Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 3
– A jej co znowu?
– Okres – Kim pokręciła głową i westchnęła.
– Za tydzień robimy sobie babskie wyjście z dziewczynami. Chcesz iść z nami?
– Tułaczka po klubach, chlanie, tańce do rana i dobra zabawa? – Kim pokiwała twierdząco głową – Pewnie… Nie odpuszczam dobrej imprezy – uśmiechnęłam się i przybiłam jej piątkę. Pogadałyśmy chwilę, Kim pomogła założyć mi strój anioła, na który składają się koronkowe stringi, pas do pończoch, biustonosz, gorset i peleryna z piórami. Wszystko oczywiście w bieli. Gdy wyjrzałam zza kurtyny, ujrzałam około piętnastu napalonych facetów skupionych pod sceną. Wszyscy mieli na sobie durne koszulki z niby zabawnymi napisami. Żeby chociaż jeden z nich był godny uwagi, ale nie – same palanty. Myślą, że wymachując mi pięciodolarówką przed tyłkiem, zrobią na mnie wrażenie? Niestety, dopłacili za taniec na kolanach. I do tego muszę udawać, że mi się to podoba. Czy ja naprawdę chcę to robić? Gdyby nie fakt, że mam zadowalające napiwki, już dawno zmieniłabym pracę. A może czas pomyśleć o zmianie? Tylko na jaką? Kelnerka? Barmanka? Nie mam studiów, więc jestem na straconej pozycji. Teraz żałuję, że po szkole średniej nie zdecydowałam się na studia, a przecież wszyscy mnie do tego namawiali. Gdybym wtedy nie zrezygnowała, właśnie przygotowywałabym się do obrony. Cholera!
Powyciągałam sobie z majtek pomięte banknoty i przeliczyłam. Prawie pięćset dolarów napiwków – nieźle jak na takich żółtodziobów. Dobrze, że nie skąpili kasy, tyle osłody za konieczność wicia się na kolanach tego obrzydliwego przyszłego pana młodego. Cuchnęło od niego alkoholem, był tak pijany, że modliłam się, by na mnie nie zwymiotował. Schowałam pieniądze do portfela. To na szczęście jedyny występ tego wieczoru i mogę wrócić do domu. Jeszcze tylko godzina drogi autobusem i wskakuję do łóżka. Przebrałam się w swoje ulubione dżinsowe szorty, tenisówki i zwykły czarny top na ramiączkach. Jest środek lata, a na dworze upał. Zmyłam makijaż sceniczny i związałam włosy w kucyk. Popsikałam ramiona wiśniową mgiełką do ciała i wyszłam. Odpaliłam papierosa i szybko ruszyłam w stronę przystanku na mój ostatni autobus do domu. Teraz czeka mnie kilka dni wolnego. To jest to!
Po czterdziestu minutach czekania autobusu nadal nie było. Kurwa. Zdarzało się, że ostatni kurs nie był realizowany i najwidoczniej to kolejny taki raz. Kurwa mać! Nienawidzę wydawać na taksówki, bo staram się oszczędzać, odkładać pieniądze, które i tak najczęściej wysyłam matce, ale to inna historia. Zadzwoniłam do Treya.
– Gdzie ty się podziewasz, Reb? – odebrał po chwili.
– Nie przyjechał mi autobus. Przyjedziesz po mnie?
– Nie jestem sam – odparł. No tak, przecież jest sobotni wieczór.
– Ale jeśli chcesz, to oczywiście przyjadę – dodał.
– Nie, nie trzeba. Poradzę sobie – warknęłam do słuchawki i się rozłączyłam. Dlaczego jestem ostatnio taka wrażliwa? Okres mi się zbliża czy co? Muszę zerknąć w kalendarzyk. Wezwałam taksówkę i czekałam chwilę, aż przyjedzie. Taka jednorazowa przejażdżka zawsze kosztuje mnie co najmniej pięćdziesiąt dolców, co cholernie mnie wkurza. No ale nie mam wyjścia.
W domu zastałam Treya obściskującego się z jakimś facetem na kanapie. Chyba już kiedyś u niego był, ale nie mam pewności. Trey ma tylu partnerów, że ciężko ich zapamiętać. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że oni zakochują się z nim bez pamięci i to on zawsze ich rzuca, łamiąc im serca.
– Cześć – rzuciłam od progu, nie pamiętając imienia chłopaka.
– Jak w pracy, Reb? – zapytał Trey.
– Wieczór kawalerski, banda informatyków.
– Nuda?
– Łatwo poszło, pięćset dolców w dwie godziny.
– Czyli rozumiem, że stawiasz pizzę?
– Chyba śnisz. Idę spać. Bądźcie w miarę cicho, bo nadal mam kaca… – zerknęłam na chłopaka, który zarumienił się, słysząc, o czym rozmawiamy.
– Pójdziemy jutro na rolki?
– Jasne – zgodziłam się na odczepnego i poszłam do swojej sypialni. Nasze mieszkanie mieści się w kamienicy bez wind. My mieszkamy na ostatnim, piątym piętrze. Wchodzenie tu jest męczarnią, za to widok wszystko wynagradza. Okna mojego pokoju wychodzą na wzgórza Hollywood. Zawsze marzyłam, aby tam zamieszkać, ale nic tak naprawdę nie robię w tym kierunku. Moje życie to jedna wielka porażka. Wzięłam prysznic i nago przemknęłam z łazienki do pokoju.
– Ładny tyłek! – krzyknął facet Treya, przyłapując mnie w korytarzu.
– Ładny… penis – odpowiedziałam, patrząc na nagiego przyjaciela mojego współlokatora.
– Piękny, nie? – wtrącił Trey, obejmując od tyłu kolegę.
– Bądźcie tylko cicho, dobra?
– Masz to jak w banku! – Trey mrugnął do mnie, a ja wróciłam do swojej sypialni. Wsunęłam bokserki, koszulkę do spania i rzuciłam się na łóżko. Zasnęłam, zanim zdążyłam policzyć do pięciu. Jak się okazało, nie na długo.
Jezu zabiję go! – pomyślałam. Przecież prosiłam, aby byli cicho. Zwykle nie przeszkadzają mi jęki za ścianą, ale dziś naprawdę, naprawdę potrzebuję spokoju. Czyżbym przechodziła jakiś kryzys lub wakacyjną depresję? Jest w ogóle coś takiego jak wakacyjna depresja? Nie potrafię nawet do końca wytłumaczyć, co się ze mną dzieje. Czy to hormony? Jestem drażliwa, nerwowa, a cierpliwości nie mam za grosz. Ostatnio zdarzało mi się nawet popłakiwać w poduszkę, a takie zachowanie jest zupełnie do mnie niepodobne. Nie chcę wyjść na upierdliwą współlokatorkę, więc tylko walnęłam w ścianę pięścią i krzyknęłam:
– Trey, ciszej! – mimo tego, że głównie słyszę tego drugiego. W odpowiedzi usłyszałam:
– O tak! Tak! Trey!
Wywróciłam oczami i zakryłam głowę poduszką. Niech to szlag! W końcu nie wytrzymałam i poszłam ich uciszyć. Wparowałam do pokoju bez pukania i zaczęłam wrzeszczeć.
– Kurwa, Trey, prosiłam… – spojrzałam na plątaninę ciał, w której bierze udział mój przyjaciel i dwóch innych kolesi. Zaniemówiłam, Trey zeskoczył z łóżka i zakrył się kocem kompletnie zażenowany.
– Sorry, Reb – rzucił nerwowo i podał swoim „kolegom” bokserki, by się ubrali.
– Wynajmuj sobie pokój w hotelu czy coś – warknęłam i wyszłam, trzaskając drzwiami. Nieraz widziałam go w różnych akcjach, ale dziś nie mam ochoty na atrakcje. Jego życie seksualne jest porównywalne do życia gwiazd rocka, a moje? Moje w ogóle nie istnieje. Może dlatego tak drażni mnie fakt, że sprowadza sobie co weekend tuziny facetów. Moja frustracja sięga zenitu, bo niektórzy z nich są