Koma. Aleksander Sowa

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Koma - Aleksander Sowa страница 11

Koma - Aleksander Sowa

Скачать книгу

okładce umieściliśmy napis „tylko dla dorosłych”, co dodatkowo miało wzbudzić zainteresowanie czytelników.

      – Ale nie osiągnęła sukcesu, o jakim marzyliście?

      – Jaki planowaliśmy. Ale czy ja wiem, czy nie osiągnęła… Jednak sięgnęło po nią wielu ludzi, a opinie na jej temat są bardzo zróżnicowane. Od zachwytu do nienawiści. To cecha prawdziwej sztuki. Dzieła o wielkiej wartości, przyzna pan?

      – Rozumiem. Ale zarzucono też panu pornografię, klo-aczną tematykę, fascynację zbrodnią, brutalność i przedmiotowe traktowanie kobiet, jako obiektów seksualnych.

      – No pewnie, że tak! To jasne jak słońce. Tak miało być!

      – Chcieliście tego?

      – Chcieliśmy uzyskać sukces komercyjny i literacki. Do tego potrzebowaliśmy czegoś, co wywoła skandal. A seks, narkotyki, zbrodnia to doskonałe wabiki dla skandalu.

      – I udało się?

      – W pewnym sensie tak. Książkę w księgarniach stawiano na najwyższą półkę, aby nie dostała się w ręce dzieci. – Tak, nie ma wątpliwości, że pisarz jest z siebie dumny. – Wzbudziła spore zainteresowanie – dodaje.

      – Podobno z powodu wulgarnego języka.

      – Ale bez jakiejkolwiek reklamy! Poza tym to nie jest do końca tak, jak pan mówi, panie redaktorze. Język, owszem, jest wulgarny, ale miejscami książka jest też niemal liryczna. Proszę poczytać recenzje.

      – Czytałem.

      – Ja także – odpowiada autor – mam nawet kilka tutaj. Wyjmuje z teczki wycinki i czyta. „Koma jest porażająco naturalistyczna, bezwstydnie wulgarna, pełna skatologicznych, paranoidalnych i delirycznych obrazów, ale również chwilami wręcz liryczna jak impresjonistyczny obraz. W polskojęzycznej literaturze brak takiej pozycji. Jej nielinearna narracja, bezpardonowość, wykorzystanie wielu technik literackich oraz bardzo kontrowersyjnych tez i…” – pisarz, podnosząc palec, wtrąca od siebie: – proszę zwrócić uwagę: „…mających zakorzenienie w historii filozoficznych sporów, niezliczoną ilość niespotykanych metafor i żonglowanie nastrojem czytelników sprawia, że tej książki nie można jednoznacznie sklasyfikować”. I co?

      – Rzeczywiście. To prawda. Okrzyknięto pana „cesarzem metafor”.

      – Tak, wiem – przyznaje pisarz z satysfakcją. – Sam pan widzi, że to nie jest zwykła książka. Zrealizowałem w niej idee eutanazji języka. Morderstwo Mary to personifikacja filozofii, do której się wielokrotnie w treści odnoszę. Miejsce akcji, czas czy nawet bohaterowie nie mają tu pierwszorzędnego znaczenia, przecież to nie jest Ja wam pokażę! Grocholi.

      Dziennikarza rozbawia to porównanie, pisarz również się uśmiecha. Dziwny człowiek – myśli dziennikarz, spoglądając na Labę. – Teraz w ogóle nie wygląda jak bezwzględny, brutalny morderca. Raczej jak nieco oderwany od rzeczywistości doktor filozofii, a nie zbrodniarz.

      Po chwili pisarz pyta:

      – Czytał pan?

      – Czytałem.

      – Podobała się panu?

      – Ogólnie nie bardzo. Ale momentami, przyznaję, czyta-łem z zainteresowaniem.

      – Które fragmenty się panu podobały?

      – Przyznam, że wnikliwie przedstawił pan moralność niektórych kobiet.

      – Bo ja znam kobiety. – Laba natychmiast ochoczo wyja-śnia. – Nawet dobrze. Dlatego było mi łatwiej.

      – Tak też pomyślałem. Zrobił pan to brutalnie, ale nie można panu odmówić racji. Czasem przejaskrawiał pan niektóre sprawy, ale przyznaję, widać, że wiedział pan, o czym pisze.

      – Dziękuję. Zadam panu osobiste pytanie. Mogę?

      – Słucham.

      – Powiedziałby pan publicznie to, co mi teraz?

      Redaktor zastanawia się chwilę. Faktycznie, to prawda, Laba przejaskrawia sprawy związane z seksem, z kobiecą naturą i to w szowinistyczny, wulgarny sposób i każdy mężczyzna, którego kobieta skrzywdziła, przyzna mu rację. Ale to można powiedzieć tylko innemu mężczyźnie.

      – Pomogę panu – kontynuuje pisarz. – Proszę posłuchać – mówi, otwierając książkę w sobie znanym miejscu.

      Zaczyna czytać: „Każda kobieta, jeśli ją dobrze podkręcić, pozwoli umieścić śpiewającego wzwodem ptaka w swej wodnistej klatce”.

      – I co? Przyznałby się pan do tego, że jest w tym racja?

      – Nie zrobiłbym tego.

      – Dlaczego?

      – Z różnych powodów.

      – Proszę wymienić – naciska pisarz.

      – Bo miałbym przechlapane u kobiet. Okrzyknęłyby mnie szowinistą, chamem, prymitywem.

      – No właśnie. A proszę zwrócić uwagę, że psychologowie, niektórzy tak zwani biegli w tej sprawie, oraz dwóch z trzech sędziów ze składu sędziowskiego to były… kobiety.

      – Myśli pan, że to miało znaczenie?

      – Myślę, że to bez znaczenia nie pozostało. Uznali, że istnieje podobieństwo w postaci Dereka z mojej powieści a mną samym. Uznali też, że istnieją pewne podobieństwa dotyczące zabójstwa opisanego w książce z działaniami mordercy Jankowskiego. Uznali wreszcie, że poziom szczegółowości morderstwa, o które mnie oskarżono, mógł być znany tylko mordercy.

      – A co pan ma z tym wspólnego?

      – Opis morderstwa w książce był zbyt podobny do zabójstwa Jankowskiego. A że ja jestem autorem książki, to… Rozumie pan?

      – Trudno się z tym nie zgodzić.

      – A, widzi pan, bardzo łatwo się z tym nie zgodzić. Bo przecież, po pierwsze, szczegóły prawdziwego morderstwa były znane także policji. Przez dwa lata mieli okazję doszukać się tego, czego doszukać się chcieli. Po drugie książkę pisałem jeszcze na studiach, na długo przed tym, jak zamordowano Jankowskiego, a została wydana dopiero trzy lata po jego morderstwie. Po trzecie wreszcie wie pan, o jakie fakty, o jaki poziom szczegółowości chodzi?

      – Jagodnikow zwrócił uwagę – dziennikarz zagląda do notatek – na nóż i sznur.

      – Narzędzia zbrodni?

      – Tak. Zwrócił też uwagę na fakt, że sprzedano je na au-kcji internetowej i że ofiarę wrzucono do rzeki.

      – Dobrze. A co sprzedałem na aukcji?

      – Telefon?

      – No właśnie. Sam pan sobie odpowiedział,

Скачать книгу