Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Ciała zdruzgotane, ciała oporne - Отсутствует страница 16
niewiadoma substancja dysponuje kipiącą energią życia, ale występuje tylko we wnętrznościach martwych, w żywych jej nie ma (…). Trup, okazuje się, jest rezerwuarem najbardziej uporczywego, nieustępliwego życia, jakkolwiek na krótki czas. (…) W momencie śmierci w ciele człowieka otwiera się jakaś tajemna śluza i stamtąd rozlewa się po organizmie szczególna wilgoć, trująca dla śmiertelnych jadów, zmywająca proch wyczerpania, pieczołowicie chroniona przez całe życie, aż do końcowego zagrożenia. Gdzie jednak znajduje się ta śluza w mrokach, w cielesnych rozpadlinach człowieka, która oszczędnie i pewnie przechowuje ostatni ładunek życia? Tylko śmierć, kiedy rozpełza się po ciele, zrywa ową pieczęć z rezerwowego, skondensowanego życia, które rozlega się wewnątrz człowieka niczym niecelny wystrzał i pozostawia niewyraźne ślady na jego martwym sercu. (…) Sambikin zamierzał przekształcić martwych w siłę, dającą żywym długowieczność i zdrowie (57–58; wyróżnienie: K.R.).
Obfite, ciepłe ciało Moskwy, złożone ze „świetlistej przyrody” (67), przepełnione życiem, seksem i afektem, jest zapewne najdoskonalszym rezerwuarem tej życiodajnej substancji, która buzuje w nim w ilości nieskończonej, a przynajmniej takiej, by starczyło na nieśmiertelność całego miasta o nazwie Moskwa. Ale Moskwa nie umiera nigdy. Idąc jeszcze dalej w swoich utopijnych zamierzeniach, lekarz planuje użyć owej tajemnej substancji, by przywracać do życia zmarłych. Ma jednak inne obowiązki: „Sambikin postanowił martwymi ożywiać martwych, wezwano go jednak do rannej żywej” (110), czyli właśnie do Moskwy, która uległa wypadkowi w metrze. Młody lekarz musi amputować jej nogę, ale z tego nie będzie przecież życiodajnego ekstraktu. Czy zatem Moskwa jest nieśmiertelna? Nie w takim sensie, w jakim o nieśmiertelności marzą Sambikin czy Muldbauer. Ale nie umiera, a jedynie znika z narracji, ulatniając się w przestrzeni miasta. Radziecka stolica nie doznaje upragnionego przecieleśnienia życiową energią dziewczyny. Afektywna energia ulega całkowitemu i bezużytecznemu rozproszeniu, rezerwuar znika, obumierają nadzieje, gasną projekty, a narracja – z zawrotnej i wariacko napęczniałej – przeradza się w dojmująco melancholijną.
Proces ten jest nader pouczający. Moskwa zostaje okaleczona i choć podoba się mężczyznom tak samo albo jeszcze bardziej, usuwa się, by zostać żoną najbardziej nieprawdopodobnego absztyfikanta, czyli oklapłego Komiagina. Ponieważ dostęp do przestrzeni powietrznej Moskwa utraciła już wcześniej, a utrata nogi nie umniejszyła jej seksualnej atrakcyjności, jej rezygnacja musi mieć szczególne źródła. Bez względu na to, czy Moskwa sobie to uświadamia, czy nie, właściwą przyczyną tej rezygnacji wydaje się porażka, jaką zakończyła się próba przecieleśnienia miasta. Można się zastanawiać, czy za sprawą tej klapy i arcyponurego związku z „kompletnym cywilem” ciało Moskwy wytraca swoją energię. Być może nie, bo jej twarz pozostaje „śliczna” (94) do ostatniej chwili. A jednak dzieje się tu coś bardzo złego. Podczas jednej z rozmów małżonków Komiagin utrzymuje, że to on sam biegł z pochodnią podczas rewolucji, że to jego właśnie widziała mała Moskwa – że zatem ta scena pierwotna nie zakończyła się heroiczną ofiarą, lecz dalszym, marnym życiem stopniowo klapnącego rewolucjonisty. Na poziomie faktycznych wydarzeń to zapewne bzdura, blaga żałośliwego osodmiłowca. W pewnym sensie to jednak najprawdziwsza prawda. Dla Moskwy-miasta na tym etapie urzeczywistniania socjalizmu, a chyba także dla Moskwy-dziewczyny na tym etapie jej dążeń tak bowiem jest w istocie: bohater założycielskiej sceny indywidualnego życia i rewolucyjnego przedsięwzięcia okazuje się tożsamy z ciamajdą Komiaginem, któremu nawet samobójstwo nie wychodzi, a który po odejściu Moskwy może zająć się tylko dokładnymi przygotowaniami do własnej śmierci. Bo wobec klapy wszelkich nadziei Moskwa po dwunastu rozdziałach powieści rzeczywiście odchodzi, znika w zdepotencjalizowanym mieście Moskwie, nie przekazując nikomu swojej energii – o ile wobec demontażu owej pierwotnej, poruszającej ją sceny cokolwiek jeszcze z tej energii pozostało.
Dopiero na dość późnym etapie rozwoju narracji orientujemy się, że centralną postacią spośród męskich bohaterów książki jest w istocie inżynier Sartorius34. To przede wszystkim w piersi Sartoriusa splatały się, myliły i znowu rozdzielały pragnienie Moskwy i pragnienie socjalizmu. To „w głębinach jego ciała żyło samodzielnie jakieś zwierzę i w milczeniu płakało, nie interesując się wytwórczością wag” (76). Inżynier nosi imię Siemion, a nazwisko Sartorius sam sobie nadał: „Nazwisko jego ojca brzmiało nie Sartorius, ale Żujboroda, a matka chłopka nosiła go w swych trzewiach razem z ciepłym przeżutym żytnim chlebem” (53)35. Jako człowiek o inicjałach S.S. jest istotą zdwojoną i wewnętrznie podzieloną. Być może też – mocą inicjału – jego bliźniakiem czy dopełnieniem jest chirurg Sambikin, który poszukując drogi do socjalizmu, drąży biologiczny, nie zaś mechaniczny wymiar świata i człowieczeństwa. Lekarz zresztą jest też autorem ekscytującego odkrycia („Sambikinowi zabulgotały wnętrzności od naporu wyższych przeżyć”; 78), zgodnie z którym człowiek jest istotą podwójną, myśli bowiem nie tylko mózgiem, ale również rdzeniem kręgowym:
Dwa uczucia, dwa ciemne prądy potrafił [człowiek] przyuczyć do spotkania się i mierzenia siłami… Spotykając się, przekształcają się one w ludzką myśl. (…) I oto czasami, w chorobie, w nieszczęściu, w miłości, w koszmarnym śnie, w ogóle w stanach dalekich od normy wyraźnie czujemy, że jest nas dwóch: to znaczy, ja jeden, ale we mnie jest jeszcze ktoś. Ów ktoś, tajemniczy „on”, często mamrocze, niekiedy płacze, chce wyjść z ciebie gdzieś daleko, jest mu źle, jest mu straszno (79).
Wkrótce po tej tyradzie Sambikin i Sartorius, lekarz i inżynier, śpią na jednej kanapie, przy czym oddychają hałaśliwie, „jakby ich ciała były puste” (80).
To właśnie Sartorius – który raz jeszcze przespał się z Moskwą w rozdziale dwunastym, tuż przed jej ostatecznym zniknięciem – staje się bohaterem ostatniego, trzynastego rozdziału zachowanego tekstu powieści, gdzie rozpacz i melancholia – wcześniej już przecież wyraźnie obecne – ostatecznie biorą górę nad energicznymi dążeniami rewolucjonistów. Sartorius z wolna ślepnie, a Sambikin orzeka, że konstytucja inżyniera „znajduje się w procesie nieokreślonego przekształcenia” (138)36. „Moskwa Czestnowa przepadła gdzieś w przestrzeniach tego miasta i ludzkości” (142), co właściwie przynosi Sartoriusowi pewną ulgę: teraz jest zobojętniały i poniekąd uwolniony. Po spotkaniu z Komiaginem, który idzie obstalować sobie trumnę („Żegnaj moje życie, upłynęłoś mi na rozkoszach organizacyjnych”; 142), Sartorius udaje się na Bazar Kriestowski. Ów ruchliwy, ale skrajnie ponury bazar to ostateczny obraz zdepotencjalizowanego miasta, Moskwy bez Moskwy. Prezentując melancholijne wyliczenie sprzedawanych tutaj towarów – są wśród nich „rzeczy, które utraciły swój sens życia” – Płatonow serwuje czytelnikowi najbardziej chyba zdumiewające wtrącenie w dziejach literatury, które wskazuje na klapę utopijnych dążeń i aż nadto dobitnie podkreśla fakt, że „przepadnięcie” Moskwy oznacza nie tyle przecieleśnienie miasta, ile właśnie zniknięcie owego „rezerwuaru ciasno upakowanego uczucia”, wielki odpływ afektywnej energii, ulotnienie się ciała, bez którego socjalizm jest po prostu niemożliwy. Czytamy:
Oprócz tego sprzedawano dużo rzeczy do noszenia po niedawno zmarłych – śmierć istniała – i dziecięcej bielizny, przygotowanej dla poczętych niemowląt, później jednak matka najwyraźniej rozmyślała się i robiła skrobankę, a opłakaną wyprawkę nie narodzonego sprzedawała wraz z kupioną zawczasu grzechotką (144).
34
Jak wynika z wyjaśnień Henryka Chłystowskiego, Sartorius dzieli z autorem książki część doświadczeń: podobnie jak dzielny inżynier Płatonow pracował w „Republikańskim truście wytwarzania i naprawy urządzeń pomiarowych i wag”. Zob. H. Chłystowski,
35
36
W tym miejscu tekstu Płatonow rozważał wszakże, czy zamiast słowa „przekształcenie” nie użyć słowa „rozpad”.