Klub niewiernych. Agnieszka Lingas-Łoniewska

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska страница 24

Klub niewiernych - Agnieszka Lingas-Łoniewska

Скачать книгу

      – Ona potrafi się odgryźć. A potem będzie grała taką nieszczęśliwą i skrzywdzoną przez los. Znam jej zagrywki.

      – Po raz kolejny to powiem: wszystko po stronie twojego małżonka. Nie możesz walczyć z tymi dwiema babami, jeśli on trzyma ich stronę. To jak kopanie się z koniem.

      – Wiem o tym, ale skoro on nic nie robi…

      – No skoro jemu nie zależy, to dlaczego tobie miałoby zależeć?

      – Sama nie wiem. – Justyna napiła się koktajlu, walcząc z niewygodną słomką,

      Wyglądała jak mała, zagubiona dziewczynka. Przynajmniej tak odbierał ją teraz Dawid. Dobrotliwie położył dłoń na jej ręce i lekko ścisnął.

      – Musisz postawić gościa pod ścianą i krótko z nim. Niech się chłopina określi, z kim chce spędzić resztę życia – stwierdził sucho.

      – Tak będę musiała zrobić. Nienawidzę takich sytuacji, ale albo ja, albo one. Jakby, cholera, miał kochankę, to wszystko byłoby prostsze… – Justyna potrząsnęła głową.

      – Lepiej, żeby nie miał. Za fajna jesteś, żeby cię zdradzać.

      – Jak na razie to zdradza mnie z mamuśką i siostrą. I już nie wiem, co byłoby bardziej chore. Czy taka zdrada nie boli bardziej…

      – Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć. Co by się nie działo – pomogę ci. – Mówiąc te słowa, Dawid patrzył jej prosto w oczy.

      – Wiem. I to mnie jeszcze trzyma w pionie. Inaczej… chybabym oszalała – przyznała.

      – Do tego nie dopuszczę nigdy, Justynko. – Uśmiechnął się szeroko, z taką gracją, że wyglądał w tej chwili olśniewająco.

      Zresztą dwie kobiety koło czterdziestki, które siedziały w pobliżu nich, raz po raz rzucały im zazdrosne spojrzenia, a za każdym razem, gdy ich wzrok spoczywał na Dawidzie, robiły to, co zwykle robią kobiety chcące zwrócić uwagę płci przeciwnej. Śmiały się, odgarniały włosy, bawiły się łańcuszkiem, kolczykiem, stukały zadbanymi paznokciami w kieliszki. Justyna pomyślała, że kiedy tak patrzy się na ten ich teatr z zewnątrz, to wyglądają komicznie. Jakby pobierały lekcje u tego samego choreografa. Obiecała sobie na szybko, że nigdy nie będzie się tak zachowywać, do nikogo nie będzie się wdzięczyć w tak żenujący sposób.

      Dawid zresztą zdawał się nie zauważać tych marnych zalotów. Cała jego uwaga była skupiona na niej i tylko na niej. Gdy się pożegnali koło jej samochodu i już ruszyła w stronę domu, pomyślała, że oddałaby wiele, właściwie wszystko, gdyby jej mąż obdarzał ją taką atencją jak kolega z pracy. Tylko kolega z pracy.

      No cóż… nie zawsze mamy to, czego chcemy.

      Wielka, kurwa, szkoda.

      Zastanawiałem się, czy nie dopaść tej kurwy i nie skończyć tego, co zacząłem. Nie zasłużyła na to, żeby żyć. Świadomość jej traumy dawała mi pewną satysfakcję, ale to, że przeżyła, stanowiło dla mnie duży kłopot.

      Nie miałem pewności, co powie policji, ale z całą pewnością musiałem być na wszelki wypadek jeszcze bardziej ostrożny. Zastanawiałem się, czy na jakiś czas nie dać sobie spokoju z Klubem Niewiernych. Nie usunąć się w cień, nie zająć po prostu życiem.

      To we mnie siedziało głęboko, wołając i krzycząc, domagając się kolejnych ofiar w imię sprawiedliwości, a ja w ostatnim czasie zbyt mocno rekompensowałem sobie lata uśpienia, by teraz nagle zwolnić.

      Ten cholerny Klub odnawiał we mnie dawne rany i uwalniał potrzebę radykalizmu.

      Nic na to nie mogłem poradzić.

      A Czarna? Może kiedyś, kiedy już nie będzie się tego spodziewała, kiedy będzie wymazywała mnie powoli ze swojej pamięci i ze swoich koszmarów za pomocą kosztownych terapii… Wtedy ją nagle odwiedzę i zakończę to, co zacząłem.

      Tak jak to było niegdyś w przypadku tej kurwy Patrycji.

      Ale nie chciałem o niej mówić. Nie chciałem o niej nawet myśleć. Wcale nie czułem ulgi. To przecież od niej wszystko się zaczęło.

      Czasami przyłapywałem się na myśli, że chciałbym normalnie żyć, że mógłbym normalnie żyć. Że mógłbym tak po prostu kogoś pokochać, niespecjalnie się do tego zmuszając. Że jestem zdolny do miłości.

      A potem nagle poczułem, że szarpnął mną strach.

      Ta cisza, która mnie zewsząd otaczała, okazała się gryząca i stymulująca złe myśli, poczucie wyobcowania.

      Wyobraziłem sobie, jak słyszę pukanie, jak po mnie przychodzą, odcinając mi drogę ucieczki. I nagle wszystko się kończy.

      Kiedy już wszystko ujawnią, będę medialną sensacją. A ja przecież nigdy nie zabiegałem o rozgłos, a jedynie karmiłem swoje poczucie przyzwoitości i sprawiedliwości, mszcząc się za siebie i za innych.

      Ciekawe, ile o mnie wiedzą. Czy zaczęli kojarzyć już fakty? Czy zbudowali mój tak zwany profil? A może, sfrustrowani, błądzą we mgle fałszywych tropów i przypuszczeń…

      Zasnąłem ze zmęczenia. Miałem dziwny sen, jeden z wielu dziwnych wiążących się z udręką zasypiania. Znajdowałem się w pomieszczeniu pełnym chorych ludzi o starych, zniszczonych, znaczonych cierpieniem twarzach. Może był to oddział szpitala, może jakaś umieralnia. Pokryci strupami, zawodzący z bólu, domagający się uwagi, przekrzykujący się wzajemnie, wołający o pomoc. Ale nikt zdawał się ich nie słyszeć, nikt nie chciał im pomóc. Może tak wygląda piekło. Ludzie wypalani różnymi formami bólu, samotności, beznadziei, przytłoczeni i skazani na towarzystwo im podobnych. Chciałem się stamtąd jak najszybciej wydostać, ale błądziłem, odbijając się od innych, od wyciągniętych w moim kierunku rąk.

      Męczyłem się z sobą, męczyłem się ze swoją nienawiścią, a jednocześnie nie potrafiłem przestać, nie chciałem niczego zmienić. Dzisiaj znowu gwałtownie wróciła myśl o samobójstwie.

      Włączyłem radio, żeby zagłuszyć te dziwne podszepty, ale to nic nie pomogło.

      Wyszedłem na balkon i spojrzałem w dół. Kilkadziesiąt metrów dzieliło mnie od wyzwolenia. Albo kalectwa. Zakręciło mi się w głowie i odruchowo się wycofałem.

      W przekonaniu, że to byłoby niesprawiedliwe – ukarać siebie za to, że ktoś uczynił mnie tym, kim byłem. Odebrać sobie prawo do bycia, stanowienia, a może i prawo do zmiany.

      I zbyt proste, bo pewne pytania wymagały odpowiedzi, a nie ucieczki – w najlepszym razie – w nicość.

      Uśmiechnąłem się gorzko. Nie ma nic gorszego dla zbolałej

Скачать книгу