Naśladowca. Erica Spindler
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Naśladowca - Erica Spindler страница 23
– Jestem porucznik Lundgren – wyjaśniła. – Prowadzę tę sprawę.
Kobieta przyjrzała się jej uważniej.
– Widziałam panią wczoraj w telewizji – przypomniała sobie. – I dzisiaj, po tym okropnym morderstwie. Boże…
– Właśnie. – Kitt zerknęła na partnerkę, a następnie przeniosła wzrok na panią Entzel. – Obiecuję, że go złapiemy. I to szybko. Czy może nam pani pomóc?
Kobieta mocno zacisnęła dłonie, aż pobielały jej knykcie.
– Ale jak?
– Szukamy jakiegoś związku między tymi dwiema sprawami. Czy znała pani tę drugą dziewczynkę albo kogoś z jej rodziny?
Margie Entzel potrząsnęła głową. Zaczęły sprawdzać wszystkie możliwe miejsca, gdzie mogły się zetknąć: szkołę, kościół, przychodnię, sklepy, restauracje, w których bywali Entzelowie. M.C. skrupulatnie notowała, a Kitt zadawała pytania.
– A czy ostatnio wydarzyło się może coś niezwykłego?
Margie Entzel myślała przez chwilę.
– Rozgrywki softballowe dziewcząt, siedemdziesiąte urodziny wujka Edwarda – zaczęła wyliczać. – No i oczywiście przyjęcie urodzinowe Julie.
– Kiedy to było?
– Dwudziestego pierwszego stycznia. W sobotę. Julie tak się cieszyła, że będzie miała przyjęcie akurat w dniu urodzin, bo to rzadko tak wypada…
Marianne Vest miała dziesiąte urodziny w lutym.
Kitt spojrzała na koleżankę, która jeszcze tego nie skojarzyła.
– Gdzie urządziła pani przyjęcie?
Kobieta wzięła chusteczkę i wytarła oczy.
– W „Fun Zone”. Julie uwielbiała to miejsce.
Teraz M.C. spojrzała na Kitt, a ona skinęła jej lekko głową. M.C. zamknęła swój notatnik.
– Dobrze, porozmawiamy jeszcze z panią Vest i dokładnie porównamy te informacje. Może coś z tego wyniknie.
Kitt wstała i pożegnała się z panią Entzel. Poczuła, że dłonie kobiety są mokre od łez.
– Bardzo pani dziękujemy.
– Naprawdę chciałabym pomóc – powiedziała z westchnieniem matka dziewczynki.
– Pomogła nam pani bardziej, niż się pani wydaje. Jeśli coś jeszcze przyjdzie pani do głowy, proszę koniecznie zadzwonić.
Dopiero kiedy znalazły się w samochodzie, Kitt spojrzała na koleżankę.
– Urodziny Julie Entzel były w styczniu, a Marianne Vest w lutym. Myślisz, że to przypadek?
– Raczej nie. Przynajmniej mam taką nadzieję.
Ruszyły z piskiem opon. Wystarczyła godzina, by upewnić się, że miały rację. Przyjęcie urodzinowe Marianne Vest również odbyło się w „Fun Zone”.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Piątek, 10. marca 2006
godz. 17.40
„Fun Zone” było olbrzymią salą zabaw, przeznaczoną dla dzieci w wieku od dwóch do czternastu lat. Maluchy miały do dyspozycji zjeżdżalnie, basen z piłeczkami i labirynt, a starsze dzieci mogły wybrać gry wojenne, wspinanie się na ściankę albo inne atrakcje. Poza tym bez przerwy kręciły się tam dwie maskotki „Fun Zone” wiewiórki Sammy i Suzi, które pozowały do zdjęć, pomagały dzieciom i rozdawały autografy.
Kitt i M.C. pokazały odznaki nastolatkowi stojącemu przy wejściu i zapytały o kierownika. Wskazał im kasę i powiedział, żeby zapytały o pana Zubę.
M.C. uśmiechnęła się, słysząc to nazwisko.
– Znasz go? – spytała Kitt.
– Mój brat Max chodził do szkoły z niejakim Zedem Zubą.
Kitt sceptycznie pokręciła głową.
– Na miłość boską, kto tak nazywa dziecko? Nie dosyć, że Zuba, to jeszcze Zed!
Koleżanka tylko machnęła ręką.
– Po prostu mówiliśmy na niego ZZ. Również dlatego, że uwielbiał zespół ZZ Top. Ale to pewnie ktoś inny, bo ZZ był strasznym łobuzem. Rodzice mieli z nim masę kłopotów.
– Może chciał się na nich odegrać za takie imię.
Stanęły w kolejce za rodziną złożoną z rodziców i czwórki dzieci, z których żadne nie miało więcej niż sześć lat. Wszyscy mówili jednocześnie, ale ponieważ w środku i tak panował hałas, nie miało to właściwie znaczenia. W końcu dotarły do znudzonego nastolatka, który sprzedawał bilety i spytały o pana Zubę. Chłopak obejrzał się przez ramię i zawołał:
– ZZ, ktoś do ciebie!
Mężczyzna stojący w drugim końcu pomieszczenia obrócił się w ich stronę. Kiedy jego wzrok padł na M.C., na jego ustach pojawił się szeroki uśmiech.
– Do licha! Przecież to Mary Catherine Riggio!
– ZZ! – wykrzyknęła policjantka. – Nie widziałam cię od czasu, kiedy musiałam odbierać was wszystkich z Beloit. – Nastolatki z Rockford bardzo lubiły bawić się w tej miejscowości, która znajdowała się niedaleko, ale już w stanie Wisconsin. – To Max po mnie zadzwonił. Byliście wtedy kompletnie pijani!
– A ty ulitowałaś się nad nami i wybawiłaś nas z kłopotu. Zawsze można było na ciebie liczyć. Och, to były czasy – powiedział z westchnieniem. – Wiesz, ustatkowałem się. Mam dwoje dzieci, syna i córkę. – Spojrzał na Kitt. – To ktoś z rodziny?
– Nie, to moja partnerka z policji. – Pokazała mu odznakę. – Porucznik Lundgren. Możemy gdzieś spokojnie pogadać?
ZZ lekko pobladł.
– Jasne. Zaczekajcie chwilę.
Wydał kilka poleceń chłopakowi w kasie, po czym wyszedł i dał gestem znak, żeby poszły za nim.
– Zawsze tu taki hałas?! – M.C. musiała prawie krzyczeć, żeby ją usłyszał.
– W piątki wieczorem zwykle mamy dużo klientów. Lepsze są tylko soboty od dziesiątej do drugiej.
Otworzył jakieś zamknięte na klucz drzwi i zaprowadził je na zaplecze, gdzie było znacznie ciszej. M.C. podziękowała mu za to w duchu.