.

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу - страница 16

Автор:
Жанр:
Серия:
Издательство:
 -

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      Nigdzie żywego ducha.

      Zaczęła iść szybciej labiryntem korytarzy; stojak z kroplówką turkotał obok niej. Co to za szpital, w którym zostawia się nieszczęsną ciężarną kobietę samą? Złoży na nich skargę, zasłużyli sobie na to. Mogła przecież zacząć rodzić! Mogła umrzeć! Była wkurzona, a to nie jest najlepszy stan psychiczny dla ciężarnej kobiety, zwłaszcza dla niej.

      W końcu spostrzegła na którychś drzwiach znak wyjścia i przygotowawszy porcję odpowiednich epitetów, otworzyła je. Pierwsze spojrzenie na poczekalnię nie dało jej pełnego obrazu sytuacji. Pan Bodine nadal był przywiązany do wózka, który stał w tym samym miejscu w kącie. Technik i recepcjonistka siedzieli przytuleni na sofie. Na innej sofie siedziała doktor Tam i czarny salowy. Co to jest? Herbatka? Dlaczego jej lekarka zostawiła ją w gabinecie, a sama wyleguje się na sofie?

      Potem zobaczyła leżącą na podłodze kartę pacjenta i przewrócony kubek, z którego wylała się kawa, plamiąc dywanik. Zrozumiała, że doktor Tam nie wypoczywa; siedziała sztywno wyprostowana, napięte mięśnie twarzy świadczyły o tym, że się boi. Patrzyła nie na Jane, tylko gdzieś obok.

      W tym momencie Jane zrozumiała. Ktoś stoi tuż za mną.

      Rozdział siódmy

      Maura siedziała w przyczepie centrum dowodzenia, pełnej telefonów, monitorów i laptopów. Klimatyzacja nie działała, więc wewnątrz było ponad trzydzieści stopni. Funkcjonariusz Emerton, łącznościowiec, wachlował się, popijając wodę z butelki, za to kapitan Hayder, dowódca operacji specjalnych bostońskiej policji, wyglądał całkiem świeżo. Studiował na monitorze plan szpitala. Koło niego siedział administrator szpitala, informując go o przeznaczeniu i cechach poszczególnych pomieszczeń.

      – Ta część budynku, w której się zamknęła, to pracownia diagnostyczna – mówił. – Dawniej w tym skrzydle mieścił się rentgen, zanim został przeniesiony do dobudowanego skrzydła. Obawiam się, że będzie pan miał z tym kłopot, kapitanie.

      – Dlaczego? – spytał Hayder.

      – Zewnętrzne ściany mają ołowianą osłonę i nie ma w nich okien ani drzwi, w związku z tym nie można dostać się do środka, używając materiału wybuchowego, ani wrzucić pojemnika z gazem łzawiącym.

      – A zatem jedyna droga na ten oddział wiedzie przez wewnętrzne drzwi od strony korytarza?

      – Tak. – Administrator spojrzał na Haydera. – Rozumiem, że je zaryglowała?

      Hayder skinął głową.

      – Ale znalazła się w pułapce. Wycofaliśmy naszych ludzi w głąb korytarza, tak żeby nie byli na linii ognia, gdyby zamierzała uciec.

      – Jest w ślepym zaułku. Chcąc wyjść, musiałaby zabić pańskich ludzi. W tej chwili siedzi jak w więzieniu, ale z drugiej strony będzie pan miał kłopot z dostaniem się do niej.

      – A więc mamy impas.

      Administrator kliknął myszką, powiększając wycinek planu.

      – Jest jedna szansa, zależnie od tego, w którym miejscu skrzydła się ukryła. Ołowiany pancerz jest w ścianach wszystkich pomieszczeń z wyjątkiem poczekalni.

      – Z czego są tam ściany?

      – Z otynkowanych płyt gipsowych. Można łatwo przewiercić się przez sufit. – Administrator spojrzał na Haydera. – Ale wystarczy, żeby się wycofała do pomieszczeń mających ołowianą osłonę, a będzie nie do ruszenia.

      – Mogę się wtrącić? – spytała Maura.

      Hayder odwrócił się do niej, jego niebieskie oczy wyrażały irytację.

      – Słucham? – warknął.

      – Chciałabym już pójść, kapitanie. Nie mam panu nic więcej do powiedzenia.

      – Jeszcze nie.

      – Jak długo mam tu siedzieć?

      – Musi pani poczekać, aż przesłucha panią policyjny negocjator. Zażądał, żeby wszyscy świadkowie zostali na miejscu.

      – Chętnie z nim porozmawiam, ale nie ma powodu, żebym tu siedziała. Moje biuro jest po przeciwnej stronie ulicy. Wie pan, gdzie mnie szukać.

      – To za daleko, doktor Isles. Musimy panią zatrzymać. – Mówiąc to, odwrócił się z powrotem do monitora, nie przejmując się jej protestami. – Sprawy rozwijają się szybko, a my nie mamy czasu na ściąganie świadka, który sobie poszedł.

      – Nie odejdę daleko. Nie jestem jedynym świadkiem. Są jeszcze pielęgniarki, które się nią opiekowały.

      – Je również zatrzymaliśmy. Musimy porozmawiać z wami wszystkimi.

      – No i jest jeszcze ten lekarz, który był przy niej, kiedy to się stało.

      – Kapitanie Hayder? – odezwał się Emerton, odwracając głowę od konsoli radia. – Cztery najniższe piętra zostały ewakuowane. Nie mogą ruszyć pacjentów w stanie krytycznym, tych z wyższych pięter, ale wszyscy lżej chorzy są już poza budynkiem.

      – Otoczyliście już poczekalnię?

      – Wewnątrz tak. W korytarzu zbudowali barykadę. Czekamy na posiłki, żeby wzmocnić kordon dookoła.

      Telewizor nad głową Haydera był nastawiony na miejscową, bostońską stację, ale miał wyłączony dźwięk. Nadawano wiadomości na żywo. Sceneria na ekranie wydała się Maurze zadziwiająco znajoma. Przecież to Albany Street, pomyślała. A to przyczepa dowodzenia, gdzie w tej chwili tkwię. Inni mieszkańcy Bostonu oglądali rozgrywający się dramat na domowych telewizorach, a ona ugrzęzła w samym środku kryzysu.

      Nagle przyczepa się zakołysała i Maura spojrzała w stronę drzwi. Do środka wszedł jakiś mężczyzna. Jeszcze jeden policjant, pomyślała, widząc przypięty na biodrze pistolet, jednak mężczyzna był niższy i nie tak postawny jak Hayder. Zlepione potem, rzadkie kosmyki brązowych włosów kontrastowały z mocno zaczerwienioną skórą głowy.

      – Chryste, tu jest jeszcze goręcej niż na dworze – sapnął. – Dlaczego nie włączyliście klimatyzacji?

      – Włączyliśmy – odparł Emerton – ale jest gówno warta. Nie mieliśmy czasu, żeby ją naprawić. Tu jest jak w piekle.

      – Wśród ludzi tak samo – rzekł mężczyzna, patrząc na Maurę. Wyciągnął do niej rękę. – Doktor Isles, jeśli się nie mylę? Porucznik Leroy Stillman. Wezwano mnie, żebym spróbował zażegnać kryzys. Mam zbadać, czy uda się rozwiązać to bez użycia siły.

      – Jest pan mediatorem?

      Wzruszył skromnie ramionami.

      – Tak mnie nazywają.

      Uścisnęli sobie ręce. Możliwe, że to jego niepozorny wygląd

Скачать книгу