Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 2
Już po chwili wlewałam w gardło trzecią kolejkę. Od razu poczułam się lepiej. Znacznie lepiej. Mamy z Treyem niepisaną umowę, że jeśli wychodzimy we dwoje, to razem się bawimy, nie podrywamy i razem wracamy do domu. Przy kolejnej kolejce, hm… A może to był drink…? Nie wiem, straciłam rachubę… W każdym razie Trey wyciągnął mnie na parkiet. Lubię tańczyć, ale nie kiedy jestem tak pijana. Zresztą taniec w klubie różni się od tego na rurce. Zawsze na imprezach, gdy jest rura, znajomi namawiają mnie, abym zatańczyła. Nigdy nie dałam się namówić i raczej się to nie zdarzy.
– Mogę się przyłączyć? – usłyszałam zza pleców męski głos. Obejrzałam się i zobaczyłam całkiem niezłego kolesia. Wysoki, szczupły, ale nie chudy, jak dla mnie trochę za bardzo wymuskany, jednak w tym stanie było mi wszystko jedno.
– Spadaj, stary! – Trey objął mnie mocniej i zbył go jednym spojrzeniem.
– Był fajny!
– Masz ochotę się zabawić? – spojrzał na mnie dziwnie.
– W jakim sensie?
– No, ty kogoś wyrwiesz i ja…
– Kogo już sobie upatrzyłeś? – rozejrzałam się wkoło, by dojrzeć jego ofiarę.
– Tam – przyciągnął mnie do siebie i wskazał ręką na faceta przy barze.
– Wóda padła ci na wzrok – roześmiałam się na widok niskiego, krępego Murzyna, który gapił się w naszą stronę i pożerał wzrokiem Treya.
– Dawno nie miałem ciemnoskórego… – powiedział, jakby mnie prosił o pozwolenie.
– Jak chcesz, Trey, ale ja nie mam na nikogo ochoty.
– Możesz się przyłączyć – posłał mi ten swój uśmiech.
– Zobaczymy. Idź – pchnęłam go w stronę baru i już po minucie Trey całował tego małego chłopca, intensywnie obmacując mu tyłek. Świetnie! Nie zostało mi już nic innego, jak się nawalić. Zamówiłam kolejnego drinka i kilka kieliszków czystej, zbyłam w tym czasie trzech facetów, którzy prosili mnie do tańca. Trey zniknął w kiblu ze swoją dzisiejszą zdobyczą, a ja dobijałam się sama przy barze. Nawet nie musiałam prosić kelnera, nalewał mi automatycznie, za co zresztą dostawał napiwki. Gdy skończyła mi się gotówka, musiałam odszukać Treya. Kolejka do męskiej łazienki ciągnęła się w nieskończoność, a najzabawniejsze było to, że w jednej z kabin odbywała się mała prywatna orgia. Usiłując dostać się do kibli, musiałam pokonać tabun pijanych facetów.
– Jak skończysz, mnie także możesz obciągnąć! – rzucił jeden z nich.
– Spoko, ale chyba cię na mnie nie stać, kotku – pokazałam mu środkowy palec i zapukałam do pierwszej z kabin. – Trey! Trey!
Dotarłam do piątej i wreszcie ich znalazłam.
– Mała, błagam! Nie teraz! – Trey nawet nie wyszedł z tyłka tego kolesia. Posuwał go dalej na moich oczach.
– Pożycz mi gotówkę, bo mi się skończyła – próbowałam nie patrzeć na wyraz twarzy tego biedaka. Trey jest hojnie obdarzony przez naturę i czuć to w dupie, to zapewne nic przyjemnego.
– Za chwilę! – Zamknął oczy i chwycił chłopaka za biodra.
– Och Trey! Tak! Pieprz mnie, Trey! – wyjęczał i trysnął na ściankę małej ubikacji.
– Chryste! – warknęłam i trzasnęłam drzwiami. Ostatnie, na co miałam teraz ochotę, to widok dochodzącej ofiary Treya.
– Co z tym lodem? – zapytał ten sam koleś, chwytając mnie za dłoń.
– Spieprzaj! – odepchnęłam go agresywnie.
– Jaka ostra! Lubię takie. – Ruszył za mną pod sam bar.
– Powiedziałam: spieprzaj! Której litery tego słowa nie rozumiesz? – warknęłam i odwróciłam wzrok.
– Twój facet zabawia się z innym w kiblu, chyba nie musisz tak na niego czekać.
– To nie mój facet – spojrzałam na niego beznamiętnie. – Postaw mi drinka.
– Może lepiej kolejkę?
– Może być – machnęłam lekceważąco ręką. Muszę przyznać, że chłopak naprawdę się starał. Ewidentnie miał ochotę na bzykanie i myślał, że trafił na pijaną, wściekłą laskę, którą w prosty sposób zaliczy. Nieco się zdziwił, gdy po piątej kolejce wrócił Trey.
– Co tam? – Wszedł między nas i oparł się o bar.
– Chcę do domu – wybełkotałam kompletnie narąbana.
– Wezwać taksówkę? – Kiwnęłam twierdząco głową, nie będąc w stanie sklecić zdania. W głowie mi szumiało, a świat wirował. Gdy zsunęłam się z wysokiego krzesła, padłam na kolana jak długa. – Rany, mała! – Trey podniósł mnie z podłogi, a ja zaczęłam bezwiednie chichotać. Nie wiem, co jest śmiesznego w tym, że narąbałam się jak szpadel i robię z siebie kompletną idiotkę. Nawet nie pamiętam, jak dotarłam do taksówki, a potem do naszego mieszkania, które wynajmowaliśmy razem od dwóch lat.
Rano obudziłam się z ogromnym kacem. Mój Boże! Po co ja się tak złoiłam? Zakryłam dłonią oczy, bo promienie słoneczne, które wpadały przez okno, prawie mnie zabiły. Nie mam pojęcia, która jest godzina i gówno mnie to obchodzi. Przekręciłam się na bok i zobaczyłam przy łóżku miskę, butelkę z wodą i paczkę polopiryny. Och, Trey! Jak ja cię kocham. Wypiłam prawie pół butelki jednym haustem, łyknęłam dwie tabletki i zasnęłam ponownie.
Weszłam do klubu, w którym pracuję. Napis przy wejściu uświadomił mi, że nie powinnam tu być. Co ja tu, kurwa, robię? Mam takiego kaca, że nie dam rady zatańczyć żadnego pokazu – od razu się porzygam. Nie mam wyjścia, Suzanne nie dała mi wolnego, gdy rano dzwoniłam. Głupia zdzira.
– Reb, masz dziś wieczór kawalerski – rzuciła od progu tym swoim wkurwiającym tonem.
– Nie dam rady, dzwoniłam przecież.
– Gówno mnie to obchodzi, jesteś na zastępstwie, za Sylvię.
– A dlaczego ona ma wolne, a ja nie? – syknęłam.
– Bo zaczął jej się okres.
– A ja mam kaca!
– Lepiej się do tego nie przyznawaj! Przebierz się i zmiataj na scenę!
– Wal się, Suzanne – burknęłam pod nosem tak, by nie usłyszała. Rany, jak ja to wytrzymam? Poszłam do garderoby, zerknęłam na grafik. Bosko, po prostu bosko – strój na dziś: anioł. Cudownie! Szczególnie dzisiaj marzę,