Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson страница 13

Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson

Скачать книгу

i nadal mieć możliwość anihilacji Ziemi.

      – Teraz ma pani prawidłowy obraz sytuacji, majorze.

      Twarz Sarin zbladła. Może nie podobał jej się ten obraz. Zamilkła, przypatrując się projekcji Wenus w wysokiej rozdzielczości. Sama planeta była beżowo-brązowa, ale wokół niej kręciło się tyle kontaktów, że wyglądała jak choinka bożonarodzeniowa. Pojawienie się czerwonych kontaktów oznaczających przeciwnika tylko dopełniłoby tego wrażenia.

      – Czy wierzysz, że Marvin przekazał wiadomość? – spytał Crow.

      Myślałem o tym.

      – Nie całkiem. Ale nie jest idiotą. Już zbliżał się do pierścienia. Nie pozwoliłby twoim okrętom wejść na pozycję, uciekłby i tak. A w ten sposób może się do czegoś przydać.

      – Mam nadzieję, że się nie mylisz, ziom.

      I znów oczekiwanie. Było bardzo trudne, ale po trzydziestu minutach pojawiły się nowe kontakty.

      – Coś przechodzi przez pierścień, sir. Dużo cosiów.

      – Proszę nakazać okrętom, żeby się wycofały, admirale – powiedziałem.

      Crow posłuchał, ale było już za późno. Nasze jednostki znajdowały się zbyt blisko pierścienia. Zdążyły oddać kilka strzałów, kiedy krążowniki makrosów zaczęły wyłaniać się z pierścienia. Po chwili jednak ikona reprezentująca jeden z naszych okrętów zgasła.

      – Cholera – szepnął Crow, gdy po kilku sekundach zgasła druga.

      – Proszę o liczbę, Barrera.

      – Trzydzieści pięć okrętów, sir. Pojedyncza linia, same krążowniki. Jak dotąd stracili tylko dwie jednostki na minach przy samym pierścieniu.

      Zacisnąłem zęby.

      – Ile im zajmie dotarcie do Ziemi?

      – Około dwóch dni, może trochę mniej.

      Patrzyliśmy na tę paradę. Kiedy pierwszy krążownik wszedł na orbitę Wenus, nadeszła nasza chwila zemsty.

      – Natknęli się na orbitalne pole minowe, panie pułkowniku. Wygląda na to, że pierwsza linia okrętów spada.

      Wszyscy krzyknęliśmy z radości, nie mogliśmy się powstrzymać. Ciężkie mahoniowe drzwi otworzyły się z hukiem. Stała w nich Sandra, ociekająca wodą. Miała na sobie czarny płaszcz przeciwdeszczowy i kapelusz, ale i tak była mokra.

      – Wszyscy wiedzą – stwierdziła.

      Za jej plecami słychać było okrzyki. Podszedłem do pomieszczenia z boksami pracowniczymi. Wszystkie ekrany stanowiły jakąś kopię naszego.

      Sandra znalazła się za moimi plecami.

      – Pomyślałam, że powinniście wiedzieć – szepnęła. – Jeśli to nawet miała być tajemnica, i tak teraz cały świat ogląda bitwę razem z wami.

      – Świetnie – powiedziałem, czując jeszcze większe napięcie, o ile to było w ogóle możliwe.

      – Sir? – major Sarin wezwała mnie do biura. – Dzwoni generał Kerr. Na połączeniu konferencyjnym z prezydentem Stanów Zjednoczonych.

      Odwróciłem się i zatrzasnąłem drzwi. Wykonałem gest odmowy w kierunku major Sarin, a tym samym Kerra i prezydenta. Mogli poczekać. Miałem wojnę na głowie.

      Słyszałem, jak major mówi cicho do słuchawki:

      – Pułkownik Riggs jest pochłonięty sytuacją, panowie. Przeprasza i obiecuje odezwać się przy najbliższej okazji.

      – Kyle – szepnęła Sandra.

      Odwróciłem się. Moja dziewczyna miała na twarzy wyraz dzikiej podejrzliwości.

      – Nie waż się wsiadać do okrętu i lecieć tam. Nie tym razem. Nie chcę, żebyś nawet o tym myślał.

      Spojrzałem jej w oczy.

      – Prawdę mówiąc, nawet nie zdążyłem o tym pomyśleć. Do poderwania floty mamy jeszcze wiele godzin.

      – Po prostu nie podrywaj się z nimi.

      Potrząsnąłem głową.

      – Niczego nie obiecuję.

      Skrzyżowała ramiona i spojrzała na obraz Wenus. Reszta sztabu stała wokoło, pracując na różnych fragmentach stołu. Crow liczył okręty i wzywał pilotów do stawiennictwa. Pułkownik Barrera ściągał rezerwy grawiczołgów i ustawiał je na pozycjach wokół wyspy.

      – To nie w porządku – powiedziała Sandra. – Dopiero wróciliśmy do domu. Zasłużyliśmy na dłuższą przerwę.

      – Jutro wypełnię reklamację w dowództwie makrosów, kochanie.

      – Nie bądź przemądrzały. Wszyscy pewnie zginiemy.

      Pomyślałem, że powinienem zaprzeczyć, ale nie miałem ku temu żadnych podstaw. Sprawy przedstawiały się źle i wyglądały coraz gorzej z każdym pojawiającym się okrętem makrosów.

      Na naszą korzyść działała tym razem atmosfera planety, jej wściekłe chmury i ciśnienie. Normalnie do zniszczenia krążownika potrzeba dziesięciu min. Ale kiedy dodało się do tego szalejące wiatry, kwas siarkowy i ogromne ciśnienie, nawet lekko uszkodzone jednostki nie nadawały się do dalszego użytku.

      – Uszkodzonych bądź zniszczonych zostało czterdzieści sześć jednostek, sir – po kolejnych dwudziestu minutach zameldował Barrera.

      – Ile pozostało?

      – Dziewięćdziesiąt dwie.

      – Same krążowniki? – spytałem.

      – Tak, sir. Przed chwilą przestały napływać.

      Podszedłem do stołu i spojrzałem na obraz.

      – Nie powiedziałeś, że wszystkie przeszły.

      – Bo nie jestem tego pewien, sir. Może szykują następną falę.

      Pokręciłem głową i uśmiechnąłem się do niego.

      – Nie, pułkowniku. Makrosy tak nie działają. Jeśli jest więcej okrętów, oddalone są co najmniej o kilka dni lotu. Makrosy to hazardziści, którzy od razu rzucają na stół wszystkie żetony.

      Przez godzinę liczba okrętów nie zmieniła się. To była mniej więcej jedna czwarta tego, czemu stawialiśmy opór kilka lat temu.

      – Grupują się za Wenus, sir – oznajmił Barrera.

      Nie odpowiedziałem. Patrzyłem, jak makrosy formują duży półksiężyc

Скачать книгу