Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 10
– Cóż to macie? – spytał go.
– Zgniłe jabłka dla świń. Pełny wór!
– To mnóstwo dobrego towaru! – pomyślał gospodarz.
– Co mi dacie gospodarzu za te jabłka? – spytał nieznajomy.
– A tę oto kurę.
Gospodarz wniósł wór do szynku i oparł o piec nie pomyślawszy, że w nim mocno napalono. W izbie pełno było handlarzy koni i wołów. Było tam też dwu Anglików, a Anglicy – wiadomo – lubią się zakładać. Nagle wszyscy poczuli odór piekących się zgniłych jabłek.
– Cóż to jest?! – wykrzyknęli i niebawem dowiedzieli się całej historii zamian.
– Ano dostaniecie, panie gospodarzu, kilka porządnych szturchańców od żony! – rzekli Anglicy.
– Dostanę od żony pocałunki, a nie szturchańce!
– Załóżmy się! Damy ci worek dukatów, jeśli wygrasz!
– Zgoda – powiedział chłop i zakład stanął.
Włożyli worek na wózek karczmarza, potem sami na niego wsiedli i niedługo dotarli na miejsce. – Dobry wieczór! – rzekł gospodarz do żony.
– Dziękuję ci mój drogi za dobre słowo – odparła.
– Zamieniłem naszego konia!
– Majster z ciebie, jak zawsze! – odrzekła obejmując go.
– Dostałem za niego krowę.
– Dzięki Bogu! Będziemy mieli teraz mleko, masło i ser! Wyśmienicie zrobiłeś!
– Ale zamieniłem ją potem na owcę.
– Wiesz co, to nawet lepiej. – powiedziała – Zawsze działasz z rozwagą. Dla owcy wystarczy nam trawy. No i oprócz mleka i sera będziemy mieli wełnę na ubranie. Bardzo dobrze postąpiłeś!
– Potem zamieniłem owcę na gęś.
– Co? A to będziemy mieli na święta smaczną gąskę! Jak to dobrze. A do tego pierze i smalec. Bardzo jestem rada!
– Oddałem tę gęś za kurę!
– Dobra to zamiana. Kura znosi jaja i wysiaduje kurczęta. Będziemy mieli drobiu co niemiara. Zawsze o tym marzyłam!
– Na koniec zamieniłem kurę na worek zgniłych jabłek. – oświadczył gospodarz.
– Dajże mi całusa! – zawołała radośnie – Doskonale się składa. Przed chwilą sąsiadka mi powiedziała, że nasz sad nic niewart, bo nie daje ani jednego zgniłego jabłka. Teraz pokażę jej cały worek! – to rzekłszy pocałowała męża w same usta.
– Podoba mi się to! – zauważył jeden z Anglików – Mimo strat bardzo tu wesoło. Warto zapłacić takim ludziom!
Dobył worek ze złotem i wręczył go gospodarzowi.
Słyszałem tę historyjkę, jak jeszcze byłem dzieckiem i opowiadam ją Wam, żebyście pamiętali:
CO OJCIEC CZYNI, JEST ZAWSZE SŁUSZNE I NA DOBRE WYCHODZI!
Coś
Nie mam wielkich pretensji – rzekł najstarszy z pięciu braci – chcę być tylko człowiekiem pożytecznym. Chcę być czymś. Najskromniejsza nawet praca zasługuje na szacunek, bo coś ludziom przynosi. Ot na przykład zajmie się wyrobem cegły; prosta to rzecz, a potrzebna. I już nie będę niczym: choć cegiełki zostaną po mnie na świadectwo, że czasu nie marnowałem.
– To mi zajęcie! – zaśmiał się brat drugi. – Trudno naprawdę znaleźć coś prostszego, – zwyczajna praca wyrobnika, którą maszyna równie dobrze spełniać może. Co do mnie, inaczej myślę: chcę być czymś rzeczywiście i dlatego obieram rzemiosło mularza. To już zupełnie co innego: na takim stanowisku nie zastąpi mię martwe narzędzie. I przyszłość także piękna, bo na nią zasłużę, wznosząc ludziom trwałe, i wygodne domy; zostanę z czasem obywatelem miasta, może jakim starszym w radzie albo w cechu , będę miał własną czeladź, dom, każdy się do mnie odezwie z szacunkiem: panie majstrze! To coś znaczy, człowiek czuje, że jest przecie czymś na świecie.
Trzeci brat lekceważąco wzruszył ramionami.
– I ty niewiele żądasz, mój kochany – rzekł z uśmiechem. – Cóż to jest mularz? Prosty rzemieślnik, nic więcej. Iluż to ludzi w mieście patrzeć będzie na ciebie z góry i uważać cię za coś niższego! Za nic prawie, ot jakąś tam mrówkę z mrowiska. Ja mam większe pragnienia, chcę czegoś lepszego, chcę się wznieść wyżej, zostać czymś naprawdę i dlatego postanowiłem obrać zawód budowniczego. To już jest praca wyższa, umysłowa, i nie każdy jest do niej zdolny. Daje też większe znaczenie temu, kto ją spełniać może. Prawda, że będę musiał przetrwać ciężki termin: włożyć bluzę i czapkę, usługiwać czeladnikom, którzy mi będą jako ˝chłopcu˝ rozkazywać – ale to się przecie skończy. Wyobrażę sobie na czas pewien, że wszyscy odgrywamy komedię, i basta! A potem pójdę sobie swoją drogą, wstąpię do akademii i otrzymam stopień architekta. To już coś znaczy, znaczy nawet bardzo wiele. Z czasem mogę zostać i wielmożnym panem… Wszyscy się do mnie zwracają o plany, powierzają roboty, a ja niemi kieruję, rysuję, buduję i tak dalej do końca życia. To nazywam: być czymś na świecie.
– A ja to nazywam: być niczym – rzekł czwarty. – Cóż w twojej pracy jest twego własnego? Nauczono cię w szkole zasad, które potem stosujesz znowu podług przepisanych wskazówek, reguł i zwyczaju. Mnie by to nie wystarczało. Ja chcę sam z siebie tworzyć, czy rozumiesz? Stworzyć coś, czego dotąd nie ma jeszcze. Stworzyć nowy sposób budowania domów, nowe kształty, przepisy, ściśle zastosowane do klimatu i innych warunków miejscowych, do materiału, jaki mam pod ręką, do wzrastających wciąż wymagań ludzi. To będzie moje dzieło, będzie coś naprawdę, czego nie było dotąd. A ja będę twórcą!
– Oby tylko szczęśliwym – zauważył piąty brat z niedowierzaniem, – oby cię nie zawiodły nowe materiały i wymagania ludzi, które wzrastają co dzień i co dzień się zmieniają. Widzę, że wszyscy czterej łudzicie się i żaden z was nie będzie niczym. Ale róbcie, jak chcecie. Uprzedzani was tylko, że ja inną obrałem drogę. Takich, co śpieszą do pracy, jest wielu. Każdemu pilno zająć ręce albo umysł i już sobie wyobraża, że jest twórcą i o nic więcej nie dba, nic nie pragnie poznać, zgłębić, zrozumieć, ocenić. Otóż ja przede wszystkim chcę wszystko zrozumieć, poznać, ocenić, skrytykować, wskazać, co w tym jest szkodliwego lub niewłaściwego. I, myślę, że to właśnie jest najważniejsze na świecie, i dlatego ja jeden czymś będę między wami.
Każdy