Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii. Evan Currie

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii - Evan Currie страница 9

Hayden War. Tom 2. Narodziny Walkirii - Evan Currie

Скачать книгу

Aye, sir.

      2

      West Point, NY

      Sorilla usiadła w wygodnym fotelu, wszystkie światła poza małą lampką za jej plecami zgasły.

      Kolacja z Tonem sprawiła jej dużo przyjemności i gdyby sprawy miały się nieco inaczej, pewnie nie skończyłoby się tylko na posiłku. Niestety, ona sama nie miała sił na nocne eskapady, a obrączka na palcu Tona mówiła, że nawet gdyby miała, nic by z tego nie wyszło. Nie, jeśli był choć w połowie takim mężczyzną, za jakiego go uważała.

      Ze wszystkich rzeczy w życiu seks był prawdopodobnie tą dziedziną, w której Sorilla odnosiła najmniejsze sukcesy. Oczywiście w młodości miała okres „burzy i naporu”. Kiedy była nastolatką, udawało jej się łączyć obraz twardej dziewczyny z całkiem udanym życiem towarzyskim. Jednak kiedy wstąpiła do armii i zdobyła upragniony ciemnozielony beret, to się zmieniło.

      Wiedziała, że to ona zmieniła się najbardziej. Aby dorównać facetom, musiała pracować kilka razy ciężej, a to nie pozostawiało zbyt wiele czasu i energii na relacje męsko-damskie, a tym bardziej męża. Nie narzekała jednak. Akceptowała rzeczy takimi, jakimi były.

      Nie musiała tak mocno pracować dlatego, że ludzie wymagali od niej więcej jako od kobiety. To nie było tak, choć nie można powiedzieć, że nie zdarzało się od czasu do czasu.

      Nie, pracowała dużo ciężej po to, aby sprostać dokładnie tym samym wymaganiom, co mężczyźni, z którymi pracowała, ponieważ jej zdaniem zasługiwali na to. Zasługiwali na to, by mieć pewność, że osoba, która idzie wyciągnąć ich tyłek z kłopotów, nie znalazła się w tym miejscu tylko dlatego, że mogła spełnić niższe kryteria, wymagane dla kobiet ze względu na jakąś chorą ideę sprawiedliwości. Tak więc Sorilla Aida spełniała wszelkie męskie standardy, a nawet je przekraczała, bo nie pozwoliła sobie na to, by kiedykolwiek stanowić słabsze ogniwo.

      Płaciła jednak za to wysoką cenę.

      Aby mieć dzieci, musiałaby spotkać mężczyznę, z którym chciałaby spędzić resztę życia. A ona nie chciała jeszcze ściągać wodzy. Nawet najlepsi mężczyźni, których poznawała, ulegali w końcu pokusom lub dawali się komuś złamać. A to było jeszcze, zanim zaczęła szkolenie.

      Tak więc była sama.

      Pracowała cały dzień. Jeśli nie harowała na siłowni, to można ją było znaleźć w sali wykładowej, po jednej lub drugiej stronie biurka wykładowcy. Weekendy spędzała na strzelnicy, a noce na lekturze. Nie miała czasu na kota, co dopiero mówić o mężczyźnie.

      Miała czterdzieści trzy lata, nie była już młodziutka, choć do starości było jej jeszcze bardzo daleko. Średnia długość życia ludzi na Ziemi wynosiła obecnie około stu osiemdziesięciu lat i prawie do końca można było pozostać aktywnym. Sorilla wiedziała, że w pewnym momencie będzie musiała wybrać inną ścieżkę, ale ta chwila jeszcze nie nadeszła. Nie zbliżała się nawet. Bardzo rzadko żałowała swojego wyboru.

      Chyba że w taką noc jak dzisiejsza.

      Odepchnęła od siebie tę myśl i zabrała się do czytania jakiejś instrukcji.

      Jak prawie wszystko w jej życiu, sentymenty były jeszcze jednymi Tango, których należało bez litości zlikwidować.

      Siedziba SOLCOM[4], Waszyngton DC

      – I jak?

      – Wziąłbym ją na tę misję natychmiast, ale to już panu mówiłem – odpowiedział kapitan Washington. – Ta kobieta zna się na swojej robocie. Do diabła, ona zna się także na robocie mojej i prawdopodobnie każdego innego operatora, jakiego znam, co najmniej na tyle dobrze, że może ich uczyć. Poważnie podchodzi do swoich obowiązków.

      Generał brygady Gregor Svoboda chrząknął.

      – I o to właśnie chodzi, kapitanie. Nikt nie kwestionuje jej umiejętności ani doświadczenia. Rzecz jednak w jej specjalizacji. Jest instruktorką, doskonałą instruktorką i daje sobie radę w sytuacjach realnych, ale generalnie takich na wojnie nie potrzebujemy i doskonale pan o tym wie.

      Washington nic nie odpowiedział. Wyraził już swoje zdanie i najwyraźniej zostało ono zignorowane.

      – Nikt nie przeczy, że była dokładnie tym, kogo potrzebowaliśmy na Haydenie na początku wojny, ale nie ma aż tylu światów, na których jej umiejętności byłyby potrzebne, tak więc jej rola jako instruktora Wojsk Specjalnych dobiega prawdopodobnie końca.

      – Jak już powiedziałem, z mojego punktu widzenia ma miejsce w Task Force Siedem w każdym momencie.

      Generał spojrzał na kapitana znad papierów, ale Ton nawet nie spuścił wzroku. W końcu zrobił to Svoboda.

      – Nie może jej pan mieć. Przyszło już na nią zapotrzebowanie.

      Ton mrugnął.

      To była nowa wiadomość, o której nikt mu nie powiedział.

      – Sir?

      – Admirał Brookes chce ją w TF5 – odparł generał. – Dostali nowe zadania, które będą wymagały użycia kontyngentu WS. Nie mogę panu powiedzieć nic więcej.

      – Rozumiem, sir.

      Svoboda spojrzał na młodszego oficera nieco dłużej.

      – Może pan odejść, kapitanie. Dziękuję za meldunek.

      – Sir.

      USS „Legendary”, stocznia Alamo

      „Legendary” był pierwszym okrętem Task Force Pięć, a Nadine, idąc jego korytarzami, czuła się trochę jak duch. Nie przebywała na pokładzie sama, ale po uruchomieniu reaktora była jedną z pierwszych osób, które postawiły na okręcie przysłowiową stopę.

      W porównaniu z poprzednimi klasami okrętów, w tym Cheyenne, jednostki klasy Terra skonfigurowane były odwrotnie. „Góra” Cheyenne znajdowała się na dziobie, a „dół” na rufie. Było tak dlatego, że podczas przyspieszania bezwładność pchała w stronę, z której się leciało, czyli w kierunku, w którym zwrócone były dysze.

      W nowej klasie Terra, do której należał „Legendary”, „górę” stanowiła rufa. „Dół” znajdował się zaś tam, gdzie w wybrzuszeniu przy dziobie rezydowała osobliwość. Nadine nie miała uprawnień, by wiedzieć, w jaki sposób uzyskano nową technologię, prócz tego, że wywodziła się ona ze zdobytych okrętów nieprzyjaciela. Admirał poczytała jednak trochę i zdawała sobie sprawę z tego, jak nowy system działał.

      Osobliwość była kontrolowana przez komputer sprzęgnięty z „przepustnicą” u sternika i mogła mieć wartość od jednego do ponad ośmiuset g. W miarę jak zwiększała się prędkość okrętu, osobliwość zaginała czasoprzestrzeń, ściągając ludzi w „dół” w tym samym tempie, w jakim okręt pchał ich „w górę”, plus jeden g.

      „To balansowanie na ostrzu

Скачать книгу