Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 15

Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует

Скачать книгу

jest i jak się ma do cielesności: pytanie, jak osiąga się szczęście, które jest cielesne, lecz niesprywatyzowane; zbiorowe, a przecież jak najbardziej niemetaforyczne, fizyczne, całkiem namacalne.

      Jasne jest zatem, że rewolucja ma nie tylko przeobrazić struktury polityczne, mechanizmy ekonomiczne i stosunki międzyludzkie, lecz także – cokolwiek to znaczy – zapewnić ludziom cielesne szczęście. To jednak za mało: za sprawą rewolucji sama biologiczno-metafizyczna natura człowieka ma ulec przemianie. Transformacja powinna dotknąć każdej jednostki i od tego zależy powodzenie całego przedsięwzięcia:

      albo socjalizmowi uda się dobrać do wnętrza człowieka aż do ostatniej skrytki i wypuścić stamtąd ropę, która nagromadziła się kroplami przez całe wieki, albo nic nowego się nie wydarzy i każda jednostka odejdzie żyć w odosobnieniu, pieczołowicie rozpalając w sobie straszną tajemnicę duszy, aby znowu z lubieżną rozpaczą wpić się w drugiego i przekształcić powierzchnię ziemską w samotną pustynię z ostatnim płaczącym człowiekiem… (101).

      Przynajmniej dla niektórych bohaterów powieści – na czele z lekarzem Sambikinem, który pracuje w instytucie badań nad długowiecznością i pisze studium o śmierci – taki cielesny socjalizm wiąże się z pragnieniem nieśmiertelności. Z drugiej strony raz po raz wskazuje się, że urzeczywistnienie socjalizmu będzie równoznaczne, a przynajmniej równoczesne z realizacją człowieczych marzeń o wzbiciu się w powietrze, w istocie zaś może nawet z biologicznym przeobrażeniem człowieka w istotę skrzydlatą, z jego dosłownym przeanieleniem. Obserwujący biust bohaterki Sambikin duma: „Ludzkie ciało latało w jakichś zamierzchłych zagubionych tysiącleciach. (…) Klatka piersiowa człowieka przypomina zwinięte skrzydła” (49). Już wcześniej zresztą lekarz snuł podobne rozważania, nakierowane jednak nie tyle na zamierzchłą prehistorię, ile na utopijną przyszłość:

      tu zrozumiał nagle, na ile człowiek jest jeszcze chałupniczo, słabo urządzoną istotą – nie więcej niż bezkształtny zarodek i projekt czegoś bardziej rzeczywistego – i ile trzeba jeszcze pracować, aby rozwinąć z tego zarodka uskrzydlony, wyższy obraz, pogrzebany w naszym marzeniu… (45–46).

      Te dwie fantazje – fantazja o pokonaniu śmierci i fantazja o lataniu czy dosłownym uskrzydleniu człowieka – łączą się w fiodorowowskiej wizji, którą rozwija inżynier awiacji:

      Muldbauer opowiadał o warstwie atmosfery na wysokości gdzieś między pięćdziesięciu a stu kilometrami; panują tam takie elektromagnetyczne, świetlne i temperaturowe warunki, że żaden żywy organizm nie wyczerpie się i nie umrze, lecz będzie zdolny do istnienia wiecznego pośród fioletowych przestrzeni. Było to „Niebo” ludzi głębokiej przeszłości i szczęśliwa kraina ludzi przyszłych: za dalą nisko rozpościerającej się niepogody rzeczywiście znajduje się błogosławiona kraina. Muldbauer przepowiadał bliski podbój stratosfery i dalszą penetrację granatowych wysokości świata, gdzie leży powietrzna kraina nieśmiertelności; wówczas człowiek uzyska skrzydła, Ziemia zaś przypadnie w spadku zwierzętom i ponownie zarośnie na zawsze ostępami swej odwiecznej dziewiczości (59).

      Gdybyśmy żyli w stratosferze, inżynier Sartorius nie musiałby poświęcać swojego talentu na konstrukcję skuteczniejszej, tańszej wagi, która poprawi sytuację ekonomiczną w ZSRR, choć szczęścia raczej nie da – przede wszystkim zaś nie musiałby „nosić swego ciała jako martwego ciężaru” (138). Gdybyśmy w ten sposób uciekli się od smutku i ciężaru, nasze nieważkie ciała uwolniłyby się także od sieci afektywnych napięć. Dręcząca niejasność co do afektywnego wymiaru socjalizmu zostałaby wreszcie zlikwidowana, gdy osobno-ale-razem, razem-ale-osobno swobodnie szybowalibyśmy poprzez stratosferę jako te anioły.

      Póki co jednak pozostajemy na powierzchni planety. Właściwą przestrzenią powieści pozostaje dynamiczne pole afektywnych sił, jakim jest miasto Moskwa, wypełnione ludźmi dążącymi do socjalizmu, który nie jest wprawdzie miłością, ale przecież musi mieć coś wspólnego ze szczęściem. W samym centrum tego pola – jako jego synekdocha i zdumiewająca kondensacja – sytuuje się ciało dzielnej komsomołki imieniem Moskwa, ów (jak mówi się w pewnym momencie o jej dłoni) „rezerwuar oszczędnego, ciasno upakowanego uczucia” (65). Ten kipiący energią cielesny kondensator dla wszystkich mężczyzn stanowi obiekt niepohamowanego, dosłownego pożądania. Mężczyźni dążą do socjalizmu, a zarazem pożądają Moskwy, na przemian plącząc i rozdzielając te dwa pragnienia. Samo to ciało ma jednak również swoje pragnienia, być może zresztą tylko jako pragnące jest też pragnienia obiektem. Świeżo napotkanemu Bożce, który zostanie jej protektorem, Moskwa wyznaje, że lubi „wiatr w powietrzu i jeszcze inne różności” (16) – zostaje więc zapisana do szkoły aeronautyki. Jest więc szansa, że dziewczyna naprawdę się uskrzydli. Wszelako za sprawą własnej, iście rajskiej niefrasobliwości – zapala papierosa podczas skoku na spadochronie, w wyniku czego czasza staje w płomieniach – zostaje skazana na żywot naziemny i wieczne poszukiwanie socjalizmu. W jej przypadku owo poszukiwanie ma swoje źrodła we wspomnieniu z dzieciństwa, od którego rozpoczyna się powieść: we wspomnieniu człowieka biegnącego z pochodnią podczas rewolucji, człowieka, który najpewniej został zastrzelony chwilę po tym, jak Moskwa go ujrzała. Wszystko inne „zarosło w jej ciele życiem” (7), lecz zadra tego wspomnienia odzywa się co jakiś czas „w głębinach ciała” (7) jako pamiątka po pierwszej śmiertelnej ofierze na ołtarzu pragnienia nieśmiertelności i za każdym razem popycha Moskwę do kolejnej zmiany życiowego kursu – w poszukiwaniu utopii. Rewolucyjny afekt buzuje w dorodnym ciele Moskwy, które może i samo byłoby po prostu socjalizmem, gdyby nie było tylko ciałem jednostkowym, lecz ciałem miasta – choć paradoksalnie tylko jako pojedyncze, nabuzowane ciało może być owego afektywnego socjalizmu wieczystą, choć mylącą antycypacją. Na powierzchni ziemi Moskwa i Moskwa muszą pozostać rozdzielone.

      W eseju o powieści Płatonowa zatytułowanym Rosja jako pustka w trzewiach świata Natasza Drubek-Meyer słusznie zauważa, że gdy dzielna Moskwa schodzi do tuneli moskiewskiego metra, wkracza w istocie do pustych kiszek miasta, a – jak dowodzi lekarz Sambikin – w pustym miejscu w jelitach, między pokarmem a kałem, kryje się owa próżnia zwana ludzką duszą: „Ta pustka w kiszkach wsysa w siebie całe człowieczeństwo i napędza historię świata. To dusza – wąchaj!” (58)33. Jeśli, jak wskazuje Drubek-Meyer, Moskwa-dziewczyna jest ucieleśnioną duszą świata, Rosji, a przynajmniej Moskwy-miasta, to schodząc do tunelu – zamiast lecieć ku górze – nieustraszona komsomołka doprowadza do szczególnego krótkiego spięcia, do dziwnego spotkania z samą sobą, w ramach którego Moskwa-dziewczyna jako pars pro toto Moskwy-miasta, a zarazem jego dosłowne ucieleśnienie, spotyka się z tym, co reprezentuje. Być może akt ten miałby unieważnić rozdwojenie na Moskwę i Moskwę, na miłość i socjalizm, na spełnienie dosłowne i metaforyczne, prowadząc naprawdę do szczęścia i realizacji afektywnej utopii. Lecz zamiast do spełnienia owo krótkie spięcie, które można chyba odczytać jako rozpaczliwą próbę przecieleśnienia miasta, prowadzi do katastrofy i fragmentacji ciała dziewczyny. Skoro literalnie schodzi się do trzewi miasta, dochodzi także do bezwzględnie literalnej fragmentacji. Gdy chirurg Sambikin amptuje jej nogę zmiażdżoną przez wagonetkę, Moskwa śni o całkowitym rozczłonkowaniu swojego ciała:

      biegła ulicą, gdzie mieszkały zwierzęta i ludzie, zwierzęta odrywały od niej kawałki ciała i zjadały je, ludzie wczepiali się i zatrzymywali ją (…); jej tułów co chwila się zmniejszał, ubranie dawno zerwali ludzie, w końcu pozostały sterczące kości – wówczas i te kości zaczęły obłamywać mijane dzieci (111–112).

      Rozprzestrzenić

Скачать книгу


<p>33</p>

Zob. N. Drubek-Meyer, Rosja jako pustka w trzewiach świata. „Szczęśliwa Moskwa” Andrieja Płatonowa jako alegoria, przeł. J. Szokalski, „Literatura na Świecie” 7/1996, s. 116–133.