Autopsja. Tess Geritsen
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Autopsja - Tess Geritsen страница 14
Jane położyła się na stole i wbiła wzrok w sufit. Położywszy ręce na wydętym brzuchu, oczekiwała znajomego kuksańca wymierzonego maleńką nóżką lub łokciem, ale niczego nie wyczuła. No, dziecinko, daj mi jakiś znak. Powiedz, że wszystko pójdzie dobrze.
Z klimatyzatora powiał strumień zimnego powietrza. Jane zadrżała w cienkiej koszuli i zerknęła na przegub, ale na miejscu zegarka była plastikowa bransoletka. Nazwisko pacjenta: Rizzoli Jane. Ten pacjent nie jest szczególnie cierpliwy. Zacznijcie już!
Naraz po skórze jej brzucha przebiegł dreszcz. Poczuła, że napinają się mięśnie macicy. Łagodnie się zacisnęły, a po chwili rozluźniły. Skurcze! Nareszcie!
Rzuciła okiem na ścienny zegar. Była 11:50.
Rozdział szósty
Koło południa temperatura przekroczyła trzydzieści stopni Celsjusza, zmieniając chodniki w patelnie. Nad miastem wisiała siarkowa letnia mgiełka. Z parkingu przed biurem lekarza sądowego zniknęli reporterzy, więc Maura mogła, nienagabywana, przejść przez Albany Street i wejść do centrum medycznego. Jechała windą z pół tuzinem świeżo upieczonych stażystów po pierwszym miesiącu praktyki i przypomniała sobie maksymę: „Nie choruj w lipcu”, wyniesioną ze szkoły medycznej. Są tacy młodzi, pomyślała, patrząc na ich gładkie twarze, na włosy jeszcze nieprzyprószone siwizną. Zauważyła, że ostatnio coraz częściej zwraca uwagę na takie cechy u ludzi, z którymi ma do czynienia – u lekarzy, policjantów… Jacy młodzi są ci stażyści. Ciekawe, co sobie o mnie myślą? Kobieta w średnim wieku, bez fartucha, bez plakietki z tytułem doktora medycyny? Może myślą, iż jestem krewną któregoś z pacjentów, niewartą zainteresowania? Kiedyś była taka sama jak oni – młoda, pewna siebie, w białym fartuchu. Zanim życie nauczyło ją pokory.
Drzwi windy otworzyły się i stażyści ruszyli na oddział, a Maura za nimi. W białych kitlach minęli niezaczepieni stanowisko pielęgniarek, tylko ją, będącą w „cywilnym” ubraniu, zatrzymał strażnik.
– Przepraszam, czy pani kogoś szuka?
– Przyszłam odwiedzić pacjentkę. Wczoraj wieczorem została przywieziona na OIOM. Wiem, że dziś rano ją tu przeniesiono.
– Nazwisko pacjentki?
Maura się zawahała.
– Jej nazwisko nie jest znane. Doktor Cutler powiedział mi, że leży w pokoju czterysta trzydzieści jeden.
Strażnik przyjrzał się jej bacznie.
– Przykro mi. Dziennikarze od rana bombardują nas telefonami. Nie odpowiadamy na żadne pytania dotyczące tej pacjentki.
– Nie jestem dziennikarką. Nazywam się Isles i jestem lekarzem sądowym z biura naprzeciwko szpitala. Powiedziałam doktorowi Cutlerowi, że przyjdę sprawdzić, jaki jest stan pacjentki.
– Mogę zobaczyć pani dowód tożsamości?
Maura pogrzebała w torebce i położyła na blacie legitymację. Mam za swoje, że nie przyszłam w fartuchu, pomyślała. Patrzyła na stażystów, którzy kroczyli majestatycznie korytarzem, wyglądając jak stado białych gęsi.
– Proszę zadzwonić do doktora Cutlera – zaproponowała. – On mnie zna.
– Nie trzeba. Myślę, że wszystko w porządku. – Strażnik oddał jej legitymację. – Było tyle zamieszania z tą pacjentką, że musieli przysłać ochroniarza. – Kiedy oddalała się korytarzem, zawołał za nią: – On też pewnie będzie chciał panią wylegitymować.
Szła do pokoju 431 z legitymacją w ręku, przygotowując się do odpowiedzenia na kolejną serię pytań, ale przed zamkniętymi drzwiami ochroniarza nie było. Już miała zapukać, gdy nagle usłyszała wewnątrz głuche uderzenie, a potem dźwięk upadającego metalowego przedmiotu.
Wpadła do pokoju i zobaczyła straszny widok. Obok łóżka stał lekarz, sięgając po pojemnik kroplówki. Z drugiej strony pochylony nad pacjentką ochroniarz próbował skrępować jej ręce. Stolik przy łóżku przed chwilą się przewrócił, a podłoga była śliska od rozlanej wody.
– Pomóc wam? – spytała Maura.
Lekarz spojrzał na nią przez ramię; spostrzegła błysk niebieskich oczu i krótko ostrzyżone blond włosy.
– Nie trzeba. Wszystko w porządku. Poskromiliśmy ją – odparł.
– Zapnę tamten pas – zaproponowała i podeszła do łóżka od strony ochroniarza. Gdy sięgała po luźno zwisający pas do przywiązywania przegubów, zobaczyła, że kobiecie udało się oswobodzić rękę z chwytu ochroniarza i usłyszała jego ostrzegawczy okrzyk.
Huk wystrzału wstrząsnął Maurą. Coś ciepłego trysnęło jej na twarz. Strażnik zatoczył się na nią. Upadła na wznak, zimna woda moczyła jej bluzkę od spodu, z góry zaś kapały na nią krople ciepłej krwi. Próbowała zepchnąć z siebie strażnika, ale był za ciężki, tak ciężki, że ledwie mogła oddychać. Zaczął się miotać w agonalnych konwulsjach. Nowy strumień ciepłej cieczy zalał jej twarz i usta, tak że zaczęła wymiotować. Udławię się, przemknęło jej przez głowę. Zebrawszy wszystkie siły, naparła z krzykiem i dopiero wtedy ciało, śliskie od krwi, zsunęło się na podłogę.
Podniósłszy się, zobaczyła, że kobieta, oswobodzona już ze wszystkich więzów, trzyma obiema rękami jakiś przedmiot.
Pistolet. Broń ochroniarza.
Lekarz gdzieś zniknął. Maura została sama z nieznajomą. Patrząc na nią, widziała z przerażającą wyrazistością każdy szczegół jej twarzy: czarne splątane włosy, dzikie spojrzenie… Powolne napinanie się ścięgien ręki, obejmującej kolbę pistoletu.
Boże, ona zamierza mnie zastrzelić.
– Proszę – wyszeptała Maura. – Przyszłam, żeby pani pomóc.
Odgłos szybkich kroków na korytarzu odwrócił uwagę kobiety. Drzwi się otworzyły i ukazała się w nich pielęgniarka. Stanęła jak wryta, patrząc z otwartymi ustami na jatkę.
Nagle kobieta wyskoczyła z łóżka. Stało się to tak szybko, że Maura nie zdążyła zareagować. Wyprostowała się, gdy kobieta złapała ją za ramię, przystawiając jej lufę pistoletu do karku. Z bijącym sercem, czując na skórze zimną stal, pozwoliła się zaprowadzić do drzwi. Pielęgniarka cofnęła się, oniemiała z przerażenia, a Maura została zmuszona do wyjścia na korytarz. Gdzie się podziała ochrona? Czy ktoś wezwał pomoc? Prowadzona w stronę stanowiska pielęgniarek, czuła bliskość spoconego ciała kobiety, słyszała jej gorączkowy głośny oddech.
– Z drogi! Ona ma pistolet! – usłyszała Maura czyjś krzyk. Spojrzawszy w tamtą stronę, zobaczyła grupę stażystów, z którymi przed chwilą jechała windą. Cofali się z szeroko otwartymi oczami, już nie tak pewni siebie w tych swoich białych fartuchach. Tylu bezużytecznych ludzi dokoła, pomyślała.
Niech mi ktoś pomoże,