Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 14

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson

Скачать книгу

To logiczne założenie – odparł.

      Rozdział 7

      W ciągu kilku dni przemieściliśmy niszczyciele nad cel – górzystą planetę, nakrapianą pokrytymi śniegiem szczytami i poprzecinaną szmaragdowymi dolinami. W pobliżu znajdował się duży satelita Centaurów.

      W trakcie długich rozmów potwierdziłem, że ich fabryki produkują zestawy ciężkiej broni. Lekkie lasery, jakie dotychczas posiadały, nie nadawały się do walki z wielkimi maszynami. Projekt praktycznie skopiowałem z naszej podstawowej broni piechoty, z niewielkimi modyfikacjami, niepogarszającymi jej parametrów, a generatory zostawiłem zupełnie bez zmian. Miotacze mocowane miały być na uprzężach, dostosowanych do czworonożnych ciał. Każdy zestaw wyposażony został w lekki, nanitowy hełm z goglami, dostosowanymi do szeroko rozstawionych oczu. Chronił on właściwie tylko wzrok i zaopatrzony był w system komunikacyjny. Najważniejszą jednak część zestawu stanowił sam miotacz, który miał być noszony przez Centaury na krótkich, pękatych przedramionach. Połączony z generatorem na grzbiecie dawał gotowego do walki żołnierza.

      A w zasadzie powinien, bo nie dawał. Testowaliśmy go i natychmiast wynikł problem. Pojedynczy Centaur nie mógł unieść ciężkiego zestawu. Sprzęt ważył około czterystu kilogramów i nawet najpotężniejsi obcy mieli kłopoty, by się w nim poruszać. Mniejsze osobniki prawie załamywały się pod jego wagą.

      Marszcząc brwi, wyciągnąłem komunikator i przy pomocy Marvina połączyłem się z Centaurami znajdującymi się w obozie przygotowawczym na terenie ich satelity.

      – Dostojny ludzie wiatru – zacząłem. Zawsze dobrze było rozpoczynać rozmowę od właściwego tytułowania. – Mamy pewien problem. Wasi wojownicy nie są wystarczająco silni, by nieść ciężkie systemy uzbrojenia, niezbędne do zniszczenia maszyn.

      – Nasze serca są czyste i pełne dumy. Rzeki na naszym świecie mogą nie unieść kamienia, ale z biegiem czasu przesuną go.

      – To wspaniałe – powiedziałem, nie bardzo wiedząc, do czego zmierzają. – Musimy jednak zabić makrosy, a zaprojektowane systemy nie działają. Mam na szczęście rozwiązanie. Wymagałoby ono modyfikacji członków waszego tabunu. Musieliby przyjąć kurację nanitową, która podniosłaby ich siłę.

      Centaury zaczęły robić dziwnie brzmiące sugestie, dotyczące natury tych poprawek. Gdy wyjaśniłem im szczegóły, ostro zaprotestowały.

      – Nasi ludzie mogą pozwolić zamontować maszyny na swoich grzbietach. Możemy nawet pozwolić, by maszyny transportowały nas na pole bitwy. Nigdy jednak się z nimi nie połączymy! Nie potrafimy sobie wyobrazić większej hańby! Stanie się częściowo maszyną jest jak przyłączenie się do przeciwnika!

      Skrzywiłem się. Kusiło mnie, aby powiedzieć im, że my już to zrobiliśmy i właśnie dzięki temu sami możemy nosić sprzęt. Zrezygnowałem jednak, uznając, że podzielenie się tą informacją może przynieść nieprzewidziane skutki. Kto wie jak zareagują Centaury? Mogą odrzucić cały sojusz.

      – Sir – powiedział Miklos, stając niedaleko.

      Odwróciłem się w jego stronę.

      – Być może mam rozwiązanie. Powiedzieli, że mogą nosić uprzęże na broń. Może moglibyśmy umieścić nawet większą broń na wózkach i je ciągnąć.

      Rozważyłem to, ale nie bardzo mi się podobało. Centaury w ten sposób traciły prędkość. Jedną z głównych zalet żołnierzy Centaurów była ich naturalna manewrowość w terenie górskim. Jeśli ciągnęłyby za sobą podskakujące na każdym kamieniu wózki, nasze siły poruszałyby się bardzo wolno.

      – Mam inny pomysł – powiedziałem. – Do każdego zestawu dodamy mały napęd, podtrzymujący go na odpowiedniej wysokości.

      Miklos kiwnął głową.

      – To może zadziałać.

      – To zadziała – powiedziałem. – Niestety, zużyjemy czas i materiały. Będziemy w stanie wyposażyć mniejszą liczbę żołnierzy. Ale chyba nie ma na to rady.

      Przekazałem ten pomysł Centaurom, które po zadaniu kilku podejrzliwych pytań przystały na niego. W końcu wymagał on jedynie lekkiej modyfikacji samego sprzętu, a nie żołnierzy.

      Mój następny problem okazał się poważniejszy. Centaury cierpiały na klaustrofobię. Wiedziałem o tym od początku, ale miałem nadzieję, że jeśli dadzą się przekonać do zamknięcia oczu i wytrzymania pięciominutowej podróży, powinno nam się udać. Bardzo się myliłem.

      Eksperymentalnie załadowaliśmy drużynę weteranów do jednego z moich kontenerów desantowych. Nie różniły się zbytnio od oryginalnej konstrukcji. Na Ziemi miały kształt wagonu kolejowego i mieściły stu marines. Podwieszaliśmy je pod nanookrętami. Tu dokonaliśmy pewnej zmiany. Ukształtowaliśmy je na wzór kropli, by poprawić aerodynamikę i skrócić czas lotu.

      Nasze okręty potrafiły wejść na orbitę i zejść z niej szybciej niż tradycyjne statki kosmiczne. Działo się tak dzięki napędowi grawitacyjnemu, o wiele wydajniejszemu od rakietowego. Statki przypominające wahadłowce NASA schodzić musiały powolnym, łagodnym ślizgiem, cały czas hamując od bardzo wysokiej prędkości początkowej. Do wytracania prędkości wykorzystywały raczej tarcie atmosferyczne, a nie moc silników. Napęd wahadłowców pracował jedynie przez jakieś cztery minuty. Potem następowało około godzinne szybowanie, zakończone lądowaniem na długim pasie.

      Nasze silniki nie miały ograniczeń czasowych, nie musieliśmy więc polegać na sile tarcia. Mogliśmy zejść z orbity o wiele szybciej po prostej drodze. Głównym ograniczeniem było tu jednak to samo tarcie atmosferyczne. Wszystko sprowadzało się do stosunku szybkości i wysokości. Im niżej, tym atmosfera była gęstsza, co znaczyło, że przy dużej prędkości okręt bardziej się nagrzewał.

      To właśnie chciałem przetestować. Zejść przy prędkości siedmiu tysięcy kilometrów na godzinę do wysokości trzydziestu kilometrów nad powierzchnię, a następnie przyspieszyć ponownie.

      Tak więc załadowałem dwadzieścia Centaurów do jajowatego kontenera i podpiąłem go pod niszczyciel. Nakazałem im stać spokojnie w module i myśleć o przyjemnych rzeczach, takich jak otwarte niebo, rzeki, wiatr. Mieli całkowicie zaciemnić gogle i przeczekać kilka minut.

      Zdecydowaliśmy się wykorzystać opuszczoną część planety, jakieś tysiąc pięćset kilometrów od bieguna południowego, z dala od kopuł i jednostek makrosów. Dużo wcześniej wyeliminowaliśmy satelity i inny sprzęt obserwacyjny przeciwnika, tak więc miałem niemal zupełną pewność, że nasze lądowanie nie zostanie zauważone. Mimo wszystko w napięciu siedziałem na fotelu obok porucznika Miklosa. Oprócz nas w niszczycielu znajdowali się jeszcze Kwon i Marvin. Uważnie obserwowaliśmy ekrany, spadając jak kamień ku pokrytemu lodem obszarowi planety.

      Wszystko szło zgodnie z planem do momentu, kiedy jakieś trzy kilometry nad powierzchnią nie złapaliśmy warstwy o większym tarciu. W tym momencie zaczęło nami nieco rzucać i zacząłem się obawiać o Centaury.

      – Odpuść nieco, Miklos – powiedziałem.

      – Jasne, muszę jednak zaznaczyć, że musimy zejść jak najszybciej.

Скачать книгу