Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 12
Spojrzała zdumiona na kobietę, widząc, że jej pierś się poruszyła. Patrzyła, jak bierze drugi oddech, a potem nieruchomieje. To był agonalny odruch oddechowy, żaden cud, po prostu ostatni ruch przepony, wywołany ostatnim impulsem elektrycznym wysłanym przez mózg. Wszyscy członkowie rodziny westchnęli.
– Boże – szepnął mąż – jeszcze nie odeszła…
– To… zaraz nastąpi. – Tylko tyle zdołała wydusić Maura. Wyszła z pokoju, wstrząśnięta świadomością, jak bliska była popełnienia błędu. Nigdy się nie zdarzyło, by tak pochopnie stwierdziła zgon.
Spojrzała na dziennikarza.
– Każdy może popełnić błąd – powiedziała. – Nieraz coś tak pozornie łatwego, jak stwierdzenie czyjejś śmierci jest trudniejsze, niż się panu wydaje.
– A zatem rozgrzesza pani służbę ratowniczą i policję?
– Powiedziałam tylko, że błędy się zdarzają. Nic więcej. – Bóg wie, czy sama jakiegoś nie popełniłam. – Wiem, jak mogło do tego dojść. Kobietę wyciągnięto z zimnej wody. We krwi miała barbiturany. Oba czynniki mogły dać efekt pozornej śmierci. W tych warunkach mógł nastąpić błąd w ocenie. Ludzie zajmujący się nią starali się po prostu wykonać swoje zadanie i mam nadzieję, że pisząc swój artykuł, będzie pan wobec nich uczciwy. – Wstała, dając tym sygnał, że uznaje wywiad za zakończony.
– Zawsze staram się być uczciwy.
– Trudno to powiedzieć o wszystkich dziennikarzach.
Lukas również się podniósł i stał, patrząc na nią nad biurkiem.
– Proszę dać mi znać, czy panią zawiodłem… kiedy przeczyta pani to, co napiszę.
Odprowadziła go do drzwi, a potem obserwowała, jak mija biurko Louise i wychodzi.
Sekretarka spojrzała na nią znad klawiatury.
– Jak poszło?
– Nie wiem. Może nie powinnam była z nim rozmawiać.
– Wkrótce będziemy wiedzieli – powiedziała Louise, patrząc na ekran komputera. – Jego felieton będzie w piątkowej „Tribune”.
Rozdział piąty
Doktor Stephanie Tam, pochylona nad Jane, badała tętno płodu aparatem Dopplera. Lśniące, czarne włosy opadły jej na twarz tak, że Jane nie potrafiła odczytać, czy wiadomość jest dobra, czy zła. Leżąc na plecach, obserwowała, jak głowica aparatu przesuwa się po jej wydętym brzuchu. Doktor Tam miała kształtne ręce rasowego chirurga, operowała przyrządem delikatnie, jakby grała na harfie. Nagle jej ręka zatrzymała się. Tam pochyliła niżej głowę, słuchając w skupieniu. Jane zerknęła na swojego męża, Gabriela, który siedział obok niej, i dostrzegła w jego oczach ten sam lęk.
Czy coś złego dzieje się z naszym dzieckiem?
Doktor Tam wyprostowała się i spojrzała na Jane z uspokajającym uśmiechem.
– Posłuchaj sama – powiedziała, podkręcając głośność.
Z głośnika dochodził stukot, energiczny i miarowy.
– Tak bije serce płodu – powiedziała lekarka.
– Więc moje dziecko ma się dobrze?
– Na razie wszystko jest w porządku.
– Na razie? Co to znaczy?
– Cóż, niedługo już tam pozostanie. – Doktor Tam złożyła aparat i schowała go do walizeczki. – Kiedy worek owodniowy pęknie, zwykle następuje poród.
– Ale nic się nie dzieje. Nie czuję żadnych skurczów.
– W tym rzecz. Twoje dziecko nie wykazuje ochoty do współpracy. Nosisz w sobie wielkiego uparciucha, Jane.
Gabriel westchnął.
– Uparciuch jak jego mama. Walczy z przestępcami do ostatniej minuty. Zechciej, proszę, poinformować moją żonę, że jest teraz oficjalnie na urlopie macierzyńskim.
– Jesteś całkowicie zwolniona z obowiązków służbowych – powiedziała Tam. – Zabiorę cię na dół, na ultrasonografię, żeby zajrzeć do twojego brzucha. Przypuszczam, że czas, by wywołać akcję porodową.
– Nie zacznie się sama? – spytała Jane.
– Po odejściu wód został otwarty kanał dla infekcji. Minęły dwie godziny, a skurcze ciągle się nie pojawiają. Czas przyspieszyć przyjście juniora na świat. – Lekarka raźno pospieszyła do drzwi. – Podłączą cię do kroplówki. Sprawdzę, czy mogą cię zaraz przebadać w pracowni diagnostycznej. Potem wyjmiemy z ciebie dziecko, żebyś mogła wreszcie zostać mamą.
– Wszystko dzieje się tak szybko.
Tam się roześmiała.
– Nie powinnaś być zaskoczona. Miałaś dziewięć miesięcy, żeby to przemyśleć – powiedziała i wyszła z pokoju.
Jane spojrzała w sufit.
– Nie wiem, czy jestem przygotowana na to, że będę miała dziecko.
Gabriel ścisnął jej rękę.
– Ja jestem gotowy od dawna. Mam wrażenie, że od zawsze. – Odsunąwszy szpitalną koszulę, przyłożył ucho do nagiego brzucha. – Halo, dziecinko! – zawołał. – Tatuś się niecierpliwi, więc przestań się wygłupiać.
– Au! Nie ogoliłeś się porządnie.
– Zrobię to jeszcze raz, tylko dla ciebie. – Wyprostował się i spojrzał jej w oczy. – Mówię poważnie, Jane. Marzyłem o tym od dawna. O własnej małej rodzinie.
– Co się stanie, jeśli to nie będzie to, o czym marzyłeś?
– A o czym, twoim zdaniem, marzyłem?
– Dobrze wiesz. O idealnym dziecku, idealnej żonie…
– Jak mógłbym marzyć o idealnej żonie, skoro mogę mieć ciebie? – odparł, robiąc ze śmiechem unik, kiedy się na niego zamierzyła.
Za to mnie udało się wylądować przy idealnym mężu, pomyślała, patrząc w jego uśmiechnięte oczy. Nadal nie wiem, jak to się stało, że miałam tyle szczęścia. Nie wiem, w jaki sposób dziewczyna, którą przezywano Żabi Pyszczek wyszła za mąż za mężczyznę, na którego, jeśli wejdzie do pokoju, wszystkie kobiety zwracają uwagę.
Pochyliwszy