Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 20
Wsunąwszy palec pod opaskę, szarpnęła lekko, bez rezultatu. Szarpnęła mocniej, mimo to nie mogła zerwać paska. Z czego, do cholery, jest zrobiony? Z tytanu? Powinien być, oczywiście, solidny, nikt w szpitalu nie chciałby, żeby kłopotliwi pacjenci, tacy jak ten staruch pan Bodine, zrywali identyfikatory i pętali się anonimowo po korytarzach. Zacisnąwszy zęby, ciągnęła za pasek, coraz bardziej napinając mięśnie, bez skutku. Chyba będę musiała to przegryźć, pomyślała. Spróbuję, kiedy Szalona Lala nie będzie patrzyła…
Nagle zamarła. Zorientowała się, że kobieta stoi tuż przed nią, a jej stopa znów przydeptuje kopertę. Powoli podniosła wzrok na jej twarz. Do tej pory unikała patrzenia porywaczce w oczy, obawiając się, że ściągnie na siebie jej uwagę. Teraz, ku swojemu przerażeniu, stwierdziła, że tamta skupia uwagę na niej – i tylko na niej – i poczuła się jak gazela, oddzielona od stada, skazana na rzeź. Kobieta nawet wyglądała jak kocica: długie kończyny, miękkie ruchy i lśniące czarne włosy przywodziły na myśl panterę. Niebieskie oczy świeciły jak szperacze, skupione teraz na Jane.
– To właśnie robią – powiedziała, patrząc na opaskę Jane. – Przyczepiają ci metkę. Jak w obozie koncentracyjnym. – Pokazała jej własną opaskę z wydrukowanym N.N. Musisz mieć jakieś nazwisko, pomyślała Jane i zachciało jej się śmiać. Jestem zakładniczką osoby bez nazwiska. Prawdziwe imię przeciw brakowi imienia. Czy w szpitalu nie znano nazwiska tej kobiety, kiedy ją przyjmowano? Sądząc po tych kilku słowach, które wypowiedziała, można było z całkowitą pewnością stwierdzić, że nie jest Amerykanką. Pochodzi z Europy Wschodniej, najprawdopodobniej z Rosji.
Kobieta zerwała swoją opaskę, cisnęła ją w kąt, po czym chwyciła Jane za przegub i mocnym szarpnięciem zerwała również jej opaskę.
– Dość tych metek – powiedziała. Spojrzała na opaskę Jane. – Rizzoli. To włoskie nazwisko?
– Tak. – Jane skupiła wzrok na twarzy kobiety, bojąc się zerknąć w dół, by nie zwrócić jej uwagi na kopertę. Szalona Lala uznała ów przedłużający się kontakt wzrokowy za oznakę rodzącej się między nimi więzi. Zaczęła rozmawiać, choć aż do tego momentu prawie się nie odzywała. To dobrze, pomyślała Jane. Trzeba wciągnąć ją w rozmowę, nawiązać nić porozumienia. Przecież nie zabije przyjaciółki.
Kobieta patrzyła na brzuch Jane.
– To moje pierwsze dziecko – powiedziała Rizzoli.
Teraz spojrzała na zegar wiszący na ścianie. Widać było, że na coś czeka, liczy mijające minuty.
Jane postanowiła rzucić się na głęboką wodę.
– Jak… jak się nazywasz? – zaryzykowała.
– Dlaczego pytasz?
– Po prostu chciałabym wiedzieć. – Żeby móc przestać nazywać cię Szaloną Lalą.
– To nie ma znaczenia. Jestem już trupem. – Spojrzała na Jane. – Ty też.
Patrząc w jej płonące oczy, Jane pomyślała przerażona: A jeśli to prawda? Jeśli już jesteśmy trupami, a to jest tylko któryś krąg piekła?
– Błagam – szepnęła recepcjonistka – proszę nas wypuścić. Nie jesteśmy pani potrzebni. Proszę pozwolić nam otworzyć drzwi i wyjść.
Kobieta znów zaczęła chodzić tam i z powrotem, nadeptując od czasu do czasu na leżącą na ziemi kopertę. – Łudzicie się, że pozwolą wam żyć? Po tym, jak byliście ze mną? Każdy, kto jest ze mną, musi umrzeć.
– O czym ona mówi? – szepnęła doktor Tam.
Paranoiczka, pomyślała Jane. Cierpi na manię prześladowczą.
Kobieta zatrzymała się nagle, patrząc na leżącą u jej stóp kopertę.
Nie otwieraj jej! Proszę, nie rób tego!
Kobieta podniosła ją i spojrzała na wypisane na niej nazwisko.
Zajmij czymś jej uwagę! Prędko!
– Przepraszam – powiedziała Jane – ja naprawdę… muszę do łazienki. – Z powodu ciąży… i w ogóle. – Wskazała palcem drzwi toalety. – Mogę?
Kobieta rzuciła kopertę na niski stolik, stojący poza zasięgiem Jane.
– Nie zamkniesz drzwi na zasuwkę?
– Nie, przyrzekam.
– To idź.
Doktor Tam dotknęła ręki Jane.
– Pomóc ci? Chcesz, żebym z tobą poszła?
– Nie. Dam sobie radę. – Jane, podniósłszy się chwiejnie, stanęła niepewnie. Przechodząc koło stolika, pragnęła rozpaczliwie zabrać swoją kartę, ale Szalona Lala przez cały czas na nią patrzyła. Powędrowała więc do toalety, zapaliła światło i zamknęła za sobą drzwi. Poczuła nagłą ulgę, że jest sama i nie ma przed oczami pistoletu.
Mogłabym się tu zabarykadować i poczekać, aż to wszystko się skończy.
Pomyślawszy jednak o doktor Tam, o sanitariuszu oraz o Glennie i Domenice, przytulonych do siebie na kanapie, zrezygnowała z tego zamiaru. Jeśli wkurzę Szaloną Lalę, oni ucierpią, a ja okażę się tchórzem, chowającym się za zamkniętymi drzwiami.
Skorzystała z toalety i umyła ręce. Napiła się wody z kranu, bo nie wiedziała, kiedy jej się trafi następna taka okazja. Wycierając mokry podbródek, rozejrzała się po małym pomieszczeniu w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby posłużyć za broń, lecz prócz papierowych ręczników, pojemnika z mydłem w płynie i kubła z nierdzewnej stali niczego więcej tam nie było.
Nagle drzwi się otworzyły. Odwróciwszy się, zobaczyła porywaczkę. Przyglądała jej się uważnie. Nie ufa mi. Na pewno mi nie ufa.
– Skończyłam – powiedziała Jane. – Wracam na miejsce. Wyszła z toalety i usiadła na kanapie. Zauważyła, że jej karta zdrowia nadal leży na stoliku.
– Teraz usiądziemy i poczekamy – oznajmiła kobieta, siadając na krześle, z pistoletem na kolanach.
– Na co właściwie mamy czekać? – spytała Jane.
Kobieta spojrzała na nią.
– Na koniec – odpowiedziała spokojnie.
Po ciele Jane przebiegł dreszcz, ale poczuła coś jeszcze: w jej brzuchu powoli narastał ucisk, przypominający zaciskanie ręki w pięść. Wstrzymała oddech, bo skurcz stał się bolesny. Pięć sekund. Dziesięć. Ból powoli ustępował. Opadła na oparcie kanapy, oddychając głęboko.
Doktor Tam bacznie jej się przyglądała.
– Co