Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 13
– Idź już. Zjedz lunch i przynieś mi hamburgera z frytkami.
– To by było wbrew zakazowi lekarki. Zabroniła ci jeść.
– Nie musi o tym wiedzieć.
– Jane!
– W porządku, niech będzie. Pojedź do domu i przywieź mi mój szpitalny ekwipunek.
Gabriel stanął na baczność i zasalutował.
– Rozkaz, komendancie. Po to wziąłem miesiąc urlopu.
– I spróbuj jeszcze raz zadzwonić do moich rodziców. Nadal nie odbierają telefonu. I przywieź mi mojego laptopa.
Westchnąwszy, pokręcił głową.
– O co chodzi? – spytała.
– Chcesz, żebym przywiózł ci laptopa, skoro lada moment masz urodzić dziecko?
– Mam mnóstwo papierkowej roboty.
– Jesteś beznadziejna, Jane.
Posłała mu całusa.
– Wiedziałeś o tym, żeniąc się ze mną.
– Nie podoba mi się to – powiedziała Jane, patrząc na wózek. – Mogłabym sama pójść do pracowni USG, gdybyś mi powiedziała, gdzie ona jest.
Wolontariuszka pokręciła głową i zablokowała koła.
– Takie są przepisy, proszę pani. Nie ma wyjątków. Pacjenci muszą być przewożeni na wózkach. Nie chcemy, żeby pani się pośliznęła, upadła, albo doznała jakiegoś urazu.
Jane spojrzała na wózek, a potem na siwą wolontariuszkę, która miała ją wieźć. Biedna, stara kobieta, pomyślała. Powinno być odwrotnie: ja powinnam wozić ją. Niechętnie wygramoliła się z łóżka i usadowiła na wózku, a wolontariuszka przeniosła równocześnie pojemnik kroplówki. Rano Jane stoczyła walkę zapaśniczą z Billym Waynem Rollo, a parę godzin później wieziono ją jak królową Saby. Jakież to krępujące! Jadąc korytarzem, słyszała świszczący oddech kobiety, czuła bijący od niej smród papierosów, podobny do zapachu starych butów. Co będzie, jeśli moja eskorta dostanie zapaści? Jeśli trzeba będzie ją reanimować? Czy w takiej sytuacji będę mogła wstać? A może to też wbrew przepisom? Zgarbiła się na wózku, unikając spojrzeń ludzi mijających ją na korytarzu. Nie patrzcie na mnie. Czuję się winna, że ta biedna stara kobieta tak się męczy.
Wolontariuszka wprowadziła wózek z Jane tyłem do windy i ustawiła koło wózka z innym pacjentem. Był to szpakowaty mężczyzna, mamroczący do siebie. Jane zauważyła, że jest przypięty pasami i pomyślała: Jezu, oni naprawdę poważnie traktują przepisy dotyczące transportowania wózkiem. Jeśli spróbujesz wstać, przywiążą cię.
Stary mężczyzna spojrzał na nią.
– Na co się pani, do cholery, gapi?
– Na nic – mruknęła Jane.
– Więc proszę przestać.
– W porządku.
Stojący za jego wózkiem czarny salowy zachichotał.
– Pan Bodine mówi tak do wszystkich, proszę pani. Proszę się tym nie przejmować.
Jane wzruszyła ramionami.
– W mojej pracy jestem narażona na większe przykrości. – Och, zapomniałam dodać, że również na kule. Patrzyła na numery mijanych pięter, starannie unikając kontaktu wzrokowego z panem Bodine.
– Za dużo ludzi na tym świecie nie pilnuje własnego nosa – gderał staruch. – Banda wścibskich ignorantów. Nie mogą przestać się gapić.
– Spokojnie, panie Bodine – starał się go udobruchać salowy. – Nikt na pana nie patrzy.
– Ona się gapiła.
Nic dziwnego, że cię związali, ty stary czubku, pomyślała Jane.
Winda zatrzymała się na parterze i wolontariuszka wypchnęła wózek z Jane. Wieziona korytarzem do pracowni USG czuła na sobie spojrzenia mijających ją osób. Ci idący o własnych siłach przyglądali się niepełnosprawnej z ogromnym brzuchem i zapiętą na ręku plastikową szpitalną bransoletką. Ciekawiło ją, czy tak samo czuje się każdy człowiek przykuty do wózka, wydany na żer współczujących spojrzeń?
Za sobą usłyszała znajomy napastliwy głos:
– Na co się pan, do cholery, gapi?
Boże, nie, pomyślała. Nie pozwól, żeby pan Bodine również jechał do pracowni USG. Jednak w korytarzu, a potem za rogiem, w poczekalni, cały czas słyszała jego gderanie.
Wolontariuszka wprowadziła wózek z Jane do poczekalni, ustawiła go obok wózka starego mężczyzny i odeszła. Nie patrz na niego, nakazała sobie Jane. Nawet przez moment.
– Zdaje ci się, że jesteś zbyt ważna, żeby ze mną porozmawiać? – zapytał.
Udaj, że nie usłyszałaś.
– Więc to tak. Udajesz, że nie wiesz, że tu jestem.
Spostrzegła z ulgą, że drzwi się otwierają i do poczekalni wchodzi laborantka w niebieskim fartuchu. – Jane Rizzoli? – zapytała.
– To ja.
– Doktor Tam przyjdzie za parę minut. Zabieram panią do gabinetu.
– A co ze mną? – zaskomlił staruch.
– Nie jesteśmy jeszcze gotowi, żeby pana przyjąć, panie Bodine – odparła kobieta, wtaczając wózek z Jane przez próg. – Musi się pan uzbroić w cierpliwość.
– Ale chce mi się sikać, do cholery.
– Wiem, wiem.
– Nic pani nie wie.
– Wiem wystarczająco dużo, żeby nie strzępić języka – burknęła kobieta, wypychając wózek Jane na korytarz.
– Zleję się na dywan! – wrzasnął pan Bodine.
– Zgaduję, że to wasz ulubiony pacjent – powiedziała Jane.
– Och, tak. – Laborantka westchnęła. – To ulubieniec wszystkich.
– Czy rzeczywiście musi się wysikać?
– Co chwilę. Ma prostatę wielką jak moja pięść, ale nie pozwala jej ruszyć chirurgom.
Laborantka wjechała z Jane do gabinetu i zatrzymała wózek obok aparatury.
– Pomogę