Autopsja. Tess Geritsen

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 15

Autopsja - Tess Geritsen Джейн Риццоли и Маура Айлз

Скачать книгу

piętra. Czy kiedy drzwi się otworzą, będę jeszcze żyła?

      Kobieta oparła się plecami o ścianę. Maura patrzyła jej w oczy. Niech patrzy mi w twarz, kiedy pociągnie za spust. W windzie było chłodno, kobieta miała na sobie tylko cienką szpitalną koszulę, mimo to na jej twarzy błyszczały krople potu, a jej ręce zaciśnięte na kolbie pistoletu drżały.

      – Dlaczego to robisz? – spytała Maura. – Nie zrobiłam ci krzywdy. Zeszłej nocy usiłowałam ci pomóc. To ja cię uratowałam.

      Kobieta nie odpowiedziała. Słychać było jedynie jej chrapliwy, przerażony oddech.

      Zadźwięczał dzwonek windy. Wzrok kobiety spoczął na drzwiach. Maura starała się gorączkowo odtworzyć w pamięci rozkład szpitalnej recepcji. Przypomniała sobie kiosk przy wejściu, prowadzony przez siwowłosą wolontariuszkę, sklepik z upominkami, rząd automatów telefonicznych.

      Kiedy drzwi się otworzyły, kobieta złapała Maurę za ramię i wypchnęła z kabiny, znów przystawiając pistolet do jej karku. Maura miała gardło suche jak pieprz. Spojrzała w lewo, potem w prawo, ale nie było widać ani jednego człowieka. Potem spostrzegła ochroniarza chowającego się za kioskiem. Wystarczyło jedno spojrzenie na jego siwe włosy, by nadzieja w niej umarła. Nie wyglądał na wyzwoliciela, był po prostu starym przestraszonym człowiekiem w uniformie. Facetem, który równie dobrze mógłby trafić zakładnika.

      Na zewnątrz zaczęła wyć syrena, jak zbliżający się zwiastun śmierci.

      Kobieta złapała Maurę za włosy i pociągnęła jej głowę w tył, zbliżając ją do własnej twarzy tak blisko, że Maura poczuła na szyi gorący oddech, a do jej nosa dotarł ostry zapach strachu. Prowadzona do wyjścia, dostrzegła kątem oka sylwetkę starego ochroniarza, trzęsącego się ze strachu za kontuarem. Zobaczyła srebrne baloniki latające w górę i w dół za szybą sklepiku z upominkami i słuchawkę telefoniczną kołyszącą się na sznurze. W następnym momencie została wypchnięta na zewnątrz, w popołudniowy upał.

      Przed szpital zajechał z piskiem opon wóz patrolowy policji, z którego wyskoczyli dwaj funkcjonariusze z bronią gotową do strzału. Zamarli, patrząc na Maurę, która stała na linii ognia, zasłaniając im cel.

      Słychać było syrenę następnego, jadącego na pomoc wozu.

      Oddech kobiety przeszedł w krótkie urywane westchnienia, gdy zorientowała się, że nie ma zbyt dużego wyboru. Droga była zablokowana, wciągnęła więc Maurę do recepcji.

      – Proszę – szepnęła lekarka, gdy kobieta wlokła ją w stronę korytarza. – Nie masz wyjścia. Poddaj się! Połóż pistolet na podłodze i razem do nich wyjdziemy, dobrze? Pójdę z tobą, wtedy nic ci nie zrobią…

      Widziała, jak dwaj policjanci posuwają się krok w krok za nimi. Przez cały czas znajdowała się na linii strzału celu, byli bezradni, mogąc jedynie patrzeć, jak kobieta wycofuje się w głąb korytarza, ciągnąc za sobą zakładniczkę. Usłyszała westchnienia i kątem oka spostrzegła skamieniałych z przerażenia świadków tej sceny.

      – Cofnąć się! – krzyknął jeden z policjantów. – Wszyscy z drogi!

      Tak to się kończy, pomyślała Maura. Jestem w rękach wariatki, która nie zamierza się poddać. Słyszała jej przyspieszony, świszczący oddech, odczuwała jej strach płynący od jej ręki jak prąd. Miała świadomość, że jest ciągnięta ku krwawemu zakończeniu i poznawała to po oczach policjantów, którzy szli za nimi powoli, spodziewając się lada moment huku wystrzału, a potem krwi tryskającej z głowy zakładniczki. Nieuniknionej kuli, która wszystko zakończy. Dopóki to nie następowało, byli w sytuacji patowej, kobieta zaś, uwięziona w pułapce paniki, była równie jak oni bezradna i niezdolna do odwrócenia biegu wypadków.

      Tylko ja mogę coś zrobić. Czas działać, pomyślała Maura.

      Zaczerpnęła tchu, po czym wypuszczając powietrze, rozluźniła mięśnie. Nogi się pod nią ugięły i zaczęła osuwać się na podłogę.

      Zaskoczona kobieta starała się ją podtrzymać. Bezwładne ciało jest jednak ciężkie. Nagle została pozbawiona tarczy, bo jej zakładniczka znalazła się na podłodze. Uwolniona Maura przeturlała się w bok. Objąwszy rękami głowę, zwinęła się w kłębek, spodziewając się huku wystrzału, usłyszała jednak tylko tupot nóg i krzyki.

      – Cholera, nie mam czystego pola do strzału!

      – Wszyscy na bok! Spieprzać!

      Potrząsnęła nią czyjaś ręka.

      – Dobrze się pani czuje? Nic pani nie jest?

      Trzęsąc się, zobaczyła nad sobą twarz policjanta. Usłyszała skrzeczenie radia i wycie syren, przypominające żałobne zawodzenie kobiet nad ciałami zmarłych.

      – Proszę wstać, musi pani usunąć się z drogi. – Policjant chwycił ją za ramiona i podniósł. Trzęsła się tak bardzo, że ledwie mogła ustać, więc objął ją wpół i poprowadził do wyjścia. – Wy wszyscy – krzyknął do przerażonych świadków – wynoście się z budynku, ale już!

      Maura obejrzała się za siebie. Po kobiecie nie było śladu.

      – Może pani iść? – zapytał policjant.

      Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa.

      – To chodźmy! Musimy wszystkich ewakuować. Na pewno nie chce pani tu zostać.

      Jeśli to ma się krwawo zakończyć, to nie.

      Zrobiwszy kilka kroków, obejrzała się po raz ostatni, widząc, że drugi policjant posuwa się korytarzem w głąb budynku. Tabliczka nad wejściem informowała o nazwie skrzydła, które miało się stać ostatnim bastionem nieznajomej.

      „Pracownia diagnostyczna”.

*

      Jane Rizzoli obudziła się i widząc nad sobą obcy sufit, przez moment nie wiedziała, gdzie jest. Nie spodziewała się, że zaśnie, lecz stół do badania był wygodny, a ona zmęczona. Przez kilka ostatnich nocy źle spała. Spojrzawszy na zegar zorientowała się, że jest sama już od ponad pół godziny. Jak długo jeszcze ma czekać? Z rosnącym rozdrażnieniem odczekała jeszcze pięć minut.

      W porządku, mam już dość. Dowiem się, dlaczego to trwa tak długo. I nie będę czekała na wózek.

      Zeszła ze stołu, jej bose nogi dotknęły zimnej posadzki. Zrobiwszy dwa kroki zorientowała się, że jej ramię nadal jest połączone z plastikowym pojemnikiem z roztworem soli fizjologicznej. Przewiesiła pojemnik na ruchomy stojak i potoczyła stojak do drzwi. Znalazłszy się na korytarzu, nie zobaczyła nikogo: nie było ani pielęgniarki, ani salowego, ani technika obsługującego rentgen.

      Ładna historia. Wszyscy o niej zapomnieli.

      Szła korytarzem bez okien, popychając przed sobą stojak z kroplówką, którego kółka chrobotały na linoleum. Minąwszy jedne otwarte drzwi, potem drugie, zobaczyła puste stoły do badań i opuszczone gabinety. Co się stało z personelem i pacjentami? W tym krótkim czasie, kiedy spała, wszyscy

Скачать книгу