Star Force. Tom 5. Stacja bojowa. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 5. Stacja bojowa - B.V. Larson страница 16
Zaaferowany nowym pomysłem wybiegłem z obserwatorium i zwołałem sztab. Zgromadzenie się zajęło im kilka minut. Patrzyli na mnie zaspanymi oczyma, dla większości był to środek zmiany wypoczynkowej.
– Ile mamy szkła balistycznego? – spytałem. – Potrzebuję pełnych i dokładnych danych.
– Nie wiem, sir – przyznał Miklos. – Nie za wiele. Zazwyczaj nie wkładamy szkła do naszych okrętów, tylko do osłony kamer. Większość zapewne znajduje się w wizjerach hełmów. Po co go potrzebujemy?
– W takim razie trzeba je będzie wyprodukować – powiedziałem, uspokajając się. – To obniży tempo produkcji zestawów bojowych, ale nie mamy innego wyjścia. Jaki pożytek mielibyśmy z oszalałych podczas lotu Centaurów?
Sztabowcy wymienili skonfundowane spojrzenia. Machnąłem ręką.
– Nie widzicie tego? One chcą szerokiego widoku. Chcą widzieć niebo i horyzont. Nie wytrzymują oślepione w zamknięciu. Nie chcą gogli ani kapturów.
– Tak, sir… – Miklos patrzył na mnie, jakbym był jednym z szalonych Centaurów.
– No to zapewnijmy im ten widok, tylko na kilka minut, podczas zrzutu na powierzchnię.
– Rozumiem pana intencje – powiedział Marvin. – Jeśli poskutkuje, okaże się to genialnym pomysłem, a przy okazji udowodni, jak dziwna bywa mentalność istot żywych.
Już miałem odpowiedzieć mu coś na temat maszyn zmieniających swój wygląd niczym modelka, ale uznałem, że nie czas na takie utarczki.
– Oczywiście najpierw musimy to wypróbować – powiedziałem. – Przygotujemy prototypową wersję przezroczystej kapsuły i dziś wieczorem zrzucimy nową grupę.
Mój sztab wyglądał na zafrasowany, z wyjątkiem podekscytowanego Marvina. Po sposobie, w jaki poruszał mackami i kamerami, wiedziałem, że nie mógł doczekać się eksperymentu. Czy zakończy się kolejną krwawą porażką? Tak czy owak, żądnemu wiedzy robotowi miał on przynieść nową dawkę danych.
– Czy zamierza pan im dodać okna, sir? – spytał Miklos.
– Nie tylko okna. Mam na myśli szklaną podłogę, taką jak w moim obserwatorium. Muszą na coś patrzeć, coś powinno przyciągać ich wzrok i pozwalać się skupić na odległym horyzoncie. Jak można czuć klaustrofobię, stojąc na czymś, co wygląda jak otwarta przestrzeń?
– Brzmi bardziej przerażająco od otoczenia przez stalowe ściany – powiedział Kwon powątpiewająco.
Skierowałem ku niemu palec.
– Być może dla ciebie. Ale ty nie jesteś szalonym kozłem górskim. One nienawidzą ścian. Tak czy owak, warto spróbować.
Sztabowcy znów wymienili spojrzenia.
– Ale będziemy musieli prosić o kolejnych ochotników – zauważył Miklos.
– Dla Centaurów to nie ma znaczenia. Zrobią wszystko dla tabunu. Znam je. Nie zawahają się przed poświęceniem. Prawdę mówiąc, spodziewam się około miliona ochotników.
– Nie o to chodzi, pułkowniku.
Odwróciłem się do niego. Może to za sprawą piwa, ale nie miałem ochoty na sentymenty.
– Proszę mnie posłuchać, Miklos. Wiem, że chce pan to zrobić w czysty, typowy dla floty sposób, bombardując wszystko. Ale to wymagałoby wielu atomówek, promieniowania na dekady, a także mnóstwa czasu i środków, których nie mamy. W każdej chwili nowa flota makrosów może przelecieć przez pierścień i dokonać tu rzezi. Zaryzykujemy życie Centaurów kolejny raz i zrobimy to w ciągu kilku najbliższych godzin.
Miklos spuścił wzrok i pokiwał głową.
– Potrzebujemy do tego tylko jednej drużyny.
Prawie przyznałem mu rację, ale pokręciłem głową.
– Pełny lądownik. Potrzebuję realnych warunków bojowych. Chcę setkę w pełnym oprzyrządowaniu. Jeśli to ma nie zadziałać, chcę wiedzieć o tym teraz, a nie w środku operacji.
W końcu mój sztab się zgodził i zakończyliśmy spotkanie. Godzinę później ponownie byłem na pokładzie okrętu desantowego. Tym razem zrzut planowałem wykonać na biegunie północnym. Instalacje przeciwnika znajdowały się w mniejszej odległości i wiedziałem, że zostaniemy ostrzelani, ale to nie miało znaczenia. Chciałem jedynie sprawdzić, czy Centaury to wytrzymają. Zaraz po dotknięciu powierzchni mieliśmy wykonać w tył zwrot i wracać w przestrzeń, bez względu na stan pasażerów.
W ostatniej chwili Sloan próbował dać Centaurom nieaktywną broń. Ochrzaniłem go i cofnąłem ten rozkaz.
– To jest ćwiczenie z użyciem ostrej broni, marine – powiedziałem.
Z kamiennymi twarzami lecieliśmy z nową grupą żołnierzy Centaurów. Nie wiedziałem, czy zdawali sobie sprawę, co stało się z pierwszą. Nawet jeśli tak, niewiele ich to chyba obchodziło. Gdy przychodziło do walki, byli skłonni do poświęcenia dla tabunu wszystkiego z wyjątkiem honoru.
Tym razem zejście z orbity przebiegało jeszcze gorzej niż poprzednio. Nad rejonem bieguna północnego szalał sztorm. Nikt mi nawet o tym nie powiedział. Przypuszczałem, że oficerowie wiedzieli, iż nie odwołam operacji, tylko będę chciał dokonać testu w niesprzyjających warunkach. Może nawet uważali, że to mój celowy wybór. Tak czy inaczej, lecieliśmy.
Nie zostaliśmy uderzeni przez jeden poryw wiatru, jak to miało miejsce ostatnim razem. Okrętem szarpało i podrzucało cały czas. Nie pomagały nawet stabilizatory. Czułem się, jakbym podróżował ekspresową windą w walącym się budynku.
Obserwowaliśmy monitory. Centaury okazywały stres. Dreptały w miejscu i kopały się wzajemnie.
– Może teraz powinniśmy im powiedzieć, żeby założyły kaptury i gogle – zasugerował Kwon. – Jesteśmy prawie na miejscu. Jeśli powariują, narobią wielu szkód.
– Dziękuję za radę, sierżancie – powiedziałem.
Spojrzał na mnie i kiwnął głową. Wszyscy wiedzieli, co oznacza takie stwierdzenie z mojej strony, jeśli nie towarzyszą mu natychmiastowe polecenia.
Kwon odwrócił wzrok i mruknął coś.
– O co chodzi, sierżancie?
– Powiedziałem, że nadal jesteśmy Ryjami Riggsa.
Uśmiechnąłem się.
– To prawda.
Zeszliśmy ostrym ślizgiem, zakończonym przyziemieniem. Najgorszy moment nastąpił na samym końcu, kiedy trzeba było wyrównać przy podejściu do lądowania.