Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady. Evan Currie
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Odyssey One Tom 7 W cieniu zagłady - Evan Currie страница 8
Gracen pobladła, gdy o tym pomyślała.
Jeżeli Odyseusz interpretował jej myśli jak swoje własne, to… co?
Jęknęła i pomasowała nasadę nosa.
– Mózg mnie boli – burknęła. – Chociaż niby nie ma prawa boleć…
– To zrozumiałe – zaśmiał się Weston. – Większość ludzi, którzy mają do czynienia z Odyseuszem, tak właśnie się czuje.
– Większość? – zdziwiła się Gracen ironicznie.
– Steph twierdzi, że to świetny dzieciak. – Eric przewrócił oczami. – Zawsze uważałem, że ze Stephem coś jest nie tak. Proszę mnie dobrze zrozumieć, uwielbiam go, ale to świr.
– O ile mnie pamięć nie myli, więcej niż kilka osób to samo powiedziałoby o panu, komodorze. Choć zapewne pominęłoby tę część o uwielbianiu.
Eric obojętnie machnął ręką, jakby nie przejmował się, co inni o nim myślą.
– Służyłem w marines. Gdybyśmy nie byli świrami, nie moglibyśmy dobrze wykonywać zadań.
Gracen prychnęła, ale zaraz wróciła do analizowania bieżącej sytuacji.
– Niech to szlag, tylko tego nam brakowało. I to właśnie teraz – syknęła. – Nie mogę wysłać ani pana, ani tego okrętu na żadną misję.
– Wiem.
– Nie możemy jednak stracić ani jednego Herosa. Do cholery, co robić? – Z irytacją potarła się po policzku. – Jeżeli nie dopuszczę tego okrętu do żadnych działań, będę musiała wytłumaczyć się przed admiralicją, a nie zrobię tego, dopóki nie dowiem się więcej i nie potwierdzę tego niepodważalnymi dowodami. Jak zwykle, komodorze, przez pana dostaję tylko migreny.
– Bardzo mi przykro, pani admirał. – Głos Westona na pewno nie brzmiał przepraszająco. – Na szczęście nie musi pani tej decyzji podejmować od razu. Naprawy wymagają czasu. Jeśli trzeba, okręt zostanie tutaj jeszcze co najmniej kilka tygodni.
– A gdyby trzeba było odlecieć, ile czasu tak naprawdę zajęłyby naprawy?
– Kilka dni, zwłaszcza jeśli coś wymyślę.
– Niech pan to zrobi – rozkazała Gracen oschle. – Znajdę sposób, aby wyjaśnić, dlaczego jeszcze nie ma pana w kosmosie. Ale, do jasnej cholery, proszę jakoś rozwiązać ten problem. Nie obchodzi mnie jak, jednak „Odyseusz” musi wrócić do służby.
– Zrozumiałem, pani admirał.
***
– Już poszła.
Eric westchnął, ale nawet się nie wzdrygnął, gdy usłyszał głos, który dochodził z miejsca, gdzie jeszcze przed chwilą nikogo nie było.
– Wiem, ale ile razy ci mówiłem, żebyś się tak nie podkradał?
– Przepraszam.
Weston żałował, że nie ma doświadczenia w radzeniu sobie z dziećmi, choć w zasadzie nie było wiadomo, czy Odyseusz jest tak młody, jak się wydaje. Odruchowo porównywał ten byt do nastolatka, ale zdawał sobie sprawę, że takie myślenie może okazać się bardzo złudne i niebezpieczne.
– Nie lubi mnie. – Głos chłopaka zabrzmiał ciszej.
– Nie zna cię – poprawił go Eric. – Nie podoba jej się, że nie możemy odlecieć, dopóki lepiej nie zrozumiemy, co się właściwie stało.
– Według bieżącego terminarza napraw będę w pełni gotowy do walki za dwa dni, pięć godzin i czterdzieści trzy minuty – zauważył Odyseusz z lekką irytacją. – Możemy odlecieć, kiedy zechcemy. Po drodze poradzimy sobie z drobniejszymi remontami.
– Nie chodzi tylko o naprawy i doskonale o tym wiesz – odpowiedział surowo Weston. Niby kiedy został niańką albo co gorsza, szczęśliwym tatusiem?
Chłopak milczał długo, zanim przyznał mu rację.
– Moja obecność zakłóca efektywność pracy załogi.
Weston skinął głową.
– To prawda.
– Może te myśli są słuszne i… powinienem odejść – ostatnie słowa Odyseusz wypowiedział bardzo cicho.
Eric opanował gwałtowny sprzeciw, chociaż zdawał sobie sprawę, że chłopak myślał dokładnie to samo, co on w tym samym momencie. Znał wszystkie argumenty, zarówno te logiczne, jak i emocjonalne, przemykające przez głowy tych, którzy rozmawiali z Odyseuszem na pokładzie okrętu. Weston nie miał żadnego wpływu na ten byt, tego chłopaka czy coś… nieważne. Nie mógł go w żaden sposób powstrzymać od rozmów z załogą, tym bardziej że Odyseuszowi, jak się zdawało, zależało na kontaktach z ludźmi o wiele bardziej niż Gai czy Centrali.
Jego istnienie, chociaż nadal przyprawiało większość załogi o zawroty głowy, stawało się coraz bardziej akceptowane i coraz częściej postrzegane jako jeszcze jeden element codzienności na pokładzie.
Oczywiście Odyseusza nadal spowijała mgła tajemnicy – teoretyzowano, czy byt jest duchem, który nawiedza okręt, czy też obcym najeźdźcą. Szczerze powiedziawszy, Eric sam nie wiedział, do której hipotezy skłania się bardziej.
– Myślę – odpowiedział, starając się, aby jego myśli płynęły powoli, bardziej dla własnej wygody niż ze względu na Odyseusza – myślę, że z czasem twój wpływ na pracę załogi będzie bardzo pozytywny.
Przynajmniej to było niepodważalną prawdą. Weston widział, jak chłopak potrafił żonglować funkcjami systemów „Odyseusza” i sprawić, że okręt wykonywał manewry, które teoretycznie były po prostu niemożliwe.
Mimo to dzieciak nie radził sobie dobrze z celowaniem i nie miał żadnego doświadczenia w prowadzeniu okrętu do walki.
Tych umiejętności mógł się jednak nauczyć, a Erica aż świerzbiło, żeby mu w tym pomóc.
– Może – odpowiedział chłopak po dłuższej chwili. – Wiesz, że nie mogłem doczekać się bitwy?
– Wiem. Co czujesz teraz?
– Nie wiem. Walka… rani – przyznał Odyseusz. – Rani bardzo mocno. Czy tak samo zraniłem innych?
W takich chwilach Eric żałował, że jego umysł jest dla chłopaka jak otwarta księga. O wiele łatwiej byłoby skłamać.
– Tak. Choć może niezupełnie w ten sam sposób, ale zraniłeś – powiedział. – A przynajmniej zranił ich okręt na mój rozkaz.
– Dlaczego?