Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 6
Nie erozja kruszy tu kamień.
(…)
Nie erozja. Nie osiedla, przysiółki, dukty, drogi w przeplotach. Ale egzema. Ale egzema ziemi, grzybica ziemi. Starzenie się ziemi. Rozpadowe procesy
ziemi. Śniedź na ścierwie kamiennym.
(…)
Gnój, grzybica, próchno, konanie rzeczy żywych i nie ożywionych.
A jednak przyroda z Pobojowiska i Ody I ma nieco inny charakter. Jest jesienna, upadła i trupia, a zarazem przecież ironicznie żywotna – i wroga. Nie towarzyszy jej ów patos upadku, który spowija barokowe przyrododzieje Benjamina czy obrazy próchnienia z innych wierszy Wata. Choć zbryzgana krwią dziejów, zaburzona w swoim cyklicznym biegu, zablokowana w permanentnej jesieni – ściślej, the Fall – przyroda ta nie oczekuje zbawienia i zmartwychwstania, nie jęczy pod jarzmem upadku, lecz trwa w swojej rozbitej, a przecież niewygaszonej żywotności. Jedyne zmartwychwstanie, do jakiego tu dochodzi – a dochodzi do niego bez ustanku – to widmowa rezurekcja „przegranych jesieni naszego życia”, permanentne odgrywanie porażki człowieka wyświetlane w złotym słońcu „tej pysznej jesieni”.
Centkowane cieniami ciało dezertera, które tkwi w samym środku Pobojowiska, można by potraktować jako łącznik między światem Ody I a uniwersum Ody III. Chwilowo jednak nie możemy pójść tym tropem, ponieważ wciąż jeszcze nie doczytaliśmy Ody I do końca. Zwłaszcza że pośród rozmaitych dwuznaczności amfibolicznej przestrzeni Pobojowiska i Ody I najbardziej rzuca się w oczy aspekt, o którym dotąd powiedzieliśmy właściwie najmniej – ta mianowicie okoliczność, że jest to uniwersum, w którym woda w niejasny sposób miesza się z lądem. Dezerter pluszcze w tataraku, Prospero płynie przez sitowie, a mocą didaskaliów domykających pierwszą Odę rzecz dzieje się „na wyspie (…) w okolicy Ortygii-Syrakuz”. Skoro już o tej notce mowa, nie od rzeczy będzie przypomnieć, że to w pierwszym rzędzie właśnie z Syrakuz – gdyby Platon urzeczywistnił tam swoje polityczne zamysły – „wyświeciłoby się” poetów. Owa lokalizacja wydaje się zresztą cokolwiek dwuznaczna, ponieważ sama Ortygia jest już wyspą położoną bezpośrednio przy mieście – w istocie jest jego częścią – i to na Ortygii właśnie, jak wspominałem, miał wynurzać się „alfejski ruczaj”. Nie jest więc jasne, czy mamy tutaj myśleć o samej tej wyspie czy – zgodnie z literą didaskaliów – o jakimś jeszcze jednym ostrowiu nieopodal. Ta niejasność mogłaby wskazywać, że nie należy tak ostro odgraniczać owej zdziczałej natury od spoistej przestrzeni miasta. Być może amfiboliczność obejmuje także opozycję miasto–przyroda, być może przyroda przeziera tutaj przez miasto, a miasto przez przyrodę. W takim przypadku Prospero w jakiś zdumiewający sposób pozostawałby jednak w mieście, które jawiłoby mu się jako oszalała natura. To pewnie za daleko idąca sugestia, ale warto zwrócić uwagę, że we wspaniałym wierszu Odjazd Anteusza, który z Odą I łączy apostrofa do Anadiomeny – tj. Afrodyty wyłaniającej się z morza – z pewnością już mamy do czynienia z wariacką, amfiboliczną przeplotką żywiołu miejskiego i żywiołu wodnego: oto dorożkarz Walenty na „zarwańskiej ulicy” okazuje się zarazem sternikiem, przez co Warszawa, o którą tu zapewne idzie, przeobraża się w coś na kształt archipelagu.
Jakkolwiek by się sprawy miały, amfiboliczna przestrzeń Ody I to strefa wodno-lądowej niepewności. Otóż nietrudno zauważyć – i wielokrotnie zauważano – że nawracające w poezji Wata obrazy żywiołu wodnego nader chętnie łączą się z przestrzenią snu5. Jest tak w wierszu Ewokacja ulokowanym w Ciemnym świecidle bezpośrednio po Odach, gdzie mowa jest o „topieli snu” i „wodzie snu”. Jest tak w trzech utworach z tomu Wiersze, pomieszczonych w cyklu opatrzonym tytułem Sny. Pierwszy, zatytułowany po prostu Sen, każe myśleć o faktycznej lokalizacji wypadków z Ody I, w pierwszej linijce czytamy tutaj bowiem: „Jest we mnie wyspa”. W innym wierszu zapisującym marzenie senne (Poranek nad wodą) z wody wyłaniają się kolejne bestie, by wkrótce do niej powrócić: „Wróćmyż i my / do wody, przyjaciele, do wody, do wody. Z niej bowiem wszystko wyszło”. A „sen flaminga” z wiersza pod takim właśnie tytułem sprowadza się już wyłącznie do wizji żywiołu akwatycznego, który przyprawia o rozpacz:
Woda woda woda. I nic tylko woda.
Bodajby ziemi piędź! Piędź jakiego bądź lądu!
Żeby postawić nogę jedną! Bodaj!
Wreszcie, niedokładny autocytat z tego wiersza pojawi się w Poemacie bukolicznym, gdzie pierwszy sen w dziejach (sen Kaina) wypełnia właśnie sama tylko woda. A temu obrazowi towarzyszy lęk:
Więc we śnie była woda.
Nic tylko woda. (Woda, woda, woda,
bodaj lądu piędź, jak napisze
poeta polski Wat). I odczuwam ją
wyłącznie uszami (…).
Woda istniała przez uszy
I uszy istniały przez wodę.
Huczy w uszach, nahucza mi lęk.
(…)
Lęk powstał we śnie, w pierwszym śnie ludzkości. (…) Zatem, Lęk i woda.
W Odzie I zamiast samej tylko wody z początku dziejów mamy jeszcze bardziej niepokojący, złudny obszar wodno-lądowej niepewności, przestrzeń, w której dzieje wciąż i wciąż dobiegają końca, my zaś rozpoznajemy naraz, że właściwie nigdy nie było inaczej. Także i ten rewir powiązany zostaje z przestrzenią senną. Dochodzi ona do głosu w wersie szóstym: „Wszystko to we tle jest, wołasz gwoli własnego spokoju. Widziałem to już, myślisz we śnie, w japońskim drzeworycie, bo nie u Boscha przecie?”. To, że nawet nie u Boscha, wiemy z wcześniejszego wiersza Odjazd na Sycylię, gdzie także panuje „jesień! jesień!”:
Pejżaże, śród których ja wiosłuję,
Bosch by ich nie ścierpiał
tak nie cierpiał.
Szósty wers Ody I zasługuje wszakże na uwagę przede wszystkim ze względu na jeszcze jedną, może najbardziej zawrotną amfibolię, która pojawia się właśnie tam, gdzie przywołany zostaje porządek snu. Jeśli bierzemy za dobrą monetę brak przecinka po „myślisz” w tym wersie, ów proces myślenia odbywa się we śnie. Jeśli przyjmiemy, że po „myślisz” pojawia się – za przeproszeniem – domyślny przecinek, wówczas proces myślenia odbywa się na jawie, a „we śnie” widział może Prospero ową niepokojącą przestrzeń amfibolicznej przyrody, pośród której przyszło mu teraz żyć. Nie sposób rozstrzygnąć tego dylematu i Wat nie chce chyba, byśmy go rozstrzygali. Niezależnie od wszystkich konkretnych strachów przed poszczególnymi ptako-stworami, cały ten amfiboliczny krajobraz wzbudza pozbawiony konkretnego obiektu lęk. Prospero, upadły suweren poetycki, który nie panuje już nad mową i przyrodą, ani nie potrafi ich już od siebie odróżnić, próbuje oddalić
5
Zob. S. Barańczak,