Elena wie/Twoja. Claudia Piñeiro
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Elena wie/Twoja - Claudia Piñeiro страница 7
6
Trochę trwało, zanim ciało oddali, ale kiedy formalności dobiegły końca, odbyło się czuwanie i pogrzeb jak pan Bóg przykazał. Wszyscy przyszli. Ojciec Juan, ciało pedagogiczne i inni pracownicy szkoły parafialnej, sąsiedzi, jakaś koleżanka ze szkoły średniej, z którą Rita widywała się dość regularnie. Roberto Almada i Mimí, jego matka, oraz jej pracownice z zakładu fryzjerskiego; na drzwiach wejściowych do swojego salonu zostawiła kartkę „Zamknięte z powodu żałoby”, czym przysłoniła szyld L’Oréal de Paris. Trumnę wybrała osobiście Elena. Tak samo okucia. Oraz wieniec żałobny z kwiatami i złotym napisem „Twoja Matka”. Nikt z rodziny nie może przy tym pani pomóc? zapytał ją pracownik zakładu pogrzebowego, nie mam żadnej rodziny, odpowiedziała. Mówiła i podczas tego mówienia płakała, niemal nieświadomie. Elena zawsze była oszczędna w płaczu, prawie nigdy nie ulegała, ale od kiedy jej ciało należy do Niej, do tej cholernej dziwki, do tego choróbska, nie jest już nawet panią swoich łez. Nawet gdyby nie chciała płakać, nie może, więc robi to, łzy ciekną jej z oczu i spływają po zmartwiałej twarzy, jakby miały podlać jałowe pole. Choć nikt ich o to nie prosi, nikt nie wzywa. Wybrała trumnę z najtańszego drewna nie tylko dlatego, że im się nie przelewało, ale też żeby szybko uległo rozkładowi. Elena nigdy nie mogła pojąć, dlaczego ludzie wybierają trumny ze szlachetnego drewna, które latami trwa nienaruszone pod ziemią. Skoro tylu wierzy, że z prochu powstaliśmy i w proch się obrócimy, po co tak odwlekać ten powrót? Wybierają trumnę ze szlachetnego drewna, żeby się pokazać na czuwaniu przy zmarłym, myśli, no bo po cóż by innego, skoro ani trumna, ani jej zawartość nie mają przecież trwać, tylko się rozłożyć, robaki mają się zająć i drewnem, i ciałem, które nie ma już w sobie tego kogoś, kogo kiedyś miało, do nikogo już nie należy, jest niepełne, jak pusta torba, jak strąk bez nasiona.
Przez cały czas czuwania przy zwłokach Elena siedziała tam, na plastikowym krzesełku, przy samej trumnie. Co za koszmar to, co się stało, Eleno, powiedział jej ktoś, poprzedzając te słowa innymi, o najszczerszych wyrazach współczucia, a co się stało? zapytała. Wtedy ten, kto to powiedział, zamilkł, bo pomyślał pewnie, że Elena nie chce wiedzieć albo że zamroczyły ją leki bądź żal. Elena jednak była przytomna. Elena wiedziała. Czekała. Z pochyloną głową i powłócząc nogami, nie widząc drogi ani tego, co jej przynosiła. Była przytomna, choć czasem także zagubiona.
Na czuwanie przyniesiono więcej wieńców. Elena próbowała odczytywać napisy, ale opadała jej głowa, była bardzo zmęczona, tak że nie dawała rady utrzymać okularów na miejscu. Podeszła do niej sąsiadka i zaczęła czytać. Koledzy ze Szkoły Parafialnej Najświętszego Serca. Doktor Benegas z małżonką. Twoi sąsiedzi. Jacy sąsiedzi? zapytała Elena. Czytająca zawahała się, podejrzewam, że wszyscy z okolicy, w każdym razie mnie włączono. Obok mały bukiet z białych kwiatów i napis: Twój przyjaciel na zawsze, Roberto Almada, to jeden z tych bukiecików przygotowanych specjalnie, żeby dało się je wsunąć w ręce zmarłego, że niby go trzyma i chce zabrać ze sobą. Gdyby nie Roberto Almada przysłał te kwiatki, włożyłaby je w ręce córki, poleciła jednak, żeby zostawić bukiet tam, gdzie położyli go ludzie z kwiaciarni, w kącie obok innych wiązanek, pewnie pomysł jego matki, podejrzewała, dlatego tam jest napisane przyjaciel, a nie chłopak czy jakoś tak, bo fryzjerkę tak samo jak mnie irytuje takie słowo w odniesieniu do ponadczterdziestoletniego faceta. Niewielki bukiecik, żeby się nie wykosztować, żeby potem nie komentowano, że ona odbiera swoim pracownicom część napiwków zostawianych im przez klientki.
Po zmroku wszyscy wrócili do domów. Dusze sprawiedliwych są w rękach Boga i nie dosięgnie ich męka, powiedział ojciec Juan przed wyjściem, zdało się oczom głupich, że pomarli, zejście ich poczytano za nieszczęście. Elena chciała tam zostać, niczym głupia, i patrzyć na śmierć. Nie chciała iść odpocząć, jak jej poradził jakiś sąsiad, niech pani wróci jutro, Eleno, z pierwszym brzaskiem. Jakby pierwszy brzask miał przynieść coś dobrego. Czy ten człowiek może wiedzieć, czym dla niej będzie jutrzejszy świt? Jeszcze raz otworzy oczy. Światło dnia stanie się oznaką walki, którą ponownie przyjdzie jej toczyć od chwili, gdy będzie usiłowała z łóżka wstać, dźwigając się na rękach, aż jej martwe plecy odkleją się od pomarszczonego prześcieradła, postawić stopy na zimnych płytkach, rozbujać się, żeby podjąć próbę podniesienia się na nogi, powłócząc tymi nogami, udać się do toalety, na której spróbuje usiąść i oddać mocz, a najpierw spuścić majtki, później spróbuje wstać, wstać, podciągnąć znów majtki do góry, zrolowane, wilgotne, wygładzić fałdki, a potem, potem, ciągle potem, wciąż jakieś nowe zadania, jakby nie wystarczało już samo chodzenie do łazienki zawsze z nastaniem nowego dnia. Każdego dnia Elena budzi się ze snu, żeby kolejny raz, jeszcze jeden dzień z rzędu przypomnieć sobie, co ją czeka. Gdyby to od niej zależało, zostałaby na krzesełku w tym domu pogrzebowym, w którym odbywało się czuwanie przy zwłokach jej córki, patrzyłaby na śmierć znieczulona i udawałaby, że ten dzień, który właśnie przeżywa, nigdy się nie kończy. I że kolejny nigdy się nie zacznie. Gdyby to od niej zależało. Ale pracownik nalegał, powiedział: ze względów bezpieczeństwa zakład jest na noc zamykany, no to kto w takim razie czuwa przy zmarłych?, czasy się zmieniły, proszę pani, lepiej zająć się żywymi.
Następnego rana bardzo wcześnie, po pierwszej pigułce, znów stawiła się na miejsce. Pierwsze dwie godziny była zupełnie sama, ale po dziewiątej zaczęli zjawiać się ci, którzy nie