Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii - Evan Currie страница 6

Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii - Evan Currie

Скачать книгу

miała nadzieję, że nowe okręty są rozwiązaniem tego problemu. W innym przypadku przyszłość nie rysowała się różowo.

      Restauracja nad brzegiem rzeki Hudson

      Stony Point, NY

      To był maleńka restauracyjka, w której Sorilla jeszcze nie była, ale Ton najwyraźniej czuł się jak u siebie. Złożył zamówienie dla nich obojga, upewniwszy się jednak, że ona się na to zgadza. Sorilla była tym jednocześnie lekko zdziwiona i bardzo miło zaskoczona. Jak dotąd, spotykała się z mężczyznami, którzy w stosunku do niej przesadzali w jedną bądź w drugą stronę. Ton miał przynajmniej na tyle rozumu, by sprawdzić, czy jego staroświeckie podejście było akceptowane, a przynajmniej tolerowane.

      W oczekiwaniu na zamówienie dwójka operatorów wymieniała uprzejmości, których należało się spodziewać po kolegach z pracy na wycieczce za miastem. Może trochę więcej niż kolegach. Był to rodzaj konwersacji bez znaczenia, której Sorilla nauczyła się, wybierając cele dla swoich operacji.

      W rzeczywistości była to tylko przykrywka dla serii subwokalnych transmisji pomiędzy implantami rozmawiających, które zawierały więcej informacji niż jakakolwiek rozmowa.

      Wymagało to swoistej podzielności uwagi, której szybko nabywali żołnierze wyposażeni w cybernetykę na wysokim poziomie. Implanty podporucznik były daleko bardziej zaawansowane niż te, którymi dysponował kapitan, ale to nie stanowiło problemu. Większość sprzętu komunikacyjnego nie zmieniła się aż tak bardzo.

      Oficerowie wymienili się mapami rejonów, w których Sorilla starła się z przeciwnikami. Ton już je posiadał, ale jej wersje były dokładniejsze. Rozmawiając o pogodzie i widoku, Sorilla subwokalizowała kilka komentarzy, uzupełniając je fragmentami zapisów swoich misji, a Ton odpowiadał pytaniami.

      Była to szybka forma komunikacji naprzemiennej, pozwalająca na błyskawiczną wymianę informacji. Oboje przeszli trening szybkiego czytania, choć w tym przypadku bardziej chodziło o natychmiastowe wdrukowywanie danych w formie graficznej, bez szczegółowego analizowania każdego obrazu. Tego typu komunikacja nie współgrała jednak dobrze z emocjami i gdy doszli do pewnego punktu, Ton, mimo usilnych starań, nie mógł powstrzymać się od wybuchu śmiechu.

      Sorilla zmarszczyła brwi, rozpoznając moment, który wywołał jego wesołość.

      – To nie było takie śmieszne – powiedziała na głos.

      – To jest kurewsko nie w porządku! – zacytował marine śmiesznym falsetem.

      Sorilla także się uśmiechnęła.

      – Powiedziałam to na głos?

      – Subwokalizowałaś – odparł z uśmiechem – a twoje implanty to wychwyciły.

      – Pięknie...

      Prawdę mówiąc, niewiele było rzeczy, których jej implanty nie przechwytywały. Skalibrowane zostały tak, aby zapisywać wszystko, co zobaczyła lub usłyszała, a nawet to, co wyczuła węchem lub smakiem przy hiperspektralnych możliwościach wyposażenia. Jej zdaniem, zmysł dotyku pozostawał jeszcze nieco w tyle, ale stanowił jedyny wyjątek, a jej wcale nie zależało tak bardzo na zmianie tej sytuacji.

      Takie „ulepszenie” organizmu wiązało się z poważnym ograniczeniem prywatności, ale na to zdecydowała się, już wstępując do wojska. Wiele rzeczy, które dla cywilów wydawały się nie do pomyślenia, dla niej i jej kolegów były powszedniością. Zapewne działało to w obie strony.

      – Tak czy inaczej – westchnęła – ci goście nie są tacy sami jak Ghule. Nie ma co do tego wątpliwości. Charlie wiedzą, jak walczyć, i mogą przyjąć trafienie z karabinu szturmowego bez utraty sprawności bojowej.

      – Zauważyłem to w zapisach – powiedział Ton – nie wspominając o moim krótkim spotkaniu z nimi.

      Sorilla kiwnęła głową. Ton prawie zginął, próbując wyciągnąć porucznika Crowa z zasadzki na Haydenie. Pojawienie się obcych typu Charlie było złą wiadomością.

      – Co o nich sądzisz poza tym? – zapytał kapitan.

      – Specjalsi – odparła po prostu. – Muszą należeć do wojsk specjalnych albo ich odpowiednika wśród obcych. Nie wysyła się małych grup wojsk konwencjonalnych, aby w ten sposób działały, chyba że ma się zdecydowaną przewagę w każdym innym aspekcie.

      – Nawet wtedy nie idą bez ogromnego wsparcia od innych, którego te dranie wcale nie miały.

      – Dokładnie – potwierdziła Sorilla, kiedy podano ich dania.

      Zaczęli jeść, a posiłek okazał się zdumiewająco smaczny. Sorilla nie była bardzo wybredna, jeśli chodziło o jedzenie, zdarzało jej się już przyswajać energię z rzeczy, które z trudem dawało się nazwać jadalnymi, jednak nadal potrafiła czerpać przyjemność ze steku z grzybami i cebulką.

      Ton patrzył, jak przymknęła oczy i z przyjemnością przeżuwała każdy kęs. Uśmiechnęła się do niego.

      – Spróbuj nie zrujnować mojego skromnego budżetu – zażartował.

      Steki nie były już powszechnie spotykane. Nie stanowiły wprawdzie rzadkości, ale swoje kosztowały. Szczególnie w Stanach Zjednoczonych, w których przemysł spożywczy zrujnowany został wiele dekad wcześniej. Koszty walki z efektem cieplarnianym były tak ogromne, że rząd w końcu zdecydował się zaprzestać wspierania firm, które go pogłębiały.

      Większość ludzi żywiła się obecnie burgerami wytwarzanymi w maszynach. Można było je kupić w dowolnym smaku i kosztowały niewielki ułamek ceny prawdziwego mięsa. Z drugiej strony, to były jednak Stany i wołowina nadal była dostępna. Powrócono do naturalnych metod hodowli bydła, na otwartych ranczach. Otrzymywało się w ten sposób mniej produktu, ale był on lepszej jakości, a uzyskiwano za niego cenę, która zapewniała opłacalność hodowli.

      – Zamknij się w końcu i zacznij jeść – powiedziała Aida. – Wkrótce znów będziesz na wojskowej diecie.

      Ton kiwnął głową.

      – Masz rację.

      W ciągu ostatniego stulecia wiele rzeczy uległo zmianie. Zmiany te oczywiście zaczęły się wcześniej. Industrializacja otworzyła drogę ku gwiazdom, ale miała swoją cenę. W pewnym momencie ludzie zaczęli się zastanawiać, czy nie była ona zbyt wysoka, ale na szczęście udało się wykonać krok w tył i zawrócić znad przepaści.

      Albo podczas spadania nauczyć się latać.

      W połowie dwudziestego pierwszego wieku globalne ocieplenie stało się nieodwracalne. Nie dało się zrobić już nic, by zapędzić uwolnionego dżina do butelki. Temperatura wzrosła na tyle, że z obszarów polarnych zaczął uwalniać się metan.

      W tym momencie wszyscy ludzie na Ziemi mogli zginąć. Planeta była na prostej drodze prowadzącej do stania się drugą Wenus.

      Wtedy rządy przyznały w końcu, że problem musi zostać rozwiązany. Miało to kosztować fortunę, ale była to jedyna forma

Скачать книгу