Koma. Aleksander Sowa
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Koma - Aleksander Sowa страница 7
– Co dokładnie ma pan na myśli?
– Wszystko. Począwszy od tego, że zostałem areszto-wany, przez to, jak zostałem aresztowany, a skończywszy na tym, za co.
– Proszę mówić. Słucham uważnie.
– Ta książka miała być prowokacją. Przewidziałem to. Tak, jest obsceniczna, jest wulgarna. Zgadzam się. Taka miała być z założenia. Ale nie spodziewałem się, że miałaby stanowić jakąkolwiek poszlakę, a dowód w sądzie tym bardziej! To przecież absurd!
– Dlaczego?
– Ponieważ oskarżenie oparto na domyśle, że skoro fik-cyjny bohater mojej książki morduje swoją dziewczynę, też oczywiście fikcyjną, to ja jestem winny prawdziwej zbrodni.
– Tylko na domyśle?
– Na rzekomych podobieństwach.
– Między zbrodnią z książki a prawdziwą, tak? Dobrze rozumiem?
– Na podobieństwach, jakich doszukali się policjanci, sę-dzia, prokuratorzy oraz biegli.
– Podobieństwach w opisach morderstwa z książki i prawdziwego zabójstwa, tak?
– Pomiędzy bohaterem książki a mną.
– A nie ma ich?
– Naturalnie, że są – zaperza się Laba. – Ale to normalne u każdego pisarza. Nie ma w tym nic szczególnego. Zresztą jakie są te, jak biegły wskazuje, „cechy biograficzne” mojego bohatera? Polsko-francuskie pochodzenie? Czy ja mam takie? Nie, jestem Polakiem, nie mam nawet korzeni francuskich. Jaką kawę pije mój bohater, a jaką ja lubię? Doszukano się tylko jednej zbieżności.
– Spodnie?
– Tak, świadek zeznała, że gdzieś kiedyś, bodajże w dwa tysiące pierwszym roku, nosiłem przez jakiś czas skórzane spodnie tak jak mój bohater!
– Tylko tyle?
– Tak. Tylko tyle. A przecież nie można z tego powodu utożsamiać fikcyjnej postaci z książki ze mną. Proszę posłuchać. – Pisarz zaczyna wyłuszczać sprawę. – Przecież w tej książce jest jeszcze dziesięć innych postaci i żadna, żadna – podkreśla – nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. To samo dotyczy opisów, wydarzeń i sytuacji z książki. Tym bardziej morderstwa. I żaden z opisów morderstwa w książce nie odpowiada przedmiotowej zbrodni.
Trudno się z nim nie zgodzić – kalkuluje dziennikarz. Ale nie robi najlepszego wrażenia. Jego pozbawiona wyrazu, zimna twarz, jakby nie okazywał prawdziwych emocji, ma w sobie coś demonicznego. Spokój, za którym czai się coś innego.
– Rozumiem pana żal, ale proszę mnie zrozumieć, proszę wczuć się w moje położenie. Docierają do mnie różne informacje, tymczasem ja nie chcę trzymać którejkolwiek ze stron.
– Chciałby pan być obiektywny, tak?
– Tak.
– Rozczaruję pana. Niestety to niemożliwe.
– Ale taki właśnie powinien być dziennikarz.
– Powinien, ale nie jest. Tak samo sędzia, prawda?
– Sędzia jest bezstronny.
– A przecież orzekając o czyjejś winie, opowiada się jed-nak po którejś ze stron, prawda?
– Ale na podstawie faktów.
– Gówno, nie faktów. Nie ma czegoś takiego jak bezstronność. Bezstronność nie istnieje. Bezstronna jest tylko śmierć. Bezstronność to sztuczny termin, który tylko naraża człowieka na wrogość obu stron konfliktu, bo nie chce poprzeć żadnej z nich. A to nie jest opłacalne. Dlatego każdy, sędzia, dziennikarz, zwykły człowiek, opowiada się po czyjejś stronie.
– Czy jest pan zatem niewinny? – pyta wprost reporter.
Laba wyjmuje szarą teczkę z wycinkami z prasy na swój temat, aktem oskarżenia i pechową książką w mocno już sfatygowanej okładce. Z podniszczonych kartek wystają kolorowe zakładki, którymi pisarz zaznaczył z sobie znanych powodów jakieś fragmenty.
– Czy jestem niewinny?… Nie wiem, czy mnie pan dobrze rozumie – zaczyna. – Mam nadzieję, że tak. Tutaj nie ma winnych ludzi.
– Mówi pan o współwięźniach?
– Mówię o sobie. Jakie ma teraz znaczenie to, czy jestem winny, czy nie? Co z tego, że nie jestem winny, jeśli jestem odpowiedzialny?
– Widzę, że czytał pan Wilka stepowego?
– Owszem.
– Twierdzi pan, że przypisano panu winę z chwilą oskarżenia?
– Co mam panu odpowiedzieć? Że nie, że jestem nie-winny? Na takim tle? W zakładzie karnym i z wyrokiem dwudziestu pięciu lat pozbawienia wolności?
Dziennikarz natychmiast zdwaja czujność. Glina miał rację – myśli – facet naprawę ma łeb na karku. I albo zaraz dowiem się czegoś nowego, albo będzie starał się mnie zmanipulować.
– Jestem na rewersie życia. – Pisarz tymczasem ciągnie spokojnie. – W budynku, który jest odbytem normalnego społeczeństwa. W którym izoluje się ludzi zagrażających innym. W teorii. Oczywiście, że jestem niewinny. Tylko że moja niewinność nie upraszcza sprawy, wprost przeciwnie. Kafka opisał mój przypadek, nim się urodziłem.
– Franz Kafka?
– Jasne! Józef K. mówi przecież: „Chodzi tu o różne subtelności, w które sąd wnika. W końcu jednak wywleka skądś, gdzie pierwotnie nic nie było, jakąś wielką winę” – recytuje pisarz z pamięci, patrząc w oczy dziennikarzowi. – Przecież żona spotykała się z kilkoma mężczyznami i tylko jeden z nich nie żyje. Moja książka i zamordowanie kochanka żony to czysty zbieg okoliczności. Oskarżenie, że opisałem zbrodnię, którą sam popełniłem, to nonsens. A sam pomysł, by doszukiwać się takiego pomysłu, wyklucza czyjąkolwiek bezstronność, przecież to oczywiste! Czy jestem niewinny? Proszę zapytać raczej, jak to się stało, że tutaj trafiłem.
– Rozumiem. Więc jak pan tu trafił?
– Teraz lepiej. Aresztowano mnie, a potem postawiono zarzut morderstwa.
– Jak pan myśli: dlaczego?
– Ponieważ śledztwo w sprawie zabójstwa Jankowskiego było prowadzone wyjątkowo nieudolnie. Przetrzymywano mnie w areszcie śledczym wraz z siedmioma innymi więźniami w celi o powierzchni osiemnastu metrów kwadratowych przez dwa lata, zanim postawiono zarzuty i osądzono. A proszę sobie wyobrazić, że są kraje, dla przykładu Wielka Brytania, gdzie można aresztowanego pod zarzutem ciężkich przestępstw pozbawić wolności na maksymalnie sto osiemdziesiąt dwa dni.
– Uważa pan, że ktoś pana wrobił?