Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie страница 3
Doskonale zdawał sobie sprawę, że obecny przydział był najprawdopodobniej długoterminowy i oznaczał lata spędzone poza domem. Uważał to jednak za rodzaj przygody i nie narzekał.
– Po pierwsze – powiedział – i jest to ujęte w moim opracowaniu pisemnym, należy poruszyć sprawę struktury politycznej Sojuszu. Z naszego punktu widzenia jest to rodzaj wspólnoty narodów, skoncentrowanych wokół niegdyś imperialnego gatunku, z którym nie mieliśmy jeszcze bezpośrednio styczności.
– Ile gatunków wchodzi w skład wspólnoty narodów?
– Sto dziewiętnaście, o ile dobrze ustaliłem – odpowiedział Keane. – Są rozproszone na przestrzeni tysiąca czterystu lat świetlnych. My znajdujemy się w pobliżu jednej z ich rozszerzających się granic i tak jak przypuszczaliśmy, kontrolujemy kilka systemów gwiezdnych blokujących im dostęp do Ramienia Oriona.
– Z czego Hayden jest najważniejszy – kwaśno zauważył Gil Hayden.
– Zgadza się, sir.
– Powiedział pan, że nie mieliśmy jeszcze do czynienia z głównym gatunkiem wspólnoty?
– To prawda – potwierdził Keane. – Znany jest on jako SturmGav i jeszcze kilkaset lat temu był bardzo ekspansjonistyczny. Utworzył duże imperium, obejmujące swoim zasięgiem prawie tysiąc lat świetlnych.
– Co ich zatrzymało?
– Jednym słowem? Alfy. Oni nazywają ich Ross Ell. Sturm i Ross od dziesięcioleci skakali sobie do gardeł, aż w końcu około trzystu lat temu przerodziło się to w otwartą wojnę. Jednym z powodów, dla którego wspólnota tak potrzebuje obecnie rozwoju, jest konieczność odbudowy i pokrycia strat wojennych. Całe systemy zostały poddane praktycznie zupełnej eksterminacji i zamienione w jałowe pustynie, nienadające się do powtórnej kolonizacji.
– A teraz działają wspólnie?
– Czas leczy rany – stwierdził Keane. – To po pierwsze. Ale co ważniejsze, wydaje mi się, że Sojusz po prostu chce mieć Ross tam, gdzie będą pod ścisłą kontrolą.
Kilka ze zgromadzonych osób chrząknęło znacząco.
– Zapewne z bezpiecznej odległości – dodał ktoś.
– Z grubsza, tak. Nie ma między nimi miłości, ale Ross są zbyt aktywni, by można ich ignorować, zbyt potężni, by ich zniszczyć, i zbyt użyteczni, by ich nie wykorzystać. Z drugiej jednak strony, niezwykle rzadko zdarza się, żeby Ross mieli coś do roboty na granicach. Parithalianie byli głęboko zaskoczeni i zmieszani faktem, że Sojusz autoryzował jakieś zadanie dla Ross na obrzeżach.
– Przepraszam, a Parithalianie to kto?
– Proszę mi wybaczyć. Pari to gatunek wywodzący się z jakichś istot powietrznych. Według naszej klasyfikacji to Delty. To oni zaczęli rozmowy z Ziemią po wypadku z Walkirią, ale wtedy nie potrafiliśmy jeszcze ich poprawnie nazywać. Są uważani za najlepszych pilotów i nawigatorów w całym Sojuszu, stanowią zdecydowaną większość jego floty.
– Podczas wojny sprawili naszym flotyllom krwawą łaźnię – dodał jakiś komodor. – Nie ma wątpliwości co do tego, że znają się na okrętach i lataniu.
– Większość gatunków, z którymi miałem okazję rozmawiać, podziela tę opinię – zauważył Keane. – Mówiło się także o dochodzeniu wśród korporacji granicznych, mającym na celu ustalenie, kto zezwolił Ross zajmować nowe terytoria.
– Takie jest więc ich oficjalne stanowisko? – spytał nieco skwaszonym głosem Gil. – To była nielegalna operacja?
– Nie – odparł ambasador. – Jasnym jest, że misja miała pełną autoryzację, nie wiadomo jednak czyją. Co nie powinno specjalnie dziwić, nawet przy nadświetlnej komunikacji, Sojusz jest zbyt wielki, by wszystkie dane były łatwo dostępne. Kiedy zostaną wysłane z centrali, ich odnalezienie może zająć miesiące, a czasem nawet lata.
* * *
– No i co pan powie, admirale?
Ruger rozejrzał się po pokoju – pozbawionej okien dziurze, w której znajdowało się więcej ludzi, niż pozwalała na to kubatura pomieszczenia. To tłumaczyłoby niemiły zapach, ale z tym nie można było nic zrobić. W tym pokoju był najniższy rangą.
– Sojusz jest podzielony, sir – powiedział Ruger. – Przypomina rząd brytyjski po rozpadzie imperium. Na wiele sposobów to sprawnie działająca wspólnota, mająca jednak swoje niedociągnięcia i zgrzyty pomiędzy władzą centralną a ośrodkami terenowymi.
– Świetnie, możemy to wykorzystać – powiedział mężczyzna siedzący u szczytu stołu. – Jak wiele danych wywiadowczych na temat najbliższych światów Sojuszu udało się panu zdobyć?
– Całkiem sporo, oczywiście nic objętego tajemnicą – odparł Ruger. – Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by zdobyć źródła osobowe.
– Co z danymi z przechwytywania? – Człowiek o piskliwym głosie pochylił się do przodu. – A dokładniej, czy byliście w stanie ustalić, dlaczego nie wykryliśmy żadnych śladów ich kultury na skanach dalekosiężnych? SETI i inne grupy czekają na to od wieku.
– Oni wypatrują przede wszystkim sygnałów elektromagnetycznych – rozpoczął wyjaśnienia Ruger. – Sygnałów, których Sojusz w ogóle nie emituje. Komunikują się głównie za pomocą urządzeń opartych o fale grawitacyjne albo linii sztywnych i transmiterów kierunkowych. Podobnie jak my, Sojusz używał sygnałów koherentnych tylko przez jakiś czas, zanim uznał, że to marnotrawienie energii. SETI od początku nie miało szans, bo szukali czegoś, co nie istniało.
– To wiele wyjaśnia.
– Czy przechwyciliście jakiś sygnał?
Sala uciszyła się, wszyscy spojrzeli na siedzącego u szczytu stołu, a Ruger na moment zesztywniał.
– Nie, sir.
– A więc w promieniu kilkudziesięciu lat świetlnych nie mają systemu operacyjnego…
– Powiedziałbym raczej kilkuset – poprawił Ruger. – Nie wydaje mi się, by Ross w ogóle posiadali taki system.
– To już coś.
– Tak, sir. Jeśli jednak my możemy wykryć zawirowania czasoprzestrzeni wytwarzane przez Aion, można się założyć, że oni także to potrafią. Ponowne otwieranie placówki nie wydaje mi się bezpieczne, przynajmniej dopóki nie będziemy wiedzieć więcej.
– Zgadzam się – powiedział prowadzący. – Będzie pan musiał wrócić z ambasadorem na kolejną misję.
– Rozumiem, sir. Czy mam jakieś dodatkowe rozkazy?
– Tak, wypatrywać wszystkiego, co można wykorzystać, aby rozpraszać uwagę Sojuszu. Niczego nie prowokować, a przynajmniej nie tak, by ślady prowadziły do nas, ale rządy na