Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 10

Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует

Скачать книгу

ją wodą żywą ze źródła, do którego jeno sarny idą na wodopój.

      W skórze, krótko mówiąc, była moja radość. I chwała moja, kiedy posępny mózg poił mnie cjankami, nieskuteczny;

      kiedy, próżny, obiecywałem sobie, że mądrość wyszurgam z więziennej celi czaszki i rozpowszechnię ją po całym nieskończonym choć tak ograniczonym obszarze skóry, gaia scienza;

      kiedy, głupi, czyniłem mowę moją konsubstancjonalną skórze, by nie wyrzekła nic innego jak „tiu-tiu-tiu-tiam-tiam-tium”.

      Teraz, kiedym w skórę szczelnie zaszyty, w skórze więziony, w skórze mojej jest bieda moja, wielka, bardzo wielka bieda, choć mózg w starociach ogłupiały dopieroż hej intonuje hosannę współbytowania w Panu, alleluja;

      w skórze jest biada moja, wielka, bardzo wielka biada, w skórze przypiekanej, kaleczonej, co dzień od nowa oranej bólem ogniowym od pierwszego zaranka poprzez niekończący się obszar pustych chwil do najpóźniejszego wieczora, także w obmierzłych odkrywkach przerażających jak nożowe olśnienia przebudzeń.

      Prawda, z dawna obiecano mi piekło, ale czy nie za wcześnie spełniono obietnicę, zastanówcie się, panowie stróże od wag, i wbrew przyjętym regułom?

      I na nic mi to, że przejrzałem ciebie, Oraczu, i zaciekłość twej pracy w człowieku – nb. tak nas nazwano ongi, dla kurażu? z miłosierdzia? może na pośmiewisko? obraz i podobieństwo Boże.

      Więc skórę tylko, tylko gołą skórę, bo i co posiadam innego? zostawiam w spadku, z pokorną dla was, bracia, prośbą, byście ją wygarbowali na oprawę do tego zbioru moich strof,

      które brzydkie-piękne, dobre-złe, są, bracia, z tamtej upojnej, i z tej oranej, przypiekanej, kaleczonej skóry ofiarnego bydlęcia, które zdycha bez żadnego pożytku, długo długo bardzo długo, nim zaświeci mu w ślepia tępy nóż rzeźnika.

      Oda III może budzić czytelniczy niepokój nie tyle za sprawą swego enigmatycznego charakteru, ile – przeciwnie – za sprawą deklaratywnej jawności, z jaką Wat zdaje się tutaj przemawiać. Pod tym względem ma ona w sobie coś z Kafkowskiej Kolonii karnej, z którą zresztą – ostatecznie na dość chyba jednak płytkim poziomie – łączy się za pośrednictwem splotu figur cielesności i pisma. Podczas lektury obu utworów chciałoby się może, żeby autor nie mówił do nas tak otwarcie i nie z aż tak grubej rury. W obu przypadkach jednak owa jawność jest w znacznej mierze pozorna, a właściwa siła Ody III – podobnie jak i Kolonii karnej – kryje się w fałdach i zawirowaniach jej tekstury.

      Pierwsze trzynaście wersów tego obszernego utworu to stosunkowo czytelna, „skórna” autobiografia Wata. Przemierzamy tutaj kolejne etapy indywidualnego losu, a zarazem kolejne warstwy konstytucji podmiotowej: od chaotycznego zgiełku wrażeń odbieranych przez dziecko w wersie pierwszym, poprzez stosunki międzyludzkie, relacje z wszelkimi rzeczami i ideami tego świata, poprzez udręki doświadczeń historycznych i terroru politycznego, aż po cierpko-gorzki, czasem też jednak kojący, długi finał u kresu obolałego życia: w „płytkich zatokach miast”, gdzie wodno-lądowe i miejskie obrazy z dwóch pierwszych Ód ulegają wreszcie od tak dawna spodziewanej superpozycji, lecz także u „źródła, do którego jeno sarny idą na wodopój”. W pierwszym wersie, gdzie „pierwszy zaranek” jest zarówno początkiem indywidualnego życia, jak i początkiem świata, ta powieść o ontogenezie zostaje też jawnie powiązana z genezą Stworzenia, które tak bardzo się sobą napieszcza, że – inaczej niż świat w Księdze Rodzaju – nie potrzebuje nawet Boga, by przyświadczyć sobie, że „jest dobrze”.

      Wat wraca zatem do początków. Także do początków poetyckich: jak kilkakrotnie zobaczymy, ten pisany na krótko przed śmiercią tekst nieustannie przegląda się w pierwszym utworze Wata, czyli w Piecyku. I to właśnie pewien passus z Piecyka uwypukla kluczową cechę tej szczególnej narracji genetycznej – i uniwersum poezji Wata w ogólności. W czwartym fragmencie piecykowego zapisku zatytułowanego Ponure wędrówki czytamy mianowicie: „Ogłosiłem się carem przestrzeni, wrogiem wnętrza i czasu. Posiadłszy radosną wiedzę maski, pałałem cudowną żądzą: uprzestrzennić się!”. Trudno o lepszy komentarz do początkowych partii Ody III i ogólnej strategii Wata. Wychodząc od Kantowskiej klasyfikacji wiążącej czas z wewnętrznością, a przestrzeń z tym, co zewnętrzne10, młody Wat buńczucznie wypowiada wojnę liryczności wnętrza i – całym duchem obecny na powierzchni skóry swego ciała – ogłasza się carem przestrzeni, łapczywie zagarniającym wszystkie wrażenia i dary stworzonego świata11. Nic więc dziwnego, że w wersach Ody III relacjonujących żywot owego „cara” mowa jest o skórze jako „geografii”, o „azjach skóry”, o skóry „kontynentach”. Na tym jednak sprawa związków między cielesnością a przestrzennością w uniwersum Wata bynajmniej się nie kończy.

      We fragmentarycznym wierszu, który – choć pozbawiony daty – mocą redaktorskiej decyzji ulokowany został jako ostatni utwór krytycznej edycji Poezji, Wat pisze:

      Antynomią dla mnie najgroźniejszą zawsze

      był porządek czasu przeciw porządkowi przestrzeni.

      Bywałem to za czasem, to za przestrzenią, to przeciw.

      W Moim wieku Wat łączy zaś eksterioryzację i przestrzenność z istotą stalinizmu. Mówi: „Właściwie komunizm to jest sprawa eksterioryzacji. Komunizm jest wrogi interioryzacji, człowiekowi wewnętrznemu. (…) Istota stalinizmu to zatrucie w człowieku wewnętrznego człowieka”12. A nieco dalej, opisując Łubiankowe techniki demontażu człowieka wewnętrznego i wewnętrznego poczucia czasu: „Komunizm, w przeciwstawieniu do tego, co nazywamy cywilizacją Zachodu, chrześcijańską – wszystko jedno – ale co jest naszą cywilizacją (ona nie jest może chrześcijańską, może nie jest zachodnią, ale jest naszą cywilizacją), otóż komunizm to jest przestrzeń, uprzestrzennienie”13. I zaraz – jako cokolwiek dwuznaczną ilustrację tego podejścia – Wat cytuje przytoczony powyżej fragment z Piecyka.

      Te wypowiedzi domagają się szczególnej uwagi i komentarza. Ogłaszając się carem przestrzeni, poeta w radosnym, hipernowoczesnym geście lokuje swoje ja na powierzchni skóry: zrywając z wewnętrznością mieszczańskiego podmiotu, pragnie się „uprzestrzennić”. Ów carat przestrzeni nie oznacza przecież jednak suwerennej władzy, lecz raczej hiperwrażliwość, hiperreceptywność. Zderzenie z historią to dla Wata – paradoksalnie – nie tyle kolizja z czasem, ile właśnie z przestrzenią. To konfrontacja z prawdziwym caratem przestrzeni w dwóch splecionych znaczeniach: stalinizm stara się wyeliminować wewnętrzną intymność duszy i wewnętrzne poczucie czasu, a zarazem, jak najdosłowniej, prezentuje się jako suwerenna władza wszechrozległego imperium, które pragnie zakończyć dzieje. Czy to właśnie wobec konfrontacji z tym arcyprzestrzennym carstwem Wat przynajmniej – proszę wybaczyć kalambur – tymczasowo doszedł do przekonania, że musi na nowo opowiedzieć się za czasem i wewnętrznością? Czy szłoby tutaj o wewnętrzność duszy nawróconej na chrześcijaństwo w stalinowskiej celi, duszy opornej wobec technik rozstrajających wewnętrzne poczucie czasu, duszy trwającej przy swoim i wszystkim, co najważniejsze, w konfrontacji z nieograniczonymi przestrzeniami imperium? Tak sądzę. Kluczowe jednak dla lektury najpóźniejszych, najciekawszych wierszy Wata –

Скачать книгу


<p>10</p>

Zob. I. Kant, Krytyka czystego rozumu, przeł. R. Ingarden, Wydawnictwo Antyk, Kęty 2001, s. 75–97.

<p>11</p>

Jeśli chodzi o analizę tego carskiego gestu w kontekście finału Mickiewiczowskiej Wielkiej Improwizacji, zob. M. Baranowska, Surrealna wyobraźnia i poezja, Czytelnik, Warszawa 1984, s. 203–206.

<p>12</p>

A. Wat, Mój wiek, t. 1, Czytelnik, Warszawa 1990, s. 241.

<p>13</p>

Tamże, s. 343.