Baśnie Andersena. Ганс Христиан Андерсен
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Baśnie Andersena - Ганс Христиан Андерсен страница 9
Tańczyli z sobą znowu i królewna zakochała się w cieniu zupełnie; chciała mu nawet powiedzieć, że wybiera go sobie na męża, ale się jeszcze powstrzymała. Była to osoba przezorna.
– Jest wykształcony – rzekła, rozważając wszystko – to dobrze; tańczy cudownie – to też wielki przymiot; ale czy ma gruntowne wiadomości z nauk ścisłych? Pod tym względem trzeba go wyegzaminować.
I zadała mu zaraz tak trudne pytanie, że sama nie umiałaby na nie odpowiedzieć. Ale cień tylko uśmiechnął się dziwnie.
– Nie możesz mi pan na to odpowiedzieć? – dopytywała ciekawie królewna.
– Uczyłem się tego, będąc dzieckiem – odparł – i myślę, że cień mój nawet, który tam przy drzwiach stoi, odpowie ci, pani, zadowalająco.
– Cień pański? – powtórzyła zdumiona królewna. – To byłoby ciekawe!
– Nie ręczę za to – rzekł cień – lecz przypuszczam. Od tylu lat nie rozłączamy się z sobą, słyszy wszystko, co mówię, więc mam prawo się spodziewać, że coś przy nim zostało. Zresztą możemy się przekonać, tylko niech wasza królewska mość zwróci uwagę, że to nie cień zwyczajny, ale osobistość, która jest bardzo dumną z podobieństwa swego do człowieka; więc jeżeli mieć chcemy dobre odpowiedzi, musimy go wprowadzić w dobry humor, obchodząc się z nim, jak z człowiekiem.
– Ależ to mi się niezmiernie podoba! – zaśmiała się królewna.
Podeszli razem do uczonego męża, który stał spokojnie we drzwiach, i królewna rozpoczęła z nim rozmowę o księżycu, słońcu i pięknej naturze, o człowieku, jego życiu, duszy i dążeniach, a uczony odpowiadał pięknie i rozumnie.
Co to być musi za człowiek, kiedy ma cień taki mądry! – pomyślała królewna. – Prawdziwe szczęście i błogosławieństwo dla kraju mego i poddanych, że wybiorę takiego męża.
Tak też uczyniła, lecz umówili się z cieniem zachować pod tym względem tajemnicę, póki królewna do swego państwa nie powróci.
– Tajemnicę zachowam nawet przed własnym cieniem – przyrzekał cień uroczyście i miał do tego poważne powody.
Wkrótce przybyli razem do ojczyzny narzeczonej.
– Posłuchaj, przyjacielu – rzekł wówczas cień do uczonego – jestem dzisiaj szczęśliwy i potężny, jak mało kto na tym świecie, – chcę też coś zrobić i dla ciebie. Zrobię nawet bardzo wiele. Daję ci w moim pałacu mieszkanie, będziesz jeździł ze mną w królewskim powozie i wyznaczam ci pensji sto tysięcy talarów rocznie; ale musisz za tę cenę nazywać się moim cieniem i nikt wiedzieć nie powinien, że niegdyś byłeś człowiekiem. Oprócz tego musisz raz na rok, kiedy będę z balkonu ukazywał się memu ludowi, leżeć u nóg moich, niby cień prawdziwy. Bo widzisz – dzisiaj zaślubiam królewnę, – wieczorem nasze wesele.
– Ależ to szaleństwo! – zawołał uczony. – Na to się nie zgadzam i nie zgodzę nigdy! Chcesz oszukać królewnę i cały jej naród, a ja mam ci dopomagać! Nie, nie! Całą prawdę powiem jej natychmiast, powiem, żem jest człowiekiem, a ty tylko cieniem, w suknie przebranym.
– Nikt ci nie uwierzy; – zupełnie szczerze radzę: bądź rozsądny, przyjacielu, nie zmuszaj mię, ażebym wezwał pomocy straży.
– Idę wprost do królewny!
– To ja, mój kochany, a ty tylko do więzienia. Tak się też stało rzeczywiście, gdyż straż była posłuszną narzeczonemu królewny.
Cień udał się do pokoju przyszłej żony.
– Drżysz? – zapytała go królewna. – Co się stało? Nie rozchorujże się dzisiaj, w dzień naszego ślubu!
– Straszną chwilę przeżyłem – odparł cień, siadając – nic dziwnego, że nie mogę zapanować jeszcze nad wzruszeniem. Wyobraź sobie tylko – biedny mój cień zwariował! Co za przykrość! Zdaje mu się, że się stał człowiekiem, i nie dość na tym – że ja jestem jego cieniem!
– Ależ to okropne! – szepnęła królewna. – Czy go uwięziono?
– Rozumie się. Biedny cień mój! wątpię, czy kiedy odzyska przytomność.
– Biedny! – powtórzyła ze współczuciem królewna. – Co za nieszczęście. Dobrodziejstwem byłoby dla niego, gdyby mu teraz odebrano życie. I z drugiej strony – dla spokoju państwa – kto wie – ludzie nieraz tak łatwo się łudzą. – Tak, zdaje mi się, że jest naszym obowiązkiem skazać go na śmierć dla spokoju państwa i jego własnego dobra.
– Smutna konieczność! Wierny sługa od lat tylu! – wzdychał cień, niby głęboko zmartwiony.
– Jesteś szlachetny! – rzekła wzruszona królewna. Wieczorem miasto było iluminowane, działa grzmiały na wiwat! wojsko stało pod bronią, – wesele było, co się zowie! Nowy król z piękną żoną ukazali się na balkonie, by dziękować ludowi za radosne okrzyki.
Nieszczęśliwy uczony ich nie słyszał, więzienie było puste, – nie wiadomo, gdzie go pochowano.
Co ojciec czyni, jest zawsze słuszne
Kiedy byłem dzieckiem, często opowiadano mi tę historyjkę i za każdym razem wydawała mi się piękniejsza. Brzmi ona tak:
W pewnej wsi żyło sobie małżeństwo. Oboje byli już starzy i wcale im się nie przelewało. Mieli konia, który pasał się w przydrożnych rowach. Gospodarz jeździł na nim albo wypożyczał go sąsiadom do pracy. Mimo to doszedł kiedyś razem z żoną do przekonania, że można by za tego konia dostać coś użyteczniejszego w gospodarstwie. Nie wiedzieli tylko, co to mogłoby być. – Mój drogi – rzekła gospodyni – Ty już to najlepiej załatwisz! Niedaleko jest jarmark, jedź tam i sprzedaj konia lub zamień go na coś innego. Co uczynisz, będzie zawsze słuszne. Mówię ci, jedź na jarmark.
Zawiązała mu chustkę na szyi, wygładziła kapelusz, ucałowała na drogę, a on dosiadł konia i pojechał.
Po drodze spotkał znajomego, który pędził na jarmark krowę.
– Można by zamienić konia na tę krowę! – pomyślał sobie – Cóż za rozkosz mieć własne mleko, ser, śmietanę i masło!
Zbliżył się doń i rzekł:
– Kochany sąsiedzie! Koń kosztuje więcej niż krowa, ale wolę krowę, bo da mi to, czego właśnie potrzebuję. Zamieńmy się!
– Zgoda! – odrzekł sąsiad – i zaraz dokonali zamiany.
Gospodarz w zasadzie mógł już wracać do domu, ale chciał zwiedzić targ i popatrzeć na ludzi. Poszedł więc dalej i spotkał chłopa pędzącego owcę. Była okazała i miała dużo wełny.
– Chciałbym mieć taką owcę! – pomyślał sobie – Nie potrzebuje wiele trawy, a na zimę można ją wziąć do izby. Jest dla nas lepsza niż krowa!