Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 5
– Tańczysz prywatnie? – zapytał, a moja cipka znowu zapulsowała.
– Zależy dla kogo… i za ile – zamruczałam.
– Chodzi o prywatny taniec, ale nie tutaj – dodał, rozglądając się po lokalu.
– Nie tańczę poza klubem – miałam ochotę krzyknąć ze złości. Czy ja wyglądam na dziwkę?
– Podaj cenę, jestem w stanie wiele zapłacić.
Skoro jesteś w stanie wiele zapłacić, to idź do burdelu, pomyślałam.
– Przykro mi, nie tańczę poza klubem – powtórzyłam najgrzeczniej, jak umiałam. Jedna z zasad mówi: klient nasz pan, zawsze bądź dla niego miła.
– Jeśli zmienisz zdanie, zadzwoń – wyjął wizytówkę i włożył mi ją za majtki. Miałam ochotę wywrócić oczami, ale się powstrzymałam.
– Nie zmienię zdania – wyjęłam ją zza majtek i wsunęłam w kieszonkę jego marynarki.
– Naprawdę mogę dużo zapłacić.
– Ile? – zapytałam z ciekawości.
– Tysiąc dolarów? – odpowiedział pytająco, a ja się roześmiałam. – Dwa?
– Za tyle znajdziesz sobie porządną dziwkę w niedalekim burdelu, podać ci adres?
– Nie chodzi mi o seks, tylko o taniec.
Uniosłam zaskoczona brwi.
– Rebeka, złaź ze sceny! – usłyszałam zza pleców głos Suzanne. Cholera! Odwróciłam się i zobaczyłam jej wkurwioną minę.
– Przepraszam, mój występ się skończył – zerwałam się na równe nogi i chciałam szybko zejść ze sceny, ale ten facet złapał mnie za kostkę. Pisnęłam zaskoczona.
– Zastanów się, proszę – powiedział wręcz błagalnie.
– Co pan robi? – Ochrona już ruszyła w jego kierunku.
– Proszę – powtórzył i w tym momencie został powalony na podłogę przez trzech rosłych ochroniarzy. To lekka przesada i zawsze mnie to wkurza, że rzucają się na tych biednych facetów jak na zbrodniarzy tylko za to, że nas dotknęli bez pozwolenia. Nie oglądając się za siebie, uciekłam za scenę.
– Jesteś zwolniona! – wrzasnęła na mnie Suzanne.
– Co? Dlaczego? – Zakryłam się szlafrokiem i wbiłam w nią wzrok.
– Od jakiegoś czasu jesteś dziwna, sprawiasz same problemy, mam na twoje miejsce kilka dziewczyn – wyższych, zgrabniejszych i bardziej zmysłowych. Więc zbieraj swoje rzeczy i spieprzaj stąd!
– Ale…
– Nie ma żadnego „ale”, Reb, straciłaś to coś. Tę iskrę w oku. Nie potrzebuję tu takich dziewczyn.
– Suzanne, proszę, ja…
– Mam wezwać ochronę, by ciebie także wyrzucili, jak tamtego biedaka? – spojrzała na mnie żałośnie.
– Nie, zaraz zabiorę swoje rzeczy – odpowiedziałam cicho, próbując nie wybuchnąć. Zacisnęłam pięść i weszłam do garderoby. Kopnęłam swoją toaletkę i cisnęłam szlafrok na podłogę.
– Co jest, Reb? – zapytała Sonia, jedna z tancerek.
– Ta suka mnie zwolniła! – wrzasnęłam i usiadłam z impetem na krzesełko.
– Co? Ciebie? Dlaczego?
– Podobno sprawiam problemy…
– Za tę sukę możesz pożegnać się z premią za ten miesiąc, moja droga! – usłyszałam głos Suzanne zza kurtyny. Kurwa mać! Pokazałam w tamtym kierunku środkowy palec i miałam ochotę się rozpłakać. Znowu? Sonia poklepała mnie po plecach i cmoknęła w policzek.
– Spoko, przyjmą cię wszędzie. Wiele osób pyta, czy nie tańczysz w innych klubach.
– Pieprzę to, mam dość tańca. Właściwie to chyba sama bym niedługo odeszła.
Ubrałam się i zmyłam makijaż, oddałam wszystkie swoje stroje i, jakby tego było mało, Suzanne stwierdziła, że jeden z nich jest zniszczony, więc muszę za niego zwrócić kasę. Nie wypłaciła mi ani centa, ani jednego pieprzonego centa. Mimo że to prawie koniec miesiąca, a ja harowałam jak głupia, bo pieniądze są mi bardzo potrzebne. Na odchodne powiedziałam kilka słów za dużo i ochrona prawie wyniosła mnie z klubu. Wyrzucili mnie na chodnik jak jakiegoś śmiecia, a pracowałam tu przecież prawie dwa lata, byłam jedną z lepszych tancerek. Pozbierałam swoje rzeczy, które wysypały mi się z torebki, i ruszyłam na przystanek, po drodze odpalając papieros za papierosem. Zadzwoniła moja komórka, kompletnie wkurwiona odebrałam:
– Halo!
– Cześć, córeczko… – usłyszałam ten ton, który mówi, że znowu będzie chciała kasy.
– Cześć, mamo – westchnęłam głęboko.
– Jesteś w pracy?
– Nie. Właśnie wyszłam – nie mogłam się przyznać, że mnie zwolnili. Ona nawet nie wie, czym ja się dokładnie zajmuję.
– Miałaś dziś jakieś napiwki?
– Nie, mamo, czego chcesz? – zapytałam wprost, ale to oczywiste.
– Potrzebuję pieniędzy, ten lekarz okazał się bardzo drogi – zaczęła tą swoją śpiewkę, jaka to ona, biedna i schorowana. Ostatnio widziałam ją na Boże Narodzenie, wyglądała jak wrak człowieka, pijana, brudna i głodna.
– Nie mam, mamo, wysłałam ci ostatnio…
– Zaraz masz wypłatę, mogę poczekać kilka dni – przerwała mi w pół zdania tym swoim słodziutkim tonem. Serce mi ściska, ona doskonale wie o tym. Jak mam jej nie pomóc? Mam pozwolić, by stoczyła się na dno? Chociaż i tak zapewne już tam jest.
– Ile ci potrzeba?
– Dwa tysiące.
– Co? Co to za lekarz, że chce dwóch tysięcy za wizytę? – pisnęłam oburzona.
– To na badania, jakieś specjalistyczne. Pewnie będę potrzebowała więcej, ale to jeszcze dam ci znać córeczko – odpowiedziała jak gdyby nigdy nic.
– Mamo, nie mam, nie mam tyle w tym momencie.
– Mówiłam,