Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 12

Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует

Скачать книгу

mosiężnej dygocącej przestrzeni”. Trudno orzec, czy amfiboliczny charakter tego zdania był zamierzony przez autora, jeśli w przypadku Piecyka w ogóle wolno mówić o autorskich zamierzeniach. W każdym razie wizja rozrostu Aleksandra Wata zasilanego energią dygocącej przestrzeni, a zarazem, być może, wizja tegoż Wata zasilającego ową przestrzeń, jest nader wymowna. W tym energetycznym duchu myślał też najwyraźniej poeta o swoim literackim pseudonimie (i nowym nazwisku): po odcięciu pierwszej litery, uwalniając się od przypisanej tożsamości i mieszczańskiej zasady ujednostkowienia, poeta przeradza się w ładunek elektryczny – i to ładunek wiecznie i radośnie nadmiarowy. Świadczyłyby o tym przynajmniej tytuł i dedykacja jednego z wczesnych wierszy. Tytuł: Miliard kilowatów. Śpiew Edamów i Ew. Motto: „Oli ten miliard kilowatów + Wat”. Ucieleśnienie wiedzy radosnej równoznaczne jest zatem z podważeniem suwerenności umysłu, to zaś równoznaczne jest z podważeniem władztwa wewnętrzności i czasu, to zaś z uprzestrzennieniem, to zaś z usytuowaniem ducha na powierzchni skóry, która tymczasem ulega najbardziej zdumiewającym topologicznym przekształceniom, to zaś z konsubstancjonalizacją mowy i ciała, ta zaś wreszcie – z naeletryzowaniem poezji miliardem kilowatów (+ jeden)16.

      Odautorski komentarz do tego młodzieńczego przedsięwzięcia poetyckiego staje się teraz częścią testamentowej Ody III. Komentarz jest autoironiczny, lecz przecież nie jednoznacznie deprecjonujący: „kiedy, głupi, czyniłem mowę swoją konsubstancjonalną skórze”, ale też „w skórze, krótko mówiąc, była moja radość”. Krótko mówiąc: co miałem z tych wrażeń i ekscesów, to moje, nie mam zamiaru się od Piecyka odżegnywać – wiadomo skądinąd, że Watowi do końca szczególnie zależało na tym, by jego młodzieńczego utworu nie odesłano do lamusa awagard17. Dalej wszakże mówi się tu również: a przecież ów projekt – balansujący na granicy bełkotu i bełkot za swój punkt dojścia mający – musiał mieć krótki żywot, ja zaś, usytuowany na powierzchni skóry, wychylony ze swego wnętrza w żywioł hipernowoczesności, wpadłem w tryby machiny terroru prawdziwego cara przestrzeni. Co jednak dzieje się z tym projektem pisarskim w nowych, jesiennych warunkach? Czy ta mowa nadal stara się być konsubstancjonalna skórze? Tego Wat nie mówi wprost, nie oferuje bowiem teorii jesiennego pisania – lecz je praktykuje. Zaraz po komentarzu do Piecyka zakończonym owym skrajnym bełkotem następują kluczowe wersy siedemnasty i osiemnasty, które stanowią faktyczny przedmiot moich wysiłków i które sytuują nas wreszcie w „teraz”. Jeszcze raz:

      Teraz, kiedym w skórę szczelnie zaszyty, w skórze więziony, w skórze mojej jest bieda moja, wielka, bardzo wielka bieda, choć mózg w starociach ogłupiały dopieroż hej intonuje hosannę współbytowania w Panu, alleluja;

      w skórze jest biada moja, wielka, bardzo wielka biada, w skórze przypiekanej, kaleczonej, co dzień od nowa oranej bólem ogniowym od pierwszego zaranka poprzez niekończący się obszar pustych chwil do najpóźniejszego wieczora, także w obmierzłych odkrywkach przerażających jak nożowe olśnienia przebudzeń.

      Przede wszystkim rzuca się w oczy nader paradoksalna topologia kreślona w tym fragmencie. Mówiący podmiot jest cały na powierzchni, cały jest skórą, a zarazem jest w skórze szczelnie zaszyty i uwięziony. To więzienie nie ma wnętrza, a zarazem przecież jest miejscem największego ucisku, miejscem największej udręki18. Ta dziwna niewewnętrzność, to zdumiewające zawęźlenie powierzchni wyłania się jako trzeci, najbardziej drastyczny i najbardziej dosłowny element łańcucha obrazów, za pomocą których Wat starał się przybliżyć swoją udrękę. Obraz pierwszy to monadyczna cela obolałego Leibniza XX wieku: „W czterech ścianach mego bólu / nie ma okien ani drzwi”. Obraz drugi to zatruta koszula współczesnego nie-Heraklesa: „Ja nie jestem Heraklesem / ani Ola Dejanirą / wrogi moje nie centaury. / Lecz koszuli ja Nessosa / już się nie pozbędę nigdy”. Dopiero ów trzeci, niemal grubiański w swojej dosłowności obraz – sama skóra – ustanawia tę dziwną topologię uwięzienia na powierzchni, także i w tym właśnie sensie, że nic już owej skóry metaforycznie nie zastępuje. To uwięzienie jest też równoznaczne z aktem wybrania/wyświecenia, które teraz – w wersie dwudziestym – rozpoznane zostaje otwarcie jako fizyczne „oranie” w człowieku przez wielkiego Oracza. Jest to, owszem, akt doskonałej syngularyzacji, a zarazem akt największego upodlenia. Pojedynczość celem, biblijnego „obrazu i podobieństwa”, pojedynczość, którą dziedziczymy po Bóstwie, jest zarazem przyczyną spętania i znakiem piekącego szyderstwa19.

      W tej skórze właśnie jest „moja bieda” – nie zaś „moja wina”. Ta substytucja jednym prostym gestem wyprowadza dyskurs Wata poza „oekonomię” dziejów winy i pokuty20. Mówi o tym zresztą także wers dziewiętnasty, gdzie „panom stróżom wag” i przewin wypomina się złamanie reguł, jakim byłoby wtrącenie grzesznika w piekło wiecznej jesieni jeszcze za jego życia. Nawet jeśli Wat raz po raz igrał z myślą, że jego choroba jest karą za zaangażowanie w komunizm, jego późne wiersze dość jednoznacznie kwestionują tę kalkulację. I tak otwierający Ciemne świecidło wiersz Buchalteria, który z pierwszym wersetem Odą III łączy się za pośrednictwem idei rzeczy tego świata jako „darów”, dobitnie pokazuje, że wobec nieskończonych cierpień agonii w wygaszonym czasie rachunek nijak się nie zgadza. Tak też jest w dramatycznej Dedykacji – ten wiersz z kolei spokrewnia z Odą III fraza „moje biedne, moje bardzo biedne ludzkie ciało” – gdzie mówi się wprost: „Męka biednego ludzkiego ciała, komu ona potrzebna? / – Ekspiacja? tak dawno już za mną – / ani Bogu, ani Złemu”. Jego ból – zgodnie ze słowami dwudziestego drugiego wersu Ody III – czyni zeń bydlę składane w bezsensownej ofierze całkiem bez pożytku. Trudno zatem obronić teologiczną buchalterię. Nawet jeśli – jak drwi z siebie Wat – „mózg w starociach ogłupiały dopieroż hej intonuje hosannę współbytowania w Panu, alleluja”.

      Ale wers osiemnasty idzie jeszcze dalej. Przede wszystkim nie sposób nie zauważyć, że ten decydujący passus ironicznie patroszy przepełniony radością stworzenia wers pierwszy. Zamiast tamtego, pierwszego dnia – zarówno indywidualnej egzystencji, jak i całego świata stworzonego – kipiącego wrażeniami od zaranka do wieczora, zamiast tamtego dnia, kiedy stworzenie powiedziało sobie, że „jest dobrze”, teraz mamy „niekończący się obszar pustych chwil”, od zaranka do świtu. Od pełni pierwszego dnia stworzenia przeszliśmy zatem do pustki permanentnej jesieni, kiedy to wszystko nam się dzieje przeważnie równolegle. Jedyne momenty, które jakkolwiek wyróżniają się w tej pustce, to przerażające chwile, „nożowe olśnienia” przebudzeń. O tym przerażeniu Wat pisał we wcześniejszym, wielkim wierszu Przed weimarskim autoportretem Dürera (w dwóch wariacjach)21. Wpatrując się w istotnie przerażający autoportret nagiego Dürera wpatrzonego w lustro, Wat kreślił wówczas wiersz, który (w wariacji pierwszej) odbija się symetrycznie wokół pionowej osi, tak jakby sam się w sobie przeglądał w nieskończonym procesie otchłannej refleksji. Wiersz zapisuje doświadczenie zgrozy, jaką niesie konfrontacja z obrazem własnego ciałem, a my, czytelnicy, kamieniejemy ze strachu wpatrzeni w lustro tego wiersza.

      W tym miejscu warto odnotować, że o przerażeniu czy zgrozie w bardzo podobnym duchu pisał Walter Benjamin w pewnej wczesnej notatce zatytułowanej Über das Grauen (O zgrozie). U Benjamina mowa jest nie tyle o lustrze, ile o konfrontacji z twarzą budzącego nas człowieka, który wszelako staje się na chwilę naszym sobowtórem. Za sprawą owego przerażenia nasze normalnie ukształtowane ciało (der

Скачать книгу


<p>16</p>

Przy takiej interpretacji – zgodnie z którą uwolnienie od zasady ujednostkowienia przebiega równolegle z uwolnieniem od pospolitej semantyki i przejściem do energetycznego myślenia o języku poetyckim jako polu sił i przepływu ładunków – odczytywanie nowego nazwiska Wata w duchu energetycznym nie jest już może aż tak banalne, jak sądzi Adam Dziadek. Takie odczytanie nie wyklucza też zresztą bardzo przekonującej propozycji samego Dziadka, który sugeruje, że likwidację początkowego „Ch” w nazwisku należy raczej odczytywać jako odrzucenie imienia ojca i symboliczną kastrację. Zob. A. Dziadek, Wstęp, s. IX–X. W kontekście poetyckiego nazwiska Wata nie należy też zapewne zapominać o genus vatum, czyli „rodzie wieszczków”. Sam Wat przywołuje tę frazę w eseju Poezja przeciw historii („No cóż, czyż nie jesteśmy genus vatum”?). Ostatecznie Wat byłby zatem wieszczkiem energetycznym, który swoją działalność rozpoczyna od symbolicznej kastracji ojca. Zob. A. Wat, Poezja przeciw historii, w: tegoż, Publicystyka, red. P. Pietrych, Czytelnik, Warszawa 2008, s. 682.

<p>17</p>

Zob. A. Wat, Coś niecoś o „Piecyku”, w: tegoż, Wybór wierszy, s. 306 i 313 oraz tenże, Dziennik bez samogłosek, red. K. Rutkowski, Czytelnik, Warszawa 1990, s. 165 i 172.

<p>18</p>

Justyna Tabaszewska z Uniwersytetu Muri im. Franza Kafki zwróciła mi uwagę, że skórę, w którą czuje się zaszyty Wat, można także postrzegać jako skórę Jonaszowego wieloryba. Przy takim odczytaniu Wat jako Jonasz wyświecony byłby nie tylko Jonaszem ściganym przez Boga i nie tylko Jonaszem w Niniwie, lecz także Jonaszem pozostającym nadal w skórze wieloryba, z którym teraz niespodziewanie okazuje się tożsamy: własna skóra jako więzienie odczuwana jest jako skóra obcego zwierza. Jeśli tak, to ostatecznemu demontażowi ulegałoby tutaj tanatyczne marzenie o powrocie do „mojej ryby”: nie można wrócić do czegoś, w czym się jest.

<p>19</p>

Jak tłumaczy Gershom Scholem, w kabale pojęcie celem poczęto odnosić do ciała astralnego człowieka, a zarazem do czegoś w rodzaju szaty, którą musi okryć się ciało, by nie zniszczyła go dusza. Przy takim ujęciu celem jest więc powierzchnią ciała, a zarazem najniższą formą duszy. Jest też właściwym siedliskiem pojedynczości człowieka, ponieważ w odróżnieniu od właściwej duszy (czy raczej trzech dusz wyróżnianych w kabale) nie uczestniczy w procesie transmigracji. Zob. G. Scholem, O mistycznej postaci bóstwa, przeł. A. K. Haas, Wydawnictwo Aletheia, Warszawa 2010, s. 297–329.

<p>20</p>

O dziejach jako mitycznej przestrzeni krążenia winy/długu i odpłaty pisze Werner Hamacher, rozwijając przy tym pewne wątki myśli Waltera Benjamina. Zob. W. Hamacher, Schuldgeschichte. Benjamins Skizze „Kapitalismus als Religion”, w: Kapitalismus als Religion, red. D. Baecker, Kulturverlag Kadmos, Berlin 2009, s. 77–119.

<p>21</p>

Na temat tego wiersza zob. A. Dziadek, Rytm i podmiot w liryce Jarosława Iwaszkiewicza i Aleksandra Wata, s. 127–134.