Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 15

Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson

Скачать книгу

– Kwon, jak sobie radzą Centaury? Spytaj ich kapitana.

      Kwon odezwał się przez komunikator.

      – Brak odpowiedzi, sir.

      – Jak to brak odpowiedzi?

      – Kapitan Centaurów nie odpowiada.

      Zgrzytnąłem zębami i zwróciłem się do Miklosa.

      – Czy możemy teraz przerwać?

      – Nie bardzo, sir – odpowiedział. – Jesteśmy prawie na miejscu. Ale zwolnię maksymalnie i uruchomię stabilizatory, żeby uniknąć takich niespodzianek.

      Kiedy w końcu wylądowaliśmy, za pomocą długiego ramienia usadziliśmy lądownik na ziemi. Rozkazałem okrętowi otworzyć podłogę i wyskoczyłem na zewnątrz.

      Po raz pierwszy ujrzałem planetę z bliska. Nie powalała na kolana. Płaski, pokryty lodem obszar wydawał się bezkresny. Nad lodem unosiła się blisko półmetrowa warstwa mgiełki. Spojrzałem w dół i zdałem sobie sprawę, że nie widzę swoich stóp. Mój ciężki pancerz zapadł się w śnieg prawie do pasa.

      – Sir – odezwał się w słuchawkach Miklos. W jego głosie słyszałem napięcie.

      – O co chodzi, poruczniku?

      – Nadlatuje salwa, sir. Makrosy musiały nas zauważyć.

      – Ile czasu nam zostało?

      – Około czterdziestu minut.

      Zakląłem i podszedłem do lądownika. To by było na tyle, jeśli chodzi o niezauważony przelot. Trening nie przebiegał tak, jak sobie zaplanowałem.

      Sięgnąłem do ściany lądownika, otwierając go. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, jak bardzo rzeczywistość oddaliła się od planu.

      Jakiś Centaur wyrwał się na wolność. Popędził na oślep, uderzając mnie w płytę piersiową. Jedno z jego krótkich ramion było złamane i krwawiło, podskakując nienaturalnie podczas biegu.

      – Co jest… – zacząłem, zaglądając do środka.

      Z wnętrza wydobywał się dym. Czarne opary uderzyły w niebo. Nie czułem zapachu, ale wyglądały jak z płonącego oleju. Aby cokolwiek zobaczyć, musiałem zanurkować hełmem w dym. Scena, którą ujrzałem, wszystko mi wyjaśniła. Włączyłem oświetlenie pancerza i sprawdziłem szczegóły.

      Około połowa Centaurów nie żyła. Ich ciała były czarne i popalone. Kilka żyjących stało pod ścianą, drżąc. Inne wiły się na podłodze, jeden kopał kopytami swój generator i bódł go, jakby miał do czynienia z żywym przeciwnikiem. Być może z jego punktu widzenia tak to wyglądało. Przewracał wściekle oczyma. Jeden z rogów odłamał się, krew ściekała mu po twarzy do ust, gdzie tworzyła czerwoną obwódkę na zębach. Wtedy go rozpoznałem. Był większy i miał ciemniejsze futro niż pozostałe. To był kapitan.

      – Katastrofa – powiedział Kwon, zaglądając mi przez ramię. – Jedna pieprzona katastrofa.

      – Dzięki za informację, sierżancie. Jeszcze jakieś perły mądrości?

      – No cóż – powiedział, biorąc na poważnie moje pytanie. – Nie sądzę, by to miało zadziałać. Nie wydaje mi się, że Centaurów można użyć jako desantu. Musimy wymyślić coś innego.

      Wciągnąłem powietrze, zakląłem i walnąłem pięścią w ścianę lądownika. Uderzenie wygięło metal. Kiedy wycofałem rękę, wolno powrócił on do poprzedniego kształtu.

      Kiedy odzyskaliśmy jaką taką kontrolę nad Centaurami, nakazałem ramieniu okrętu przenieść mnie na mostek. Chciałem sprawdzić nagrania z kamer, które umieściłem na uprzężach obcych.

      Obserwowaliśmy, jak przez mniej więcej minutę stały spokojnie. Potem zaczęły się denerwować. Kilka otworzyło oczy i rozjaśniło gogle. Te jako pierwsze zwariowały. Zaczęły drapać ściany, starając się wydostać z tego, co wydawało im się śmiertelną pułapką.

      Sprawy jeszcze się pogorszyły, kiedy wpadliśmy w turbulencje. W tym momencie spokojne osobniki stanowiły już mniejszość. Część spanikowanych zaczęła uderzać w ściany lub swoich towarzyszy. Te trzeźwiejsze zaczęły do nich strzelać z laserów. Emisje w małym, zamkniętym pomieszczeniu oślepiły wiele Centaurów z rozjaśnionymi goglami. W tym momencie wariowały już wszystkie.

      Kilka minut spędziliśmy na sprzątaniu. Z dwudziestu Centaurów pozostało siedem. Przeżyło osiem, wliczając tego, który uciekł i którego nie odnaleźliśmy.

      Ciała pogrzebaliśmy w śniegu i musieliśmy się ewakuować z pozostałą siódemką, uśpioną farmakologicznie. Zgodnie ze wskazaniami komputera pozostało nam zaledwie kilka minut do uderzenia rakiet, a jeden okręt nie był w stanie zapewnić całkowitej obrony antyrakietowej. Z ciężkim sercem nakazałem start.

      Wycofując się w przestrzeń, powtarzałem sobie, że każda śmierć podczas treningu ratuje dziesięciu żołnierzy w boju. Wiedziałem, że martwi skończyli przynajmniej na rodzinnej planecie. Ta myśl przynosiła nieco ulgi, lecz niewiele.

      Rozdział 8

      Cały dzień spędziłem na szukaniu rozwiązania problemu transportu Centaurów. Mój sztab podsuwał mi własne pomysły, których cierpliwie słuchałem. W większości były okropne.

      – Podajmy leki wszystkim Centaurom i umieśćmy je w obozie kilkaset kilometrów od celu – zasugerował Sloan.

      Kiwnąłem głową i coś tam mruknąłem. Tego tylko potrzebowałem – milionów półprzytomnych kozłów górskich, którymi trzeba się opiekować. A co by się stało, gdyby w obóz uderzyła niespodziewanie salwa rakiet? Czy moi marines mieli uciekać, niosąc pod każdą pachą po jednym obcym?

      Miklos rzucił pomysł opierający się na wykorzystaniu floty.

      – Po prostu zbombardujmy te kopuły z przestrzeni za pomocą broni nuklearnej, pułkowniku.

      Musiałem przyznać, że ten pomysł miał więcej sensu. Musielibyśmy jednak najpierw wyprodukować tysiące rakiet, a przeciwnik posiadał dobre zabezpieczenia przed atakiem z przestrzeni. Dlatego właśnie przygotowywałem siły lądowe. Planowałem przeprowadzić szybki atak z ziemi i zająć kopuły, zanim makrosy zdążą zareagować.

      – Ten pomysł mi także przyszedł do głowy, ale nie sądzę, byśmy dysponowali wystarczającą siłą ognia. Nawet gdybyśmy ją mieli, wywalenie tego wszystkiego na planetę Centaurów nie bardzo mi się podoba. Mamy uwolnić te światy, a nie zniszczyć je.

      Marvin podsunął najbardziej interesujący pomysł. Zasugerował podejście małymi siłami i działanie na wzór komandosów. Jeśli zdołalibyśmy dostarczyć jego samego pod jedną z kopuł, uważał, że byłby w stanie ją przeprogramować.

      Odrzuciłem wszystkie plany, ale podziękowałem sztabowcom za wkład. Następnie udałem się na własny okręt, by pomyśleć. Po dwudziestu godzinach poczułem zmęczenie i frustrację.

Скачать книгу