Bastion. Стивен Кинг

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Bastion - Стивен Кинг страница 8

Bastion - Стивен Кинг

Скачать книгу

akademickim, powiedziała lekarzowi, że ma bolesne miesiączki i robią się jej na skórze wypryski, a doktorek przepisał jej wszystko, czego potrzebowała. Dorzucił też za darmochę zapas na cały miesiąc.

      Ponownie się zatrzymała – była już przy końcu mola – po jej prawej i lewej stronie przesuwały się grzywiaste fale ciągnące w stronę plaży. Nagle uświadomiła sobie, że lekarze z kliniki musieli słyszeć historyjki o bolesnych miesiączkach i pryszczach na twarzy tak samo często jak aptekarze stwierdzenie: „Kupuję te kondomy dla mojego brata”. Równie dobrze mogłaby po prostu powiedzieć: „Daj mi pigułkę, bo będę się pieprzyć”.

      Dlaczego wciąż jest taka nieśmiała? Spojrzała na plecy Jessa i westchnęła. Znów ruszyła przed siebie. W każdym razie pigułka zawiodła. Ktoś w wydziale kontroli jakości w starej dobrej fabryce Ovril zaniedbał swoje obowiązki. Albo może nie wzięła pigułki, bo zapomniała.

      Podeszła bezszelestnie do chłopaka i położyła mu obie dłonie na ramionach.

      Jess, który trzymał w lewej ręce kamyki, a prawą ciskał je w fale, krzyknął głośno i gwałtownie poderwał się na nogi, rozsypując kamyki. Wpadł na Fran i popchnął ją tak mocno, że omal nie zrzucił jej z mola. Niewiele brakowało, a sam też by wpadł do wody.

      Cofnęła się o krok, przykładając obie dłonie do ust, a on, rozwścieczony, odwrócił się w jej stronę. Był dobrze zbudowanym młodym mężczyzną o czarnych włosach, noszącym okulary w złotych oprawkach. Jego przystojna twarz o regularnych rysach – ku wielkiemu niezadowoleniu Jessa – nigdy nie potrafiła należycie oddać głębi jego wewnętrznych odczuć.

      – Śmiertelnie mnie wystraszyłaś! – krzyknął.

      – Och, Jess… – zachichotała. – Przepraszam, ale to było bardzo zabawne. Naprawdę.

      – Mało brakowało, a oboje wpadlibyśmy do wody – warknął i postąpił krok w jej stronę.

      Frannie cofnęła się, potknęła o kamień i wylądowała ciężko na tyłku. Przy upadku przygryzła sobie język, poczuła ostry ból i jej chichot ucichł jak ucięty nożem.

      Nagła cisza, jaka zapadła – „wyłączyłeś mnie, jakbym była radiem, przekręciłeś gałkę i już” – wydała jej się również niesamowicie zabawna i znów zaczęła chichotać, choć krwawił jej język, a z kącików oczu płynęły łzy wywołane bólem.

      Przestraszony Jess ukląkł obok niej.

      – Nic ci nie jest, Frannie?

      Jednak go kocham, pomyślała i poczuła pewną ulgę.

      – Ucierpiała tylko moja duma – odparła i pozwoliła, by pomógł jej wstać. – Ale przygryzłam sobie język. Widzisz?

      Wysunęła język, spodziewając się, że chłopak uśmiechnie się wreszcie, ale on tylko jeszcze bardziej się zasępił.

      – Jezu, Fran… leci ci krew.

      Wyjął z tylnej kieszeni chusteczkę, przyjrzał się jej z powątpiewaniem i schował ją.

      Ujrzała w wyobraźni, jak oboje idą w stronę parkingu, trzymając się za ręce, a jej usta są wypchane chusteczką Jessa. Unosi rękę do uśmiechniętego dozorcy i mówi: „Tcho sze ma, Guuus”.

      Znów zaczęła się śmiać, mimo że bolał ją język, a smak krwi w ustach zaczynał przyprawiać ją o mdłości.

      – Odwróć się – powiedziała do Jessa. – To nie będzie zachowanie godne damy.

      Uśmiechając się pod nosem, teatralnym gestem uniósł dłoń do oczu. Fran, opierając się na jednej ręce, wystawiła głowę poza krawędź mola i splunęła. Ślina była jasnoczerwona. Jeszcze raz. I jeszcze. W końcu metaliczny smak w ustach osłabł. Kiedy odwróciła głowę w stronę Jessa, zauważyła, że przygląda jej się przez rozstawione palce.

      – Przepraszam – powiedziała. – Jestem taka głupia.

      – Wcale nie – odparł.

      – Pojedziemy na lody? – zapytała. – Ty poprowadzisz, ja stawiam.

      – Umowa stoi.

      Podniósł się i pomógł jej wstać. Ponownie splunęła do wody. Ślina nadal była jasnoczerwona.

      Nieco przestraszona Fran zapytała:

      – Nie odgryzłam sobie koniuszka języka?

      – Nie wiem – odrzekł Jess. – A czułaś, że coś połykasz?

      Przyłożyła dłoń do ust. Na jej twarzy malował się grymas obrzydzenia.

      – To wcale nie było zabawne.

      – Przepraszam. Po prostu go sobie przygryzłaś, Frannie.

      – Czy w języku są arterie?

      Szli wzdłuż mola, trzymając się za ręce. Fran co chwila przystawała, żeby splunąć. Jasna czerwień. Nie miała zamiaru tego połykać. O nie. Ani odrobiny.

      – Nie.

      – To dobrze. – Ścisnęła jego dłoń i uśmiechnęła się. – Bo jestem w ciąży.

      – Naprawdę? To doskonale. Czy wiesz, kogo widziałem w Port… – urwał i spojrzał na nią z niepokojem.

      Miała wrażenie, że pęknie jej serce.

      – Co ty powiedziałaś?

      – Jestem w ciąży – powtórzyła, uśmiechając się do niego promiennie, a potem jeszcze raz splunęła.

      Znowu ta jasna czerwień.

      – Kiepski żart, Frannie – mruknął.

      – To nie żart.

      Przyglądał jej się przez dłuższą chwilę, po czym ruszył do samochodu.

      W drzwiach stróżówki stanął Gus i pomachał do nich. Frannie odpowiedziała mu tym samym. Jess również.

* * *

      Zatrzymali się przy lodziarni Dairy Queen przy szosie numer jeden. Jess kupił sobie colę i siedząc za kierownicą volvo, popijał ją w zamyśleniu. Fran zdecydowała się na deser lodowy Banana Boat. Oparta plecami o drzwiczki samochodu, przedzielona od Jessa kilkoma calami siedzenia, wyjadała z lodów orzeszki i krem ananasowy.

      – Wiesz, te lody to głównie bąbelki. Wiedziałeś o tym? Większość ludzi nie wie.

      Spojrzał na nią, ale nic nie odpowiedział.

      – To prawda – dodała. – Te wielkie maszyny lodowe produkują przede wszystkim bąbelki. Dużo powietrza i mało lodów. Właśnie dlatego w Dairy Queen lody są takie tanie. Przeczytałam o tym w artykule na temat teorii biznesu. Jest wiele sposobów „oskórowania

Скачать книгу