Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł. Ian Douglas
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Star Carrier. Tom 7. Mroczny umysł - Ian Douglas страница 16
– Myślę, że jak na razie nieźle wam idzie – stwierdził Gray – zważywszy na to, że pracujecie nad rzeczami, których nie możemy nawet zacząć pojmować.
Podążyła za jego wzrokiem ku blaskowi sześciu ustawionych równo słońc.
– Za każdym razem, gdy widzę to… coś – przyznała – zastanawiam się, jak to możliwe, że przetrwaliśmy tak długo. Sh’daar mogliby nas łatwo zniszczyć, odkąd tylko ich spotkaliśmy. Zamiast tego walczyliśmy z ich wasalami. To nie ma sensu.
– Czy oni to zbudowali? Chyba nie było to do końca pewne?
– Jeśli nie oni, to ur-Sh’daar. Zanim osiągnęli transcendencję. W zasadzie na jedno wychodzi. Sh’daar to… resztki ur-Sh’daar.
– Może – odparł Gray. – Ale może była jeszcze jakaś wcześniejsza cywilizacja.
– Panie admirale, proszę. – Uniosła błagalnie dłonie. – Nie komplikujmy spraw jeszcze bardziej, wymyślając całe panteony mistycznych, starożytnych Gwiezdnych Bogów.
Gray roześmiał się.
– Oczywiście. Ale i tak… wszechświat zaczął się trzynaście przecinek osiem miliarda lat temu…
– Trzynaście przecinek osiemdziesiąt dwa – poprawiła go.
– Przecinek osiemdziesiąt dwa miliarda lat temu – powtórzył. – Odejmijmy od tego cztery i pół miliarda, które zajęła ewolucja korzystających z narzędzi, budujących statki kosmiczne istot na Ziemi. To nam daje jakieś dziewięć miliardów. Ile gatunków może wyewoluować, osiągnąć podróże kosmiczne, komputery i nanotechnologię i dotrzeć do momentu, kiedy… – wskazał gestem na obce niebo – kiedy mogli przenosić gwiazdy tylko po to, by tworzyć sztukę na skalę kosmiczną?
– Sześć Słońc to prawdopodobnie środek transportu, podobnie jak AGTR – powiedziała McKennon. – Te obracające się masy gwiezdne zakrzywiają czasoprzestrzeń i otwierają wrota do… gdzie indziej. Może do kiedy indziej. Nie mamy pojęcia. Rozumiem jednak, co chce pan powiedzieć. Ktokolwiek to zbudował, zrobił to… od niechcenia. Jakby umieszczenie sześciu gwiazd na orbicie wokół wspólnego środka grawitacyjnego było dla nich drobnostką.
– Oho – zmienił temat Gray. – Wygląda na to, że Glothrowie się połączyli.
Obraz jednego z Glothrów, zapewne ich odpowiednika ambasadora, pojawił się po prawej stronie wirtualnego pomieszczenia. Miał trzy metry i przypominał lądową meduzę, stojącą na wijącej się masie macek, połączonych z czymś przypominającym parasol. Spora część istoty była przeźroczysta. Widać było mózg, okrążony przez dwadzieścioro czworo czarnych oczu. Ciało kosmity – kolumna, którą czasami dawało się dostrzec zza macek – było przejrzyste i mieściło organy wewnętrzne.
Gray cieszył się, że macki zwykle zasłaniały wnętrze istoty. Grubsze z nich służyły do poruszania się, a cieńsze do manipulacji przedmiotami. Były przeźroczyste u podstawy, ale bliżej końców przechodziły w brązy i szarości. Przejrzyste części lśniły wielokolorową tęczą. Z wnętrza ciała błyszczały gromady niebieskich i zielonych świateł. Glothrowie komunikowali się, zmieniając kolor. Nie było łatwo przełożyć to na mowę, ale jeden z języków handlowych Agletsch zaprojektowano dla istot porozumiewających się wizualnie. Trzeba było tylko komputera, który zajmował się samą translacją.
– To jest Glothr? – spytała McKennon. Była zaintrygowana, ale to nie mogło dziwić, zważywszy na jej specjalność.
– Tak. Taką nazwę nadali im przynajmniej Agletsch. Spotkaliśmy ich dwanaście milionów lat w przyszłości.
– To znaczy dwanaście milionów po roku dwa tysiące czterysta dwudziestym piątym?
– Tak.
– Potrzebujemy specjalnej gramatyki do rozmów o podróżach w czasie.
– Na pewno.
Roześmiała się.
– Pobrałam jeden wstępny raport, ale nie miałam czasu się z nim zapoznać. Jacy są?
Dwanaście milionów lat w przyszłości – licząc od macierzystej epoki Graya – na pewnej wędrownej planecie powstała spektakularnie zaawanasowana cywilizacja techniczna. Dryfujący w próżni bez własnego słońca świat został nazwany przez ludzi Invictusem. Był straszliwie zimny, przynajmniej na powierzchni, i zawsze ciemny. Miał masę pięć razy większą od ziemskiej. Chemicznie przypominał składem Tytana. Na powierzchni znaleźć można było płynny metan i etan. Radioaktywny rdzeń planety sprawiał, że ogromny, pozbawiony światła ocean miał formę płynną, choć znajdował się pod wieloma kilometrami lodu twardego jak skała.
Mniej więcej tyle wiedzieli. Glothrowie wciąż stanowili dla Graya zagadkę. Najwyraźniej byli w jakiś niezrozumiały jeszcze sposób powiązani ze Sh’daar z czasu T-prime, mimo że pochodzili z dalekiej przyszłości. Gdy Grayowi udało się nawiązać z nimi pokojowy kontakt, pojawiła się nadzieja, że może Glothrowie mogliby porozumieć się ze Sh’daarami z przeszłości, aby zakończyć ich próby poskromienia i asymilacji ludzkości. Okręt o dziwacznym kształcie, którym Glothr przybył do stolicy Sh’daar, potrafił zakrzywiać czas i właśnie po to sprowadzono go z odległej o eony przyszłości. Gray nie wiedział tego, ale miał w zasadzie pewność, że to był pomysł Konstantina.
– Trudno ich zrozumieć – tyle mógł powiedzieć Gray. – Nie są tacy, jak my. To organizmy kolonijne, niczym żeglarz portugalski z ziemskich tropików. Wiele osobników działających razem. No i to, co u nich robi za emocje… nieszczególnie przechodzi przez translatory.
– Według raportu są ze Steppenwolfa.
Świat Steppenwolfa był slangowym określeniem na samotny glob bez gwiazdy, wędrujący po Galaktyce jak wilk stepowy.
– Owszem. Nazwaliśmy go Invictus. Musiał opuścić swój pierwotny układ gwiezdny miliardy lat temu i od tej pory wędruje samotnie wśród gwiazd.
– Daar N’gah to także samotna planeta.
– Widziałem, gdy weszliśmy na orbitę. Jak rozumiem, Sh’daarowie ją terraformowali, a właściwie stworzyli. Uczynili ją zdatną do zamieszkania za pomocą energii kwantowej czy czegoś takiego.
– Tak, ale nie widzę tu bezpośredniego połączenia. Daar N’gah była martwą planetą, zanim Sh’daarowie, a może nawet ur-Sh’daarowie ją przeobrazili.
– Mieli sporo miejsc do wyboru. Szacuje się, że po Galaktyce lata więcej Steppenwolfów, niż jest w niej gwiazd.
– Owszem. Jakieś czterysta miliardów. Wygląda na to, że z każdego układu słonecznego u jego początków odrywają się jakieś samotne planety, kiedy orbity jeszcze nie są stabilne. Większość z nich oczywiście jest zamarzniętych i martwych…
– Ale przy odpowiednich warunkach – dokończył Gray – przy wystarczającym cieple wewnętrznym dla płynnych oceanów i związków węgla, na niektórych powstaje życie, jak na Invictusie.