Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie страница 5

Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie

Скачать книгу

na Ziemię.

      – Wiele osób będzie bardzo zadowolonych, wiedząc, że jesteś pod ręką.

      Sorilla mruknęła coś uprzejmego, nie chcąc w żadnym razie kontynuować tej kwestii. Otrzymała już dużo więcej wyrazów zainteresowania od haydeńskich kolonistów, niż była przyzwyczajona. Większość misji, które wykonywała wcześniej, odbywała się na małą skalę, polegała na wyszkoleniu niewielkiej grupy żołnierzy i rozpłynięciu się w cieniu.

      Na Haydenie wszystko było inaczej. Po pierwsze, jej zespół został zniszczony już na samym początku i to na jej barkach spoczęła cała odpowiedzialność. Zwykle to jej dowódca, major Barnes był twarzą zespołu. Ona pozostawała w cieniu, podobnie jak wszyscy operatorzy Wojsk Specjalnych, których znała. Tak byli dobierani, aby móc wtopić się w tłum ludzi najróżniejszego pokroju.

      Bez majora wszystko musiała robić sama. Prowadzić szkolenie, planować misje, przeprowadzać rozpoznanie i wykonywać mnóstwo innych zadań. Trochę dziwiła się, że stała się twarzą ruchu oporu Haydena. W tym czasie sypiała po dwie godziny na dobę i łapała drzemki, kiedy tylko mogła, ale dla Haydeńczyków była kimś w rodzaju superbohatera.

      Prawdę mówiąc, przez czas misji uzależniła się zarówno od medycznych, jak i elektronicznych stymulantów, ale z miejscowych wiedziała o tym tylko Tara. Wojsko także posiadało odpowiednie informacje, implanty zapisywały wszystko i nie istniała możliwość, by te zapisy zafałszować, ale dowództwo zdawało się nie zwracać na to uwagi, przynajmniej dopóki było to przejściowe. Gdyby jednak pozostała w nałogu po wykonaniu zadania, sytuacja na pewno uległaby zmianie.

      – Nie wiem naprawdę, co sobie myśli Solari, pozwalając im parkować okręt w tym miejscu – mówiła Kim, a Sorilla uświadomiła sobie, że nie słyszała początku wypowiedzi. Szarpnęła głową, skupiając się na rozmówczyni.

      – Zgadzasz się z tym?

      Sorilla musiała odtworzyć pierwsze słowa dziewczyny, ale zajęło to tylko sekundę, którą zamaskowała kaszlnięciem.

      – Dyplomacja jest lepsza niż strzelanie do siebie, Kim – powiedziała. – Szczególnie kiedy przeciwnik dysponuje bronią, która niszczy planety.

      – To właśnie mam na myśli. Jak można pozwalać im przebywać tak blisko Haydena?

      – To krążownik parithaliański – wyjaśniła major, wpatrując się w jednostkę. – Podczas wojny nazywaliśmy ich Delta. Nie zdarzyło się nigdy, aby użyli broni masowego rażenia przeciw celom cywilnym, wydaje się także, że w ogóle nie używają broni grawitacyjnej, takiej jak Alfy… Przepraszam, Ross.

      Kim nie wydawała się przekonana.

      – No cóż, jeśli tak twierdzisz… – powiedziała w końcu.

      Sorilla znalazła jakiś pretekst i przerwała rozmowę, co do której sama miała mieszane uczucia. Z obcymi należało rozmawiać, w tym względzie nie było wątpliwości. Prowadzenie takich rozmów w pobliżu zamieszkałej planety także miało wiele korzyści, ale ona sama czuła się silnie związana z Haydenem. Jej zespół zginął na planecie, oddała temu miejscu prawie wszystko, co miała, z wyjątkiem własnego życia, po to, by zapewnić temu światu bezpieczeństwo.

      Wydawało jej się nie w porządku, że okręt nieprzyjaciela rzuca cień na planetę, w której obronie zginęło tak wielu.

      Aida była jednak realistką. Lepszy cień zaufania niż mgły wojny.

      Opuściła świetlicę, kierując się ku ambulatorium, w którym pracowała Tara. Ale nogi nie chciały jej tam nieść. To było uczucie obce Sorilli i wcale jej się nie podobało. Z każdym krokiem wahała się coraz bardziej.

      Wiedziała, że Tara będzie chciała rozmawiać. A rozmowa była ostatnią rzeczą, jakiej Sorilla teraz pragnęła. Była ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła od dłuższego czasu, od momentu, kiedy Aleksiej powiedział jej o losie Walkirii.

      Później słyszała plotki, szepty, niektóre od ludzi w mundurach, ale głównie krążące wśród cywilnej załogi „Socratesa”. Mówiono, że była Jonaszem, kimś, kto przynosił pecha każdemu, z kim podróżowała. Oczywiście nikt nie traktował tego całkiem poważnie, ale astronauci byli prawie tak samo zabobonni, jak ich przodkowie pływający pod żaglami.

      Nawet ona sama nie była w stanie całkowicie pozbyć się tej myśli. A jeśli ona zastanawiała się nad tym, w jaki sposób przeżyła w obliczu tylu śmierci, to czemu miałaby się dziwić innym?

      Nie, Sorilla nie miała ochoty na rozmowę.

      Nie chciała wysłuchiwać, jak ktoś, kto o niczym nie ma pojęcia, mówi, że to nie jej wina. Nawet gdyby była z Walkirią, to co, do cholery, mogła zrobić? Była instruktorem bojowym, a nie specjalistą od walki w przestrzeni. Walkiria dysponowała najlepszymi, jakich zaoferować mogła Organizacja Solari, a i tak w ostatecznym rozrachunku to nie pomogło. Co więc mogła uczynić świeżo promowana porucznik Wojsk Specjalnych?

      Nie, doskonale wiedziała o tym, że to nie była jej wina, co nie zmieniało faktu, że straciła dwie pełne grupy zadaniowe, do których została przydzielona. W pierwszym przypadku ocalała tylko ona, w drugim tylko jeszcze kilka osób.

      Pierwszy raz to wypadek, drugi – zbieg okoliczności.

      Jednak gdzieś w głębi duszy Sorilla bała się. Była przerażona. Nie chciała, aby zbieg okoliczności przerodził się we wzorzec.

      Szczerze wątpiła, czy przetrwałaby coś takiego.

      * * *

      Korytarz na zewnętrznej pętli był pusty, szybkie kroki Sorilli, kierującej się do miejsca dokowania „Socratesa”, odbijały się echem. Nie była na pokładzie tego statku od chwili, kiedy dostarczył ją na Haydena. Kilka razy odwiedziła planetę, spędzając dnie, a nawet tygodnie w dżungli. Jednak w większości przebywała na stacji.

      Teraz jednak poczuła głęboką, wewnętrzną potrzebę. Długo ją zagłuszała, ale wiedziała, że wkrótce musi ponownie wyjść na polowanie, inaczej zrobi komuś krzywdę.

      Teraz musiała jednak porozmawiać z Aleksiejem.

      Na myśl o nim na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. Tak naprawdę nie był w jej typie, jeśli już miałaby coś kategoryzować. Miała także pewność, że sama nie była w jego. Nie wiedziała zupełnie, dokąd ich to zaprowadzi, ale tego nie wiedziała na początku żadna para.

      Gdyby kazano jej rozłożyć broń lub wygłosić wykład z taktyki wojny partyzanckiej, nie miałaby z tym kłopotu, ale pytania o sprawy sercowe? No cóż, nigdy nie była takim typem kobiety. Każdy jej krok odbiegał od utartych schematów i nie spodziewała się, by w najbliższym czasie miało się to zmienić.

      Poza tym Aleksiej był zabawny i na każdym kroku stanowił dla niej wyzwanie. Całkowicie różnił się od większości mężczyzn, z którymi miała do czynienia, może poza obsesją na punkcie sprawności fizycznej, która niewiele odbiegała od jej własnej. Uważał, że przemoc niczego nie rozwiązuje, i twardo bronił swoich racji, co bardzo jej się podobało, a jednocześnie bawiło. Jej zdaniem przemoc była rozwiązaniem ostatecznym, tak

Скачать книгу