Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson страница 20
– Pozwoliłem sobie zaznajomić się z instrukcjami. Opiera się w końcu na konstrukcji „Młota”, a nim potrafię sterować z zamkniętymi oczami.
– Jeszcze przekręć ten nóż w mojej ranie, Blake. – Przeszył mnie wzrokiem. – Rozumiem, doskonałe zagranie. Róbcie swoje.
Widać było, że nie uwierzy w nic, co powiem, więc nic już nie mówiłem. Nie było szans na przekonanie go o mojej niewinności. Reszcie załogi wierzył, ale nie mnie. Czasami nie tak dobrze jest mieć reputację kombinatora.
– Gładko poszło – stwierdził Dalton. Podszedł bliżej, gdy generał się zmył. – Widzę, że wciąż coś kręcisz, Blake.
Wulgarnym gestem dał do zrozumienia, że wykorzystuję generała.
Spojrzałem na niego z ukosa. Dalton to Brytol z prostackim poczuciem humoru. Był skutecznym członkiem załogi i żołnierzem, ale bywał wrzodem na dupie.
– To nie tak, Dalton. Wiem tak samo mało, jak wszyscy.
– Jasne, jasne – odparł. – Nie musisz nic mówić.
Podaliśmy sobie dłonie i obaj zmusiliśmy się do uśmiechu. Pewnie zadawaliśmy sobie nawzajem rany równie wiele razy, co prawiliśmy komplementy. Mimo wszystko jednak wspólna służba we Flocie sprawiła, że się szanowaliśmy.
Następny podszedł Samson i mocno ścisnął mi dłoń. Klepnął mnie też w plecy swoją wielką łapą tak, że niemal się zakrztusiłem.
Był tak samo niebezpieczny w walce jak Dalton, ale większy i powolniejszy. Braki w finezji nadrabiał entuzjazmem. Gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, był przekonany, że muszę umrzeć. Na szczęście jednak na okręcie Kherów zaprzyjaźniliśmy się. Bycie jedynymi ludźmi pośród krwiożerczych kosmitów zmuszało do współpracy.
– Dobrze cię widzieć, Leo. Naprawdę dobrze. Lecimy tym fazowcem?
Wskazał na ciemny kształt za moimi plecami.
– Czy to aż takie oczywiste?
Dalton parsknął.
– Co, to ma być jakaś tajemnica? Jeśli tak, to ktoś poważnie spierdolił sprawę. Każdy, kto widział okręt fazowy z bliska, natychmiast go rozpozna.
Skinąłem głową i przyjrzałem się okrętowi. Był smukły i, jak miałem nadzieję, śmiercionośny.
Co jednak pomyślą o nim Kherowie? Okręty fazowe były dla nich czymś potwornym, zbrodnią wojenną Imperium wykonaną z metalu i polimerów.
Przekonanie ich dowództwa, że to dobry pomysł, będzie cholernie trudnym zadaniem.
15
Jako pilot służący w marynarce zawsze uważałem, że okręty kosmiczne są czymś pomiędzy samolotem a okrętem. W końcu kto właściwie potrafił autorytatywnie stwierdzić, z jakiego modelu dowodzenia powinna korzystać duża jednostka kosmiczna?
Oba punkty widzenia miały swoje wady i zalety i były przedmiotem ostrego sporu. Zarówno lotnictwo, jak i marynarka chciały dorwać się do części budżetu.
W przeszłości w Stanach Zjednoczonych spór ten wygrywało lotnictwo. W końcu odlatywanie z powierzchni Ziemi brzmiało jak zadanie właśnie dla nich. Astronauci NASA wywodzili się często, choć nie zawsze, z lotnictwa.
Nowy okręt, z uwagi na rozmiar i przeznaczenie do dłuższych misji w przestrzeni kosmicznej, wydawał się jednak pasować raczej do floty. Miał w końcu mostek, a nie kokpit. Każdy większy okręt kosmiczny przypominał w środku okręt podwodny. Musiał być absolutnie szczelny, znosić ekstremalne temperatury. Samoloty były zwykle bardziej delikatne.
Co więcej, chociaż okręt miał nawigować w trzech wymiarach, nie był przeznaczony do lądowania na planetach. Po wystrzeleniu miał spędzić wieczność w kosmosie, latając od orbity do orbity, przynajmniej póki nie ulegnie zniszczeniu. To również sugerowało raczej skojarzenia z morzem.
Można by pomyśleć, że taki spór uda się rozwiązać w logiczny sposób, ale pewnie tylko wówczas, jeśli nie miało się nigdy do czynienia z polityką międzywydziałową. Kluczem był tu budżet. Jeśli te nowe okręty uznać za część lotnictwa, spore pieniądze popłyną właśnie tam. Jeśli to okręty marynarki, wzbogaci się admiralicja. Przegraną stronę czekały zaś cięcia, jako że siły kosmiczne miały stać się przyszłością obrony planety.
Istotne były też interesy międzynarodowe. Inne kraje wiedziały już, że coś kombinujemy, i domagały się dopuszczenia do udziału w projekcie.
W rezultacie znalazłem się na spotkaniu z generałem Vegą, komandorem Jonesem i kilkoma innymi oficjelami, którzy ewidentnie się nie znosili.
Był tam również doktor Abrams, wyraźnie poirytowany. Po raz pierwszy mu współczułem.
– Nie ma co owijać w bawełnę – oznajmił generałom Jones. – Marynarka przejmuje stery. To zdecydowanie okręt, a nie samolot.
– Nie ma szans – pokręcił głową generał Vega. – Nie odstąpimy. Możecie wziąć sobie Blake’a i jego załogę naturszczyków, ale nie całą przyszłość projektu. Wiemy, że obecnie siły kosmiczne są pod dowództwem lotnictwa. Nawet wyrzutnie atomowe!
Zażarta walka wciąż trwała, aż w końcu Abrams i ja nie mogliśmy tego dłużej znieść.
– A może nowa organizacja? – spytałem. – Dowództwo Wojsk Kosmicznych?
– Już istnieje i jest częścią Sił Powietrznych – machnął ręką Vega. – Zajmuje się międzykontynentalnymi pociskami balistycznymi.
– Nie wszystkimi – przerwał mu Jones. – Nasze okręty podwodne klasy Ohio mają własne.
Abrams pochylił się do przodu.
– Na przyszłość nie można rozdzielać sił kosmicznych. Muszą mieć jednolitą strukturę dowodzenia. Sugeruję usamodzielnienie Dowództwa Wojsk Kosmicznych.
To nie zadowoliło ani ludzi z lotnictwa, ani z marynarki.
– A co z wami, z ONZ? – spytał Vega. Pochylił się w stronę Abramsa tak, jakby chciał chwycić go za chudy kark. – Czy dotrzymacie swojej części umowy? Również jeśli chodzi o finanse?
– Nie kontroluję każdego obcego rządu.
Generał Vega parsknął i odchylił się do tyłu.
– Tak myślałem. Darmozjady od czterdziestego piątego.
– Panowie – wtrącił Jones – wróćmy do rzeczy. Abrams, sugeruje pan, że w Waszyngtonie chcą powołać piąty pion dowodzenia? Szefom sztabów to się nie spodoba.
– Już tak bywało. Marines byli dawniej częścią marynarki, a lotnictwo armii.