Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson страница 14
– Tak wiele… Czy flota może je wszystkie zniszczyć, Kyle?
Spojrzałem na ekran.
– Nie – odpowiedziałem. – Ale być może nie będziemy musieli próbować.
Rozdział 8
Makrosy w ciągu następnej godziny nie wykonały żadnego ruchu, zakończyłem więc spotkanie. Nie wiedzieliśmy, ile pozostało nam czasu, ale uznałem, że nie możemy go marnować. Należało kontynuować przygotowania.
W biurze zostawiłem pułkownika Barrerę, aby wszystko monitorował i zawiadomił mnie, gdyby zaszły jakiekolwiek zmiany. Potwierdził bez odrywania wzroku od ekranu. Wyszedłem z pełnym przekonaniem, że nadzór nad rozwojem sytuacji pozostawiam w kompetentnych rękach.
Na chodniku podbiegł do mnie Crow, gdy zamyślony szedłem w stronę Socorro. Nie latałem moim okrętem od powrotu, a nadszedł czas, by osobiście zaangażować się w grę.
– Kyle! – zawołał.
Spojrzałem na niego, spodziewając się kolejnej fali wymierzonych we mnie kpin. Zaskoczył mnie widok zatroskania na jego twarzy.
– Hej – powiedział – musimy pociągnąć to razem. Mówię poważnie. Siedzimy w tym razem i razem zginiemy, jeśli to spieprzymy.
– Zgadzam się.
Szliśmy teraz obok siebie. Nieco zwolniłem, ale nadal kierowałem się ku okrągłym placom na południowym krańcu wyspy, których używaliśmy jako lądowisk. Z góry wyglądały nieco jak patelnie, ale ponieważ nasze okręty zwykle wykorzystywały napęd grawitacyjny, w niczym to nie przeszkadzało. Niskie, betonowe ściany wokół każdego lądowiska osłaniały nieco załogi i ładunek przed kaprysami pogody. Pomagały także kierować ruchem. Jeśli mówiło się komuś, że ma lądować na osiemnastym stanowisku, wszyscy wiedzieli, gdzie to jest.
Za naszymi plecami usłyszałem odgłos głuchego uderzenia i plaśnięcie wody w kałuży. Odwróciłem się, ale nie byłem zaskoczony. Crow zareagował bardziej dramatycznie. Zatrzymał się w miejscu, niemal podskoczył i szybko odwrócił. Oczywiście zobaczył Sandrę. Zimno skinęła mu głową, a on odpowiedział tym samym. Nadal nosiła płaszcz i kapelusz. Może znudziła jej się woda ściekająca po twarzy?
Crow ruszył ponownie. Sandra podążała za nami w odległości pięciu kroków. Przypominała mi agenta Secret Service towarzyszącego dygnitarzom podczas prywatnej pogawędki. Wiedziałem, że dziewczyna słyszy wszystko, ale takie pozostawanie z tyłu stwarzało złudzenie prywatności.
Wielu wpływowych ludzi miało ochroniarzy, nie stanowiło to nowości. W moim przypadku całą ochronę stanowiła jedna śliczna agentka, ale nie potrzebowałem więcej. Crow obejrzał się nerwowo przez ramię. Nikt nie lubił mieć Sandry za plecami. Wszyscy wiedzieli, że byłaby w stanie zabić w mgnieniu oka. Na tym polegało całe piękno tego układu.
– Muszę ci coś pokazać, ziom – powiedział Crow szeptem.
– Czy to nie może poczekać? Muszę nastawić moje fabryki na produkcję materiałów obronnych.
– Twoje fabryki? Masz na myśli fabryki Sił Gwiezdnych?
– Przepraszam.
Crow uniósł ręce.
– I znowu zaczynam. To ja przepraszam. Zacznijmy może właśnie od tematu fabryk. Mamy ich więcej.
Po raz pierwszy od rozpoczęcia tej rozmowy zdołał skupić na sobie całą moją uwagę. Uśmiechnął się. Na jego twarzy pojawił się znajomy rys szulera karcianego.
– Tak, dobrze słyszałeś – powiedział. – Myślałeś, że tylko ty masz na wyspie sekretną bazę? Jedyna różnica polega na tym, że ja zdołałem zachować swoją w prawdziwej tajemnicy.
Usłyszałem za sobą ciche przekleństwo. Żaden z nas nie spojrzał na Sandrę.
Podobnie jak w przypadku dziewczyny, moją pierwszą reakcją była złość. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że to głupota. Czy ja także nie zbudowałem swojej nanobazy? A co ważniejsze, jeśli Crow miał fabryki, które mógł dołączyć do wysiłków wojennych, to tylko wzmacniało naszą pozycję. O tym kto, komu i o czym powinien powiedzieć, można było podyskutować później.
Crow obserwował wszystkie te myśli i emocje na mojej twarzy.
– Ile ich masz? – spytałem.
– Chcesz zobaczyć? Moją świątynię? Mój pokój zabaw?
– Nie powiedziałem, że chcę się z tobą żenić.
Crow roześmiał się szorstko.
– Bez obaw, ziom. Nie jesteś w moim typie. Weźmy twój okręt.
Podeszliśmy do stanowiska osiemnastego. Przeskoczyłem nad niskim murkiem i podszedłem do jednostki. Crow i Sandra byli za moimi plecami. Powiedziałem Socorro, aby otworzył pokrywę, a Crow wspiął się za mną po krótkiej rampie. Sandra pośpieszyła za nami.
Nakazałem okrętowi, by stworzył trzeci fotel na mostku. Crow usadowił się w nim. Dla normalnych ludzi siedzisko byłoby niewygodne, jednak znanityzowany personel Sił Gwiezdnych nie odczuwał takich drobnostek jak twarde siedzisko.
– Nie ma pasów? – spytał Crow półżartem.
Jego siedzenie bardziej przypominało wannę niż fotel pilota. Nie było przy nim także pasów i klamer uprzęży ochronnej. Zanim zdążyłem się odezwać, zrobiła to Sandra.
– Socorro – powiedziała – przypnij admirała Crowa do fotela.
Z fotela wyrosło sześć ramion niczym sześć stalowych macek. Cztery chwyciły kończyny Crowa, a dwie skrzyżowały się na jego piersiach. Jack siedział teraz pewnie.
– Zadowolony? – spytała Sandra.
– Niezupełnie – odparł Crow. – To przypomina mi dentystę w Sydney.
Następnie zwrócił się do mnie:
– Nie powinieneś dawać kluczyków dziewczynie, ziom. Rozbije ci brykę.
Crow mówił o ustawieniach dowodzenia Socorro. Sandra miała możliwość wydawania okrętowi poleceń, a pod moją nieobecność mogła nawet latać. Dziewczyna otworzyła usta, by to skomentować, ale uniosłem rękę.
– To ja jestem dowódcą tego okrętu. Socorro, poluzuj zapięcia admirała. Pozwól, aby je regulował lub odpinał dotykiem lub poleceniem. Mają funkcjonować jak automatyczne systemy bezpieczeństwa.
– Parametry przyjęte.
– A teraz, Jack – powiedziałem – mów, dokąd mamy lecieć.
Crow