Na szczycie. K.N. Haner
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Na szczycie - K.N. Haner страница 6
– Mamo, ja…
– Oj, zamknij się! Żałuję, że w ogóle cię urodziłam! Mogłam usunąć ciążę, jak podpowiadał mi twój ojciec! – krzyknęła i rozłączyła się, nie dając mi dojść do słowa. Nie pierwszy raz słyszę od niej takie słowa, często tak jest, gdy próbuję jej odmówić, więc nie rozumiem, dlaczego akurat tym razem tak bardzo mnie to dotknęło. Rozpłakałam się na środku ulicy jak małe dziecko, w dodatku zaczęło padać. Nie, nie padać – zaczęło lać. Przemokłam i zmarzłam, idąc na przystanek. Już dawno powinnam kupić sobie auto, ale wszystkie pieniądze wysyłałam jej. Nagle obok mnie zatrzymał się samochód. Sportowy, nowoczesny, pewnie cholernie drogi. Mogę sobie tylko o takim pomarzyć. Szyba opuściła się i usłyszałam znajomy głos:
– Wsiadaj. – Spojrzałam zaskoczona. Zatrzymałam się i zajrzałam do środka, a tam siedział ten idiota z klubu, przez którego wyleciałam.
– Nie, dzięki – warknęłam i ruszyłam dalej, a samochód powoli, wzdłuż krawężnika za mną.
– Nie wygłupiaj się! Wsiadaj, proszę! – powtórzył i zatrąbił, aż podskoczyłam.
– Oszalałeś?! – Gdy nie reagowałam na jego zaczepki, zatrzymał samochód, zgasił silnik i wyszedł z auta z parasolem w dłoni. Stanął przede mną w całej swojej okazałości. Cholera, co za facet, na jedną sekundę zapomniałam, że to zwykły klient, idiota, który przyszedł popatrzeć na półnagie tancerki. Jest ode mnie dużo wyższy, czuje się przy nim jak skrzat. Co nie jest trudne, bo większość ludzi jest ode mnie wyższa. Ja ze swoim sto sześćdziesiąt pięć centymetrów wzrostu nie prezentuję typu modelki. Zawsze miałam kompleksy z powodu wzrostu, tyłka i cycków. Moje krągłości zawsze wygrywały, zawsze. Nigdy nie pozbędę się tych bioder, pośladków i piersi.
– Wsiądź, proszę – odezwał się, kładąc dłoń na moim ramieniu. O mamusiu! Od razu przeszedł mnie nieoczekiwany dreszcz. To jego dotyk tak działa?
– Po co?
– Odwiozę cię do domu.
– Sama trafię, dziękuję.
– Jesteś przemoczona.
– Jestem zwolniona, przez ciebie, palancie – wypaliłam wkurzona.
– Zwolnili cię? – zapytał głupio.
– Głuchy jesteś? – Chciałam go ominąć, ale mi nie pozwolił. Znowu mnie dotknął i znowu przeszedł mnie ten prąd, a gdy zsunął dłoń od ramienia do nadgarstka, aż jęknęłam. Wtedy spojrzałam mu prosto w oczy i zobaczyłam, że się uśmiecha, jakby poczuł to samo, co ja. Nie! To niemożliwe, coś takiego przecież nie istnieje. Nie wierzę w te bajki o wzajemnym przyciąganiu, czy jak to się tam nazywa.
Tylko skoro w to nie wierzę, to dlaczego po chwili siedzę w środku jego czarnego astona martina?
– Przykro mi, że cię zwolnili. Nie chciałem narobić ci kłopotów – spojrzał na mnie tymi przeszywającymi zielonymi oczami. O rany.
– I tak miałam zamiar odejść – wzruszyłam ramionami i zapięłam pas.
– Dlaczego? Przecież świetnie tańczysz.
A co ty możesz o tym wiedzieć, koleś? – pomyślałam sobie.
– Powiedzmy, że się wypaliłam. Odwieziesz mnie w końcu?
– Jasne, ale najpierw pozwól mi zaprosić się na obiad.
– O rany – wywróciłam oczami.
– W ramach rekompensaty za to, że cię zwolnili.
– To nie twoja wina, nie musisz mi niczego rekompensować.
Spojrzałam na niego pytająco, bo nawet nie wiem, jak ma na imię.
– Sedrick Mills – wyciągnął dłoń.
– Nie musisz mi niczego rekompensować, Sedricku. Rebeka Staton – dodałam i podałam mu dłoń.
– Skoro już tam nie pracujesz, czy nadal odrzucasz moją propozycję? – zapytał nagle.
– Nie jestem dziwką.
Skrzywił się na moje słowa:
– Niczego takiego nie powiedziałem.
– Ale tak myślisz. Po co proponujesz mi pieniądze?
– Bo chcę, byś tańczyła dla mnie.
– Mogłeś mieć to w klubie, bez dodatkowych kosztów – wywróciłam oczami.
– Tylko dla mnie.
– Prywatny taniec też wchodził w grę.
– Ale tylko tam, w klubie.
– A niby gdzie miałabym to zrobić?
– U mnie, w domu.
Zaśmiałam się szyderczo:
– Myślisz, że jestem taka naiwna, by iść z kolesiem do jego domu pod pretekstem tańca dla niego?
– Myślę, że jesteś seksowna, zmysłowa i właśnie ciebie szukałem.
Spojrzałam na niego. Szukałem? Szukał mnie? To jakiś zbok? Cholera!
– Chyba jednak pójdę pieszo – przestraszona chwyciłam za drzwi, szukając na ślepo klamki.
– Nie bój się, to nie to, o czym myślisz.
– Nie wiesz, o czym myślę.
– Wiem.
– Czego chcesz?
– Jestem menadżerem, szukamy dziewczyny, tancerki na trasę mojego zespołu.
– Jakiego zespołu? – zapytałam nagle.
– Sweet Bad Sinful.
Spojrzałam na niego jak na idiotę. Ten koleś jest menadżerem tego znanego na świecie zespołu rockowego?
– Jaja sobie ze mnie robisz?
– A wyglądam, jakbym żartował? – uniósł brwi.
– Wyglądasz, jakbyś urwał się z biura albo z wesela – zmierzyłam go wzrokiem.
– Właściwie to wracam z wesela, a raczej sprzed ołtarza.
– Co? – skrzywiłam się.
– Właśnie uciekłem z własnego ślubu.
Znowu na niego spojrzałam i nie wiem, dlaczego się roześmiałam. Koleś ewidentnie robi sobie ze mnie żarty.