Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 5. Za wszelką cenę - Evan Currie страница 8
Oczywiście nie ze wszystkimi Terranami. Większość z nich reprezentowała poziom zaledwie nieco wyższy niż przeciętni żołnierze, byli słabi i uzależnieni od technologii. Jednak właśnie technologia Terran budziła szacunek i dzięki niej mieli oni własnych Strażników.
Zaledwie garstka gatunków ich posiadała.
Podczas trzech ostatnich spotkań Kriss ledwie uszedł z życiem. Każde z nich było wyczerpującym bojem, który dokładnie opisał. Ostatni raz niemal zakończył się jego pochwyceniem, kiedy został odcięty od swojego zespołu przy odbijaniu przez Strażników Terran zajętego uprzednio przez Pari okrętu.
Jednak wszczynanie wojny dla pieniędzy było czymś, co nie mieściło się w jego kategoriach wartości.
Większość walczących nie była Lucjanami, a tym bardziej Strażnikami. Kriss dobrze rozumiał inne gatunki. Ich żołnierze służyli, by chronić swoich ludzi, a nie udowadniać własną wartość bojową. Rozpoczynanie wojny dla pieniędzy stanowiło dla Lucjanina coś w rodzaju splunięcia w twarz.
– A zatem nie wiemy, kto chce zapoczątkować reakcję? – Kriss ukazał zęby w drapieżnym uśmiechu. – To czyni sprawę interesującą.
– W rzeczy samej. Znajdź ich i wyeliminuj – nakazał dowódca. – Nie możemy w najbliższym czasie prowadzić wojny z Terranami, gdyż to spowodowałoby destabilizację całego sektora.
– Rozumiem. Co zostanie powiedziane Terranom na mój temat?
– Nic – zimno odparł Pari. – Będziesz członkiem zespołu ochrony.
– Doskonale. Zrozumiałem rozkazy.
* * *
Mistrz okrętów Parath miał mieszane uczucia co do swojego nowego przydziału.
Spodziewał się, że zostanie wycofany ze służby w rejonie przygranicznym. Ktoś musiał odpowiedzieć za utratę okrętów, całej floty ekspedycyjnej i krążownika Ross. Jako że był jedynym mistrzem okrętów, który powrócił, stał się naturalnym kandydatem do roli winowajcy.
Z drugiej strony, jego kariera nie została całkowicie zrujnowana, miał za dużo wiedzy o nowym gatunku, by można go zesłać gdzieś na drugi koniec imperium i zapomnieć o nim. Zamiast tego uczyniono go więc mistrzem stacji przy głównym punkcie skoku w tym sektorze, w miejscu, w którym toczyły się rozmowy pomiędzy Sojuszem a Terranami.
Z boku mogło to wyglądać na awans, ale tylko dla kogoś, kto miał nikłe pojęcie o polityce zbrojnej Parithalian. Mistrz stacji był wyższy stopniem, ale jednocześnie nie miał żadnej władzy nad okrętami w sektorze, jeśli znajdował się w nim także jakiś mistrz okrętów, a w pobliżu Połączenia Piran zawsze był co najmniej jeden.
To sprawiało, że był najstarszym stopniem mistrzem w systemie, ale jego władza zaczynała się i kończyła na stacji, którą dowodził. Oczywiście było wiele gorszych rzeczy, które mogły spotkać parithaliańskiego mistrza okrętów, ale niewiele z nich nie wymagało przy tym obecności przeciwnika.
Parath wszedł na stanowisko dowodzenia stacji – ogromną przestrzeń, w której czuło się bardziej jak na świeżym powietrzu niż w bąblu zawieszonym w przestrzeni. Była to jedna z bardzo niewielu zalet zmiany miejsca pracy, więc Parath tym bardziej ów komfort doceniał.
– Meldunek – powiedział, podchodząc do centralnego stanowiska.
– Wszystkie okręty poruszają się zgodnie z wytycznymi. Bez odstępstw, mistrzu.
– Dobrze. Kiedy spodziewamy się powrotu Terran?
– Nie w najbliższym czasie, mistrzu. Dwanaście cykli to minimum – powiedziała jedna z podwładnych. – Czy mamy cię poinformować, kiedy wejdą w system?
– Tak. Chcę być na miejscu podczas ich podejścia.
– Oczywiście, mistrzu. Rozumiem, że są bardzo niebezpieczni.
W słowach kryło się ledwie skrywane pytanie, co Paratha wcale nie dziwiło. Terranie stali się w Sojuszu swoistą legendą. Nawet Ross nie spowodowali nigdy zniknięcia całej floty. Absolutny brak jakichkolwiek śladów przeraził wszystkich dużo bardziej niż najstraszniejsze nawet pobojowisko.
Floty bywały czasem były niszczone podczas walki, to się zdarzało, ale nigdy nie znikały bez śladu.
Parath na samą myśl o tym zadrżał, bardzo niewiele brakowało, aby sam tam był. Musiał się jednak trzymać, odrzucił wspomnienia i odwrócił się w kierunku patrzącej na niego podwładnej.
– Tak, Shir – odpowiedział – są niebezpieczni, ale nie bardziej niż my czy jakikolwiek inny członek Sojuszu. Są jednak godnymi szacunku przewodnikami okrętów. Nie powinniśmy się ich bać z powodów, o których nie mamy pojęcia, tylko szanować za to, na czym się znamy.
– Tak, mistrzu.
Podwładna odeszła, Parath odprowadził ją wzrokiem i skupił się na czym innym.
System Piran był ruchliwym punktem handlowym, zlokalizowanym wystarczająco głęboko w przestrzeni Sojuszu, by być dobrze chronionym, a jednocześnie wystarczająco blisko przestrzeni Terran, aby okazać się wyjątkowo atrakcyjnym miejscem spotkania. Zdaniem Paratha został wybrany celowo, aby zrobić na Terranach wrażenie ogromem materiałów transportowanych we wszystkich kierunkach w całym systemie.
Poza znaczeniem handlowym system miał nikłą wartość militarną. Jedynie powolne statki handlowe potrzebowały lokalnych punktów skoku, tak więc w okolicy było bardzo niewiele rzeczy, które dla Terran mogły mieć jakąkolwiek wartość wywiadowczą.
A przynajmniej tak było do tej pory.
Parath zastanawiał się czasem, jak delegacja Sojuszu obsługuje swoją stację w strefie Terran. Nie został wtajemniczony w tę kwestię, przypuszczał jednak, że jest ona niesłychanie interesująca.
„Obyś latał po ciekawych niebach i nigdy nie dotykał powierzchni”.
Parithaliański mistrz stacji Piran nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to stare błogosławieństwo i zarazem przekleństwo wyjątkowo pasuje do jego obecnej sytuacji.
* * *
– Wszystko na miejscu?
Mówiący siedział w zaciemnionym pokoju, w sekcji o wysokiej grawitacji. Cień nie miał na celu ukrywania czegokolwiek i wynikał jedynie z faktu, że jego gatunek ewoluował w pobliżu brązowego karła, więc nie przepadał za blaskiem.
– Tak, przygotowaliśmy niezbędne siły i dokonaliśmy przerzutów sprzętu.
– Czy żadne ślady nie prowadzą do nas?
– Nie. Większość broni przewieźli Ross,