Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 9
W młodzieńczym eseju poświęconym księdze Jonasza i pojęciu sprawiedliwości Gershom Scholem tłumaczył, że jest to księga prorocka nie dlatego, że zawiera ona jakieś profecje, lecz dlatego, że traktuje o edukacji proroka jako takiego7. Bóg musi pouczyć Jonasza, by dopiero stał się faktycznie prorokiem, nie wystarczy tu przekazanie posłannictwa. Kiedy po awanturze z wielorybem Jonasz udaje się do Niniwy i wieszczy jej zagładę, mieszkańcy podejmują pokutę, Bóg zaś zawiesza swój wyrok. Jonasz jest wściekły, ponieważ – jak tłumaczy Scholem – myli działania proroka z działalnością historyka: chciał o przyszłości mówić tak, jak historyk mówi o przeszłości. Tymczasem boża sprawiedliwość polega na odwleczeniu bożego wyroku, na zawieszeniu egzekucji prawa. Prawdziwy akt prorocki nie jest przewidywaniem przyszłości jako czegoś zdeterminowanego, lecz jest potencjalnie sprawczym wydarzeniem w dziejach pojmowanych jako przestrzeń ludzkiej wolności, w których możliwe jest nawrócenie i sprawiedliwość.
Ta w istocie całkiem pobożna interpretacja pozwala – mocą kontrastu – zrozumieć szczególną naturę Watowego Jonasza. Dlaczego bowiem, zapytajmy wreszcie, Wat rozpoznaje Jonasza jako swego proroka? Dlaczego swój los może rozpoznać jako „Jonaszowy”? Czy też, by zapytać dokładniej – może bardziej dziecinnie, ale przecież nie od rzeczy – którym Jonaszem czuje się Wat? Tym umykającym przed posłannictwem? Tym prorokującym miastu zniszczenie? Tym zagniewanym, że jego proroctwa się nie spełniły? Chyba każdym po trosze, a więc ostatecznie żadnym z nich, ponieważ ta superpozycja różnych momentów Jonaszowego żywota czyni z niego zupełnie nową postać. W identyfikacji Wata z Jonaszem ktoś mógłby dopatrywać się skondensowanej, alegorycznej opowieści o religijnym i politycznym zaangażowaniu: jak to Wat Aleksander porzucił Boga ojców i zaangażował się w komunizm, by tam, w stalinowskiej tiurmie, niczym w brzuchu wielkiej ryby, dopadł go Pan-prześladowca, serwując mu wizję Diabła, tak że skruszony poeta nawrócił się na osobliwe, migotliwe judeochrześcijaństwo. Nawet jeśli rozpoznając swój los jako „Jonaszowy” Wat mógł przynajmniej po części myśleć o tego rodzaju narracji, nie zdaje ona egzaminu wobec ironicznej gry z figurą Jonasza, jaką Wat podejmuje w swoich wierszach, w szczególności zaś wobec przewrotnej postaci, jaką figura ta przybiera w Odzie II.
Wyjątkowo jak na arcydługie wersy cyklu, ostatnia linijka Ody II składa się wyłącznie z imienia proroka. Ten wyodrębniony, ostry jak szpilka akt nazwania to rówocześnie akt wezwania/wybrania przez Oko („pochwycił mnie za kark”), jak i akt wygnania/wyświecenia. Być może należałoby jednak powiedzieć mocniej: w tym dziwnym świecie wiecznej jesieni, superpozycji epok, w przestrzeni pustynnego miasta, prorockie wezwanie zostaje zastąpione wyświeceniem, wyświeceniem z miasta i w mieście. Aleksander Wat to Jonasz wyświecony. Trzykrotne „już” w pierwszym wersie aż nazbyt dobitnie podkreśla „wiekuistość” tego statusu. Ten Jonasz może sobie tylko pomarzyć o powrocie do wielkiej ryby śmierci lub o tym, by Pan dobił go jak chorego słonia8. Wyświecony, tkwi w Niniwie ocalonej dla dziesięciu sprawiedliwych nader wątpliwej jakości. Mechanizm prorockiego posłannictwa, który analizując proces edukacji Jonasza kreśli Scholem, ulega tutaj demontażowi. Nie tylko bowiem nie ma tutaj historii jako przestrzeni wydarzeń zdeterminowanych przyczynowo-skutkowo; nie ma też dziejów jako przestrzeni skutecznego profetycznego słowa, przestrzeni wolnego wyboru, nawrócenia i sprawiedliwości. Pozostaje wyłącznie ów wymłócony przez historię postprorok, pochwycony przez Oko, a zarazem wygnany; uwięziony w pustynnym mieście, a zarazem wyświecony. To osobnik wyniszczony i nieskuteczny, dla którego wieczne „odtwarzanie siebie” w tym mieście to upiorne, permanentne zmartwychwstanie przegranych jesieni jego życia, a zarazem osobnik doskonale pojedynczy mocą owego aktu wybrania/wyświecenia, zachowujący gniew i upór swego biblijnego poprzednika. Jonasz Wata jest właściwie całkowicie bierny, definiuje go akt wyświecenia, którego jest obiektem, ale ten właśnie akt czyni go kimś osobnym, kto – choć wiekuiście zamieszkuje miasto – do miasta przecież nie należy. Uniwersalnemu Byblos, które zostało ocalone w widmowej postaci, nie warto więc nawoływać go do nawrócenia, nie może już przeciwstawić ani dziecinnej przepowiedni o zagładzie, ani dojrzałego wezwania do sprawiedliwości. Ten dziwny, sprawiedliwy-niesprawiedliwy ład miasta postprorok Jonasz przekracza nie w akcie transcendencji, lecz w akcie „descendencji”, w implozyjnym ruchu ku sobie, ku własnej, wyświeconej pojedynczości.
Ta zaś jest pojedynczością ludzkiego ciała. Upadły mag otoczony przez amfiboliczną przyrodę i pozbawiony mocy, wyświecony prorok tkwiący w widmowym, lecz wiekuiście żywotnym mieście odnajdują się zatem jako doskonale pojedyczne ciało, podmiot Ody III, który u zbiegu dwóch wyschłych strumieni – magicznego i prorockiego myślenia o słowie, ogólniej zaś Aten i Jerozolimy – próbuje mówić w inny sposób9. Oda III nie opowiada jednak oczywiście o tym, jak z maga czy proroka Wat stał się Watem. Proponuje raczej sumaryczną autobiografię, traktat poetycki i testament w jednym, doprowadzając opowieść do tego samego punktu, w którym lokują się Oda I i Oda II. W tym właśnie punkcie stara się mówić o jedynej postaci słowa poetyckiego, jaka Watowi pozostała, przede wszystkim jednak to słowo – czy raczej tę głoskę – próbuje rzeczywiście wypowiedzieć. Oto zatem pełny tekst Ody III, dedykowanej Albertowi Valette, lekarzowi Wata:
Skórą doświadczałem Stworzenia, darów pełnego, życzliwych powierzchni, uśmiechów światła, woni i zgiełków, zmysłom miłych. Skórą doświadczałem Stworzenia od pierwszego zaranku do późnego wieczoru, nim noc zapadnie, kiedy ono przyświadczyło sobie: „jest dobrze”.
skórą obcowałem z wami, skórą, gdy była geografią, pierwszą, braterstwa, gdy była algorytmem, pierwszym, czułości;
skórą próbowałem każdej rzeczy ziemskiej, zachodów i wschodów, nieskończoności chwil między nimi, przestrzeni eleackiej i siły czyli też ciężaru minut ciężkich jak piersi matczyne, wzgórzy i nizin, i każdej strony świata, i każdej spotkanej z nagła rzeczy anielskiej;
poniechawszy dysput, skórą przepytywałem Boga swego. I węża przepytywałem. Także natury stworzonej i każdej rzeczy, która z niej jest.
Skórą mierzyłem niepoliczone wymiary czasoprzestrzeni, nią także zgłębiałem wzloty wieku młodego i upadki wieku klęski.
W skórze być, w każdej, w każdej skórze każdego, w żółtej, białej, czarnej, czerwonej i tej z mięs obdartej;
od skór – wołałem – zacznijmy, o reformatorzy! albo inaczej: o, śmiertelnicy! w świętym – wołałem – nakazanym nam przymierzu „ja : ty”;
zatem nic, co ze skóry jest, nie było mi obce, nic co z jej materii zniszczalnej, psowanej przez czas i gwałt, nic co z jej energii niedozniszczenia. I czystej pomimo wszystkich erozji jej i hańb.
Tedy azje skóry, kontynenty skóry nosiłem lekko na sobie, zawsze w biegu, zawsze w tańcu, szybkonogi giermek Hermesa, boga Sziwy i Erosa, także tego z przewróconą w dół pochodnią.
W skórę zbiegałem, kiedy zabiegała mi drogę Nikczemność i Zbrodnia;
7
Zob. G. Scholem,
8
Na temat okrutnego Boga i mechanizmu wybraństwa u Wata zob. T. Żukowski,
9
„Cieleśnicki” charakter poezji Wata jest oczywiście jedną z jej najbardziej ewidentnych i najczęściej opisywanych cech, a – co także zrozumiałe –