Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson страница 15
– O – powiedziałem na poły do siebie. – A więc tu nie ma jeziora, prawda?
– Nagroda dla tego pana! – odpowiedział, krztusząc się ze śmiechu.
Kontynuowaliśmy opadanie. Pod nami zapłonęły światła. Zobaczyłem beton i lampy uruchamiające się dzięki czujnikom ruchu.
– Co się, do cholery, dzieje? – zapytała Sandra.
– Nanity – wyjaśniłem. – Crow stworzył fałszywe jezioro o powierzchni z nanitów. Kiedy podchodziliśmy, otworzyło się. Jak gigantyczna wersja ścian na pokładzie tego okrętu.
– Wyglądało tak realistycznie.
Crow pochylił się do przodu, ale powstrzymały go nanitowe pasy bezpieczeństwa. Jednak gdy je lekko klepnął, puściły zgodnie z moją instrukcją.
– Na tym polega cały geniusz – powiedział dumnie. – Tu jest nieco wody. Na dachu konstrukcji umieszczony został basen o głębokości kilku centymetrów. Kiedy okręt schodzi w dół, nanity wybrzuszają się na środku i woda spływa na boki. Nie jesteś jedynym, który potrafi programować, Kyle.
Kiwnąłem głową. Musiałem przyznać, że jeśli chodziło o maskowanie, Crow mnie pokonał.
– Kiedy zbudowałeś to miejsce? – spytałem.
– Jakiś czas temu. Pamiętasz, jak pierwszy raz ogłosiłeś wojnę ze stałym lądem?
– O ile dobrze pamiętam, to oni ogłosili wojnę z Siłami Gwiezdnymi.
– Nieważne. Tak czy inaczej, obawiałem się, że wszystkie nasze fabryki mogą wpaść w ich ręce. Już wtedy zabezpieczyłem jedną z nich. A potem przy pomocy tej jednej zbudowałem następne.
Wyciągnąłem szyję, by przyjrzeć się uważniej temu oślizgłemu draniowi.
– W jaki sposób mogłem stracić rachubę fabryk?
Crow wzruszył ramionami.
– Pamiętasz wszystkie te okręty, które straciliśmy, walcząc z makrosami? Nasze pierwsze okręty. Pamiętasz, że wszystkie miały na pokładach własne fabryki? A jeśli makrosy strąciły kilka tych okrętów, nie niszcząc ich całkowicie? Na przykład zostawiając duplikator…
– Znalazłeś jeden z naszych strąconych okrętów i wyciągnąłeś z niego fabrykę, nic mi o tym nie mówiąc?
– Prawo pryzu, ziom. Jedno z najstarszych praw morskich, powinieneś do niego zajrzeć.
– W porządku – powiedziałem, darowując sobie zbędne komentarze. Przypomniałem sobie, że to nie miało teraz znaczenia. – Coś ty, do cholery, robił z tymi fabrykami przez dwa lata?
– No, prawie dwa – poprawił mnie. – Cóż, przez większość czasu produkowałem nowe fabryki.
Zerwałem się z fotela i położyłem ręce na biodrach. Uśmiechnąłem się do niego, a on odpowiedział uśmiechem.
– Ty cudowny draniu – powiedziałem. – Nigdy dotąd nie miałem takiej ochoty cię uściskać.
– I mam nadzieję, że to się nie powtórzy – stwierdziła Sandra. – Co was tak cieszy?
– Pokażę ci – powiedział Crow. – Otwórz okręt, Kyle.
Dotknąłem części wewnętrznego kadłuba. Ściana rozstąpiła się, a podłoga przekształciła w krótką, błyszczącą rampę.
– A więc to tu znikał budżet i materiały, prawda? – spytałem. Myślałem kiedyś o nadwyżkach w Siłach Gwiezdnych. Cała ta podwójna księgowość i kosmiczne ceny zaczęły mieć dla mnie teraz sens. Crow ukrywał ogromne dostawy na ten projekt. Ogromne w sensie finansowym, a nie objętościowym. Budowa fabryk wymagała metali szlachetnych w ilościach nieznanych w innych działach gospodarki.
– Dokładnie – powiedział Crow. – Nie zatrudniłem setek księgowych i agentów handlowych po to, by kupować jakieś zbytki.
– Tylko fabryki? – spytałem. – Tylko to budowałeś?
– Na początku tak – odpowiedział. – A potem… Pokażę ci.
Znajdowaliśmy się w ciemnym, betonowym pomieszczeniu. Widzieliśmy tylko jedną fabrykę. Wlot na jej szczycie był otwarty, jakby w oczekiwaniu na materiały, które miały zostać dostarczone przez wrota udające jezioro. Jak każde z tych dziwnych urządzeń, które nazywaliśmy fabrykami, była to sferoida o średnicy około czterech metrów. Przypominała nieco stary czajnik, tyle że o nieco pofałdowanej powierzchni, pełnej zgrubień i narośli. Dziwnie powykręcane części wewnętrzne zawsze kazały mi myśleć o wnętrznościach dotykających powłok brzusznych.
We wszystkich kierunkach od miejsca, gdzie staliśmy, rozciągał się cień. Plama światła nad nami sprawiała, że pozostała część pomieszczenia wydawała się ciemniejsza niż w rzeczywistości. Ja nie widziałem nic prócz pojedynczej, oświetlonej fabryki.
Sandra jednak aż zachłysnęła się z wrażenia.
– Kyle? Widzisz je wszystkie? Są fantastyczne!
Crow spojrzał na nią i uśmiechnął się. Wykonał powolny ruch lewą ręką i zapaliły się światła, ukazując wielką przestrzeń. Miejsce przypominało parking podziemny z bardzo wysokim sklepieniem, podtrzymywanym przez okrągłe metaliczne kolumny z nanitów konstrukcyjnych. Podłoga była betonowa, ale sufit wykonano z warstwy błyszczących nanitów.
Między kolumnami nie dostrzegłem jednak kolejnych fabryk, jak się spodziewałem. Zamiast nich stały tam okręty bojowe. Dziewięć gładkich, pięknych okrętów. Wyglądały niczym drapieżne ptaki czające się w ciemnościach.
– To mój projekt – powiedziałem. – Moje niszczyciele.
– To prawda, ziom – przyznał Crow. – Ciężko uzbrojone, nie tak jak te latawce, którymi dysponowaliśmy poprzednim razem, kiedy zjawiły się tu makrosy. Każdy posiada trzy ciężkie działa. Powiedziałbym, że trójka z nich spokojnie daje sobie radę z krążownikiem przeciwnika.
Nie przestając zachwycać się samymi jednostkami, zawirowałem i złapałem Crowa za koszulę.
– Mogłeś je wysłać – wrzasnąłem mu w twarz. – Mogłeś wysłać je, kiedy pojawiły się te cztery krążowniki i zaczęły bombardować Ziemię! Zamiast tego siedziałeś na dupie i pozwoliłeś moim ludziom ginąć!
Sandra poruszała się jak błyskawica. Tak jakby na ten moment czekała całe życie. Znalazła się za plecami Crowa i chwyciła jego ramiona swoimi drobnymi, a jednak zabójczo silnymi rękami. Crow zareagował gwałtownie, obrócił się twarzą w jej stronę. Był silny i szybki, jednak niewystarczająco.
Zamarł, kiedy Sandra przyłożyła mu do gardła jeden ze swych niewiarygodnie