Odyssey One. Tom 5. Król wojowników. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One. Tom 5. Król wojowników - Evan Currie страница 14
Drasinowie zmienili zasady.
Nagle budżet na eksplorację kosmosu stał się niemal nieograniczony, a nowy sojusz Konfederacji i Bloku potrzebował mnóstwa ludzi do obsadzenia okrętów. Od razu się zgłosiła, została powołana do służby wojskowej i mogła wybrać sobie dowolną z nowych jednostek.
Bez chwili wahania wskazała „Odyseusza”.
Eric Weston stał się symbolem na Ziemi – a nawet wieloma symbolami. Jedni uważali go za bohatera wojennego, inni za zbrodniarza. Przede wszystkim jednak był człowiekiem, który przedstawił Ziemię gwiazdom, Priminae… i Drasinom.
Był chyba najbardziej kontrowersyjnym człowiekiem na planecie, a może nawet i poza nią.
Stanowiło to jeden z powodów, dla których Konfederacja wysłała go z powrotem w przestrzeń tak szybko, jak tylko mogła. Weston przebywał poza globem, na którym znajdowała się większość jego krytyków, a więc zniknął z oczu opinii publicznej. Mianowanie go dowódcą „Odyseusza”, duchowego następcy „Odysei”, zadowalało jego zwolenników. Był też bardzo popularną postacią wśród Priminae, co ułatwiało stosunki dyplomatyczne.
Dla Miriam i jej kręgów towarzyskich Weston był człowiekiem, który dowiódł, że ludzkość nie jest sama we wszechświecie. Wyruszył do gwiazd, znalazł inteligentne życie i ryzykował okręt, załogę oraz własne życie, aby ocalić innych.
Eric Weston był dla niej bohaterem rodem z filmów i seriali science fiction, które oglądała w dzieciństwie. Choć na zewnątrz zachowywała dyscyplinę i prezentowała pełen profesjonalizm, tak naprawdę bardzo ekscytowało ją to, że mogła służyć na jego okręcie.
Nawet na początku dwudziestego drugiego wieku nauki ścisłe były niezwykle zdominowane przez mężczyzn. Nie aż tak, jak dawniej, zwłaszcza po wojnie z Blokiem, ale w dostatecznym stopniu, że kobieta zbudowała sobie zawodowy wizerunek, który eufemistycznie nazywano „chłodnym”.
Teraz, gdy Miriam zajmowała jedno z czołowych stanowisk na jednostce będącej w zasadzie okrętem flagowym Konfederacji i najbardziej znanym okrętem na Ziemi i poza nią, ani myślała pozbyć się tej maski.
„Może to i lepiej”.
– Wykrywamy nadlatującą jednostkę. To jeden z Herosów.
Miriam uniosła brew.
– Nasz?
– Nie. Zdecydowanie Priminae – odparł z pewnością w głosie chorąży Sams.
Miriam skupiła uwagę na konsoli.
– Skąd pewność?
– Krzywa przyspieszenia odbiega od procedur Konfederacji. I nigdy nie użylibyśmy fioletu, zieleni ani ciemnego brązu jako kodu świetlnego.
Miriam ledwie powstrzymała się przed skrzywieniem i skinęła głową.
– Dobrze, to wystarczy. Szacowany czas przybycia?
– Przy zachowaniu obecnej prędkości dwanaście godzin. Nie spieszą się.
Miriam poklepała Samsa po ramieniu.
– Dobra robota. Nie spuszczajcie ich z oczu. Dajcie mi znać, jeśli coś się stanie.
– Tak jest.
Przestrzeń wokół Ranquil nie była szczególnie pełna ruchu, ale i tak latało tam więcej jednostek niż w Układzie Słonecznym. W większości były to frachtowce – duże, powolne, z krzywymi mocy w okolicach jednej czwartej masy planetarnej. Przy pełnej mocy i wyłączonym maskowaniu zakrzywiały czasoprzestrzeń wokół siebie w stopniu podobnym do średniej wielkości księżyca.
Herosy były natomiast jak wędrowne planety, przelatujące przez układ gwiezdny. Nawet ślepy by ich nie przegapił. Gdy spoczywały na orbicie planety, okręty klasy Heros musiały dokładnie maskować swoje pola grawitacyjne. Brak przezorności mógł w najlepszym razie wywołać ogromne fale oceaniczne, a w najgorszym wytrącić planetę z orbity.
Ostatnia możliwość była zapewne jedynie hipotetyczna, ale Herosy należało traktować jako latającą broń masowego rażenia, nawet gdy nie brało się pod uwagę samych systemów uzbrojenia.
Rozdział 5
Imperialny krążownik „Piar Cohn”
Kurs na układ gwiezdny
– Wykrywam ślady Drasinów, kapitanie.
Aymes uniósł głowę znad panelu.
– Jak świeże?
– Dwa obroty, kapitanie. Może dwa i pół, na pewno nie trzy.
Aymes powoli skinął głową.
– Jest to jakiś początek. Zmiana kursu: standardowy skan układu. Utrzymać płaszczyznę ekliptyki. Szukać śladów zakrzywienia czasoprzestrzeni.
– Tak, kapitanie. Wprowadzam korektę kursu.
„Piar Cohn” zmienił nachylenie, przyjmując orbitę wokół głównej studni grawitacyjnej układu, daleko poza orbitami planet. W miarę jak okręt się poruszał, Aymes z uwagą śledził odczyty skanerów dalekiego zasięgu. Emitujące osiem fraktali świetlnych czujniki szukały niewyjaśnionych zaburzeń lokalnych wymiarów.
W miarę jak okręt poruszał się wzdłuż krawędzi układu, na ekranie widać było standardowe zakrzywienia. Aymes miał wprawę w odczytywaniu wyników skanów. Bez problemu rozpoznał depresje grawitacyjne wokół każdej z planet oraz mniejsze w okolicach pasa asteroid, a także odkształcenia czasoprzestrzeni, spowodowane przez nakładanie się pól grawitacyjnych.
Nic nie wskazywało jednak na ślady okrętu z napędem zakrzywiającym czasoprzestrzeń.
– Minęło zbyt wiele czasu – mruknął. – Wszelkie konkretne ślady zdążyły zaniknąć.
Oficer obsługujący skaner skinął głową, ciesząc się, że kapitan pierwszy to powiedział.
– Tak, kapitanie.
– Jaki układ Drasinowie mieli zbadać jako następny zgodnie z planem? – spytał w końcu Aymes.
– Układ tysiąc trzysta czterdzieści dziewięć w tym sektorze.
– Dobrze. Wprowadzić nowy kurs, jak najkrótsza droga do tego układu.
– Tak jest, kurs wprowadzony, kapitanie. Czekam na rozkaz przelotu.
– Ruszajmy.
Okręt Sojuszu Ziemskiego „Odyseusz”
Eric zszedł z rampy, zanim dotknęła pokładu