Horror Show. Łukasz Orbitowski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Horror Show - Łukasz Orbitowski страница 6
Sto metrów dalej wisiał most. Po lewej kładka. Zygzak wybrał najprostszą drogę, przez grubą rurę przerzuconą nad rzeczką. Obleczono ją cienkim metalem, teraz wygniecionym przez dziesiątki butów. Wuj przyśpieszył i gdy Zygzak stanął na rurze, zobaczył brudny nurt sunący po betonowych stopniach. Ten ściek nosił nazwę Sudołu. Wuj pamiętał jeszcze, jak kilkadziesiąt lat temu Sudoł srebrzył się wśród drzew. Łowił w nim wtedy traszki i zanosił do domu. Matka topiła je w ubikacji, a on przynosił nowe – krąg się przetaczał.
Widział chłopca stawiającego ostrożne kroki. Poczekał, aż zbliży się do środka i przyśpieszył. W okamgnieniu znalazł się za plecami Zygzaka. Wojskowe buty przywarły do rury. Zygzak znieruchomiał, jakby nie wiedział czy odwrócić się, czy biec do przodu. Wuj użył laski jak haka i przycisnął go do siebie.
– Masz coś, co należy do mnie, mały – powiedział. Zygzak bez powodzenia szarpnął laską.
– Poluzuję, a ty się odwrócisz. Nie próbuj uciekać, bo strącę cię do rzeki. Popatrz. Jest płytka, ma wybetonowane dno. Rozumiesz?
Zygzak skinął głową. Wuj zwolnił uścisk, chłopiec przez moment stał jak słup soli, wreszcie obrócił się, starannie przekładając stopy na śliskiej powierzchni. Wuj wydał mu się ogromny. Słońce padało na jego wysokie czoło i brązowe usta. Zygzak wiedział, skąd go zna i pomyślał, że skok w dół nie jest najgorszym rozwiązaniem.
– Kurwa – szepnął.
– No, niech ślag zwali – prychnął Wuj.
– Masz to jeszcze?
Zygzak zerwał plecak z ramion, drżącymi dłońmi odpiął zamek, chcąc wyjąć zawartość. Wuj wyrwał mu plecak i zajrzał do środka. Wyrzucił kanapkę, komiks, gazetę i paczkę fajek. Buszował na dnie. Laską trącał biodro chłopca.
– Tu nie ma wszystkiego.
– To prawda – w oku Zygzaka zawirowała łza. Wielki śpik zabłyszczał na wardze jak fałszywa perła.
– Wyszła, co? – uśmiechał się Wuj.
– Proszę?
– Sprzedałeś, nie? – Wuj zawiesił sobie plecak na ramieniu. Uniósł laskę i zbliżył do nosa chłopca. Trącił go jak niechcianą zabawkę i gwałtownie uderzył Zygzaka w udo. Chłopak skulił się, rozczapierzył ręce, ale dopiero ramię Wuja uchroniło go przed upadkiem.
– Uważaj – rzekł Wuj – ślisko.
– Wszyscy nas widzą – rozpłakał się Zygzak. – Zrób mi coś, to jesteś w dupie. To moje… moje osiedle.
– No, poszczałeś się jak u siebie – Wuj z zadowoleniem patrzył na brązową plamę w kroczu Zygzaka. – A wiesz, znam takich jak ty. Trzynastoletni bandyci, co nie boją się nikogo. Prawdziwi twardziele. Dużo masz tu przyjaciół, co?
Zygzak skinął głową. „Niech powie, czego chce. Boże, niech on zniknie. Chryste z pokoju mojej matki, fosforyzujący Boże do krzyża przybity, pomóż mi”.
– Telefon.
Zygzak patrzył bez zrozumienia.
– Daj komórkę. Dzięki – Wuj podrzucił siemensa, otworzył książkę telefoniczną i zaczął jeździć po numerach. – Kaśka. Twoja dziewczyna?
Zygzak zaprzeczył.
– Siwy. Kumpel, przyjaciel?
– Kumpel. Tylko kumpel. Nie stąd nawet.
– Dobrze. A Loren? To ktoś ci bliski? Przyjaciel, tak?
Zygzak pokiwał głową. Struga moczu dotarła do butów, po adidasach rozlał się ciepły wstyd. Wuj wybrał numer i przyłożył telefon do ucha.
„Mógłbym teraz uciec”, myślał Zygzak. „Przebiec parę kroków i skoczyć na trawę. Dobiegnę do ulicy, będę bezpieczny. Teraz, póki jest zajęty”. Ale nie drgnął. Pamiętał, że Wuj w niewytłumaczalny sposób znalazł się tuż za nim.
– Cześć, Loren. Dzwonię z telefonu twojego przyjaciela. Nie, nie zgubił. Jest tu przede mną i gwarzymy wesoło. Jesteśmy na rurze, nad Sudołem i chyba zaraz sprawię mu kąpiel ze złamaniem karku. Jeśli chcesz mu pomóc, skrzyknij, kogo trzeba, co? Żeby było jak na tefauenie. I nie ma czego się bać, jestem przecież… – zawiesił głos, opuścił aparat i dodał z udawanym zdziwieniem – …strasznie stary.
Siemens poleciał trzy metry niżej, do rzeczki.
– Teraz myślę, że możemy wreszcie porozmawiać. Brakuje, jak widzę, świecznika i układanki. Ile wziąłeś?
– Jezu, człowieku – Zygzak pożałował, że nie spróbował ucieczki – piątkę.
– Za oba?
– Tylko za świecznik. Układankę zostawiłem, przypadek, człowieku. Nalot był, nie chciałem, by to złapali, by mnie…
– Bo kradzione, co?
Zygzak skinął głową. Wuj zbliżył się do niego. Zygzak poczuł oddech Wuja. Śmierdział, jakby coś gniło mu w żołądku.
– Kto kupił świecznik?
– Proszę, facet. Gość jak gość, takich jest setki, no… – Zygzak usiłował wyłowić z pamięci cokolwiek, co uratowałoby go od upadku – myślisz, że pamiętam? Czekaj, czekaj…
– Jak wyglądał?
– Chyba robi na giełdzie. Okrągła twarz. Duży nos. W ogóle, duży facet. I miał, czekaj… srebrne spodnie. Tak. Dżinsy.
– Gdzie mogę go spotkać?
– Posłuchaj, facet – Zygzak zebrał resztki odwagi, spojrzał za siebie – myślałem, że to niczyje. Naprawdę. Nie tknąłbym, gdybym wiedział, że to twoje. Znajdę tego gościa i odbiorę. Wrócę teraz na giełdę. Może układanka wciąż leży, przyniosę ci i…
Odwrócił się gwałtownie i skoczył do przodu. Schylił się odruchowo i laska śmignęła mu nad głową. Trzema susami dotarł do końca rury i jak strzała pobiegł w górę, w stronę ulicy. Na szczycie spojrzał za siebie. Wuj stał wciąż na rurze, z plecakiem i laską w rozłożonych dłoniach. Pokazał mu środkowy palec i wybiegł na Opolską.
Ciało Zygzaka lepiło się od potu. Usiłował wypatrzyć lukę w mknących samochodach. Widział McDonalda i stację benzynową. Zaraz zmienią się światła, samochody staną i będzie bezpieczny.
Potężna siła uniosła go w górę. Obejrzał się i zobaczył Wuja, faceta bez twarzy. Poczuł, że leci, że chmury i asfalt wirują jak w bębnie. Zapiszczały hamulce. Upadł na plecy, niebo wyglądało jak zadymione szkiełko, zdążył jeszcze spojrzeć w lewo, dostrzec ciężarówkę i zacisnąć oczy.
Uderzenie nie było głośniejsze od otwarcia puszki z piwem. Zygzak poleciał w