Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie страница 4
– Takie sprawy da się… rozdmuchać, jeśli dysponuje się odpowiednimi narzędziami – wtrącił milczący dotychczas generał.
– Tak długo, jak nie zostaniemy w to wplątani – warknął jakiś mężczyzna w garniturze. – Nie mamy w tej chwili środków, które można byłoby wrzucić do takiego kotła, nawet jeśli pewne firmy z branży obronnej byłyby tym zachwycone.
– W odróżnieniu od obcych na żadnym z naszych światów nie żyją inne gatunki – spokojnie odpowiedział generał. – Taki problem możemy mieć w przyszłości, ale upłynie jeszcze sporo czasu, zanim Hayden czy inna nasza kolonia podniesie rewoltę.
To stwierdzenie wywołało na sali pomruk, ale wszyscy byli raczej zgodni co do takiego wniosku.
Ruger pokiwał głową.
– Rozumiem. W takim przypadku potrzebował będę specjalisty, z którym mogę się konsultować, kogoś, kto zna się na tego typu operacjach.
– Ma pan kogoś konkretnego na myśli?
Ruger zaprzeczył ruchem głowy.
– Major Aida – odezwał się generał.
– To nazwisko brzmi znajomo – stwierdził mężczyzna w garniturze, wyraźnie usiłując sobie przypomnieć, gdzie je usłyszał.
– To ona jest osobą, która sprowadziła okręt obcych pod koniec wojny – wyjaśnił generał. – Ma także więcej niż ktokolwiek inny kontaktów bojowych z obcymi. Jest żołnierzem Wojsk Specjalnych, szkoleniowcem partyzantki i kulturoznawcą. To ktoś, kogo zrzuca się na tyły wroga w samym sprzęcie podstawowym, a po roku cały kraj albo planeta pogrążona jest w wojnie domowej. Nie przesadzam, dokładnie to zrobiła kilka lat temu tutaj, na Haydenie.
– To brzmi… przerażająco – przyznał Ruger, czując wyraźny dyskomfort z powodu skutków, jakie niosła za sobą działalność jednej tylko osoby – ale to dokładnie to, czego potrzebujemy. Jak długo potrwa ściągnięcie jej z Ziemi?
– Może pan ją mieć już dziś – uśmiechnął się generał. – Przebywa na stacji.
2
Życie na stacji orbitalnej okazało się, zdaniem Sorilli, bardzo urozmaicone. Można było spać i wykonywać inne czynności w niskiej grawitacji, ale kiedy przychodził czas na trening, zawsze mogła wejść na wyższe poziomy, na których grawitacja była półtora raza większa niż na Ziemi.
Major zeszła z bieżni i podeszła do stojaka z ręcznikami. Lubiła myśleć o sobie jako o samoświadomej, tak więc zdawała sobie sprawę z tego, że przyjaciele i przełożeni martwili się o nią. Wiedziała nawet dlaczego i nie mogła odmówić im racji. Coś działo się w jej głowie.
Nie wiedziała jednak, czy ma ochotę to zmienić. Nie miała pojęcia, czy chce tam wracać i tracić więcej ludzi. Ledwie znała tych, którzy ginęli obok niej, i wydawało jej się to odrażające. Zbyt wiele śmierci, zbyt wiele anonimowych twarzy i nazwisk bez twarzy pojawiających się w jej snach.
Zbyt wiele porażek.
Sorilla wrzuciła ręcznik do kubła i założyła koszulkę. Nie wiedziała, co będzie robić przez resztę dnia, i chyba po raz pierwszy w życiu czuła się tak zagubiona. Jej najdawniejsze wspomnienia ukazywały ojca w mundurze i obietnice, że ona także kiedyś będzie taka jak on.
A teraz, po tym wszystkim, czuła się po prostu zagubiona.
Nie znała wcześniej tego uczucia.
Bywała w środku dżungli, na obcych planetach i czuła się tam bardziej u siebie niż teraz na stacji orbitalnej pełnej ludzi, których znała i których los ją obchodził. Pytanie, co dalej robić ze swoim życiem, nigdy wcześniej nie przychodziło jej do głowy. Teraz jednak pojawiało się bardzo często. Zaczynała nawet rozważać powrót na Ziemię, zakup jakiegoś kawałka ziemi niedaleko rancza ojca i zajęcie się farmerką. Jemu bardzo to służyło po przejściu na emeryturę.
Sorilla odrzuciła te myśli, wytarła się i wyszła z małej salki treningowej.
Poszła do swojej kwatery, by się wykąpać, przebrać i wyjść gdzieś. Nawet ona wiedziała, że zbyt wiele czasu siedziała ostatnio w pokoju, nie licząc chwil, które spędzała z Aleksiejem. Ale na to nie miała powodu narzekać.
Tara i Jerry zostawili jej kilka wiadomości, lecz zignorowała je – mała nieuprzejmość, która z czasem urosła do rangi dużego problemu. Sorilla westchnęła i skierowała się do części wypoczynkowej, w nadziei, że natknie się na któreś z nich. Nie chciała się spotykać w kwaterach, bo to mogło prowadzić do pytań osobistych i dyskusji, których wolała raczej uniknąć.
Świetlica była pełna ludzi tłoczących się przy punkcie obserwacyjnym. Tu właśnie znajdowały się największe okna, otwierające widok na planetę i – co dla tłumu było chyba ważniejsze – na okręt obcych dryfujący w oddali.
Od momentu, kiedy obcy wysłali na Haydena dyplomatów, Sorilla nie widziała ich ani razu. To oczywiście nie powinno dziwić, jako że nie była typem osoby, którą rząd wysyła do dyplomatów, chyba żeby potrzebowali oni militarnej ewakuacji. Sami obcy nie czuli się na tyle bezpiecznie, by samodzielnie przechadzać się wśród ludzi na Haydenie.
Na Ziemi prawdopodobnie byłoby inaczej, ale nie istniały szanse, by Solari dopuściła ich na rodzimą planetę. Tu był Hayden. Zbyt wielu ludzi straciło życie podczas wojny, a większość z nich zginęła albo na tym globie, albo w otaczającej go przestrzeni.
Takie wspomnienia nie bledną zbyt szybko.
Sorilla starała się, by jej nie wypaliły, jako że ta wojna miała dla niej szczególnie osobisty wymiar. Znała ludzi, którzy do wojny podchodzili osobiście – każdy znał kogoś takiego – ale kończyli oni źle. To była reguła bez wyjątków.
– Sorilla!
Wyrwana z zamyślenia, przykleiła na twarz uśmiech, który na szczęście był tylko częściowo fałszywy, kiedy rozpoznała, kto się do niej zbliża.
– Kim – powiedziała. – Co tam u ciebie?
– Raz lepiej, raz gorzej – odparła przybyła, śmiejąc się. – Wiesz, jak to jest.
Sorilla pokiwała głową, odczytując nawiązanie do jej pierwszej misji na Haydenie. Kim znalazła się w grupie uchodźców z obozu, do którego Aida trafiła po swoim spektakularnym upadku z nieba. To były ciężkie czasy. Zdarzały się miłe chwile, ale zazwyczaj brakowało jedzenia i panował powszechny strach przed obcymi.
– Tak, wiem.
– Nie wiedziałam, że nadal tu jesteś – powiedziała Kim. – Myśleliśmy, że kilka miesięcy temu wróciłaś na Ziemię.
– Nie rozpowiadałam tego – odpowiedziała Sorilla zgodnie z prawdą. Nie chciała rozmawiać