpieczeństwie, które czaiło się za każdym rogiem. W żadnej celi nie było bezpiecznie. Na żadnym korytarzu. W żadnej łazience. Nawet na podwórku.
Kiedy Bethany powiedziała mi, że mają wystarczająco dowodów, by aresztować Ti, nie zamierzałem im na to pozwolić i bez namysłu zgodziłem się zająć jej miejsce. To tylko kolejny powód, by się pilnować i być przygotowanym na to, że każdy Bastard, który myśli, że może tu przyjść i mnie wykończyć, sam skończy martwy. Ale to i tak nie miało znaczenia. Liczyło się to, że Ti tu nie trafiła.
Nie byłem w stanie spać, więc oparłem się o kraty celi. Po drugiej stronie, wysoko na ścianie, znajdowało się okno, jedyne w tej części więzienia. Widziałem pełnię księżyca, częściowo zasłoniętą przez mgliste chmury. To jedyny symbol wolności, który będę widzieć jeszcze przez długi czas.
Jeśli w ogóle uda mi się stąd wyjść.
Niedługo po moim aresztowaniu prokurator ogłosił, że będą ubiegać się dla mnie o karę śmierci.
Chmury się przesunęły i światło księżyca oświetliło moją celę jak reflektor. Co dziwne, padło na graffiti znajdujące się na ścianie nad toaletą.
Ktoś napisał tam grubym markerem słowa: „BEACH BASTARDS, LOGAN’S BEACH”.
Westchnąłem. Chociaż to tylko napis, to nawet w mojej pieprzonej celi nie mogłem przed nimi uciec. Na razie.
Kiedyś Beach Bastards znaczyli dla mnie więcej niż klub motocyklowy, a nawet więcej niż dom. Byli braćmi, których związała lojalność. Kiedyś nic dla mnie nie mogło się równać z poczuciem przynależności do czegoś większego i bardziej znaczącego niż ja sam. Czegoś, w co wierzyłem całym sobą.
Po opuszczeniu klubu nigdy nie sądziłem, że znowu poczuję coś takiego, ale się myliłem. Chociaż teraz wyglądało to trochę inaczej. Zamiast skóry i tatuaży miałem kogoś o niewyparzonym języku i ciele, które chciałem pieścić przez każdą sekundę każdego dnia.
Kiedy byłem członkiem Beach Bastards, żyłem i oddychałem dla naszego kodeksu – fundamentu, na którym został zbudowany klub.
Kodeks zapewniał, że chociaż bracia w odwecie mogą ci wyrwać gałki oczne, to nie zabiją twojej żony i twoich dzieci.
Nie można krzywdzić niewinnych.
A potem Chop położył łapę na mojej dziewczynie.
Na mojej Thii.
Beach Bastards przypominali teraz bardziej organizację terrorystyczną, która nie wyznawała lojalności, tylko słuchała rozkazów pochodzących od apodyktycznego, bezdusznego tyrana. Moi bracia byli kiedyś żołnierzami, ale gdzieś po drodze zmienili się w posłuszne psy trzymane przez Chopa na krótkiej smyczy. Stali się bandytami odwalającymi brudną robotę, podpisującymi się w celach, w których przesiadywali, i mającymi gdzieś dobro klubu.
Już nie istnieje coś takiego jak dobro klubu.
Braterstwo również zniknęło, a jego miejsce zajęła dyktatura opływająca w motocyklowy olej i kłamstwa, spowita skórą.
Kiedy zdjąłem swoją kamizelkę, już nie wiedziałem, kim jestem. Mężczyzna we mnie zagubił się, bo przez wiele lat myślał, że jego stary to jakimś cudem ktoś więcej niż tylko zwykły śmiertelnik, dlatego że trzymał swój młotek i rozkazywał.
Tak było, póki nie zjawiła się Ti. To dzięki niej zrozumiałem, że nie muszę należeć do klubu, by być motocyklistą.
Że mogę żyć i mogę jeździć.
Że mogę kochać i mogę zabijać.
Ci dwaj we mnie – mężczyzna i motocyklista – strzelą Chopowi w łeb i zakończą to wszystko, bo wiem, że on nie odpuści, dopóki mnie nie zabije.
– Ty będziesz pierwszy, staruszku – wymamrotałem do siebie.
Kodeks mówił, że brat nie może zabić brata.
Na szczęście ja już nie jestem członkiem klubu, bo gdy – lub jeśli – wydostanę się z tej celi, krzywda, jaką wyrządzili mi Eli i jego pizdy, przy tym, co zamierzam zrobić mojemu staruszkowi, będzie wyglądać jak zwykła zabawa.
Jest jeszcze kwestia tego, że moja matka nagle wróciła z krainy zmarłych.
Sadie.
Moja matka miała na imię Sadie Treme. Z jakiegoś powodu nie pamiętałem o tym, dopóki nie usiadłem przed nią w pokoju wizyt, zastanawiając się, jakim cudem żyje.
Ta suka mogła chociaż wyświadczyć mi przysługę i pozostać martwa.
Nie ufałem jej.
Miałem wystarczająco dużo własnych problemów i nie musiałem się martwić kobietą, która mnie urodziła i wróciła do świata żywych.
Przez te wszystkie lata nieczęsto pozwalałem sobie o niej myśleć. Chop mówił, że była