Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Rebel Fleet. Tom 2. Flota Oriona - B.V. Larson страница 18
– Generale, czy kiedykolwiek wąchał pan tyłek innej istoty?
Spojrzał na mnie jak na wariata.
– Nie, ale skopałem tę część ciała wielu młodszym oficerom!
– Sir, chodzi mi o to, że normalne zachowanie dla Kherów jest czymś innym niż dla nas. Tak naprawdę nie są zresztą obcymi, bo łączy nas genetyczne pokrewieństwo. Ale są całkowicie inni.
– Do czego zmierzasz, Blake?
– Czasami ludzie widzą znajome wzorce zachowań u psów… ale psy nie są ludźmi i nie można od nich wymagać stosowania się do ludzkich norm. Tak samo jest z Kherami.
Generał Vega przyłożył do głowy zimny kompres i wymamrotał coś o usypianiu wściekłych zwierząt. Przestał jednak w końcu mówić o ekstradycji.
– Przyjrzyjmy się rozkazom kapitan Ursahn – zasugerowałem.
– Rozkazom? – wzburzył się Vega. – Wydała nam rozkazy?
– Owszem. Wszystko przez to, że zbudowaliśmy okręt. Godwin był tu, aby go znaleźć. Najwyraźniej podejrzewali, że go budujemy.
– Te wszystkie sondy… – dodał Abrams. – Może mają więcej szpiegów i dronów na Ziemi, których nigdy nie wykryliśmy?
– No tak. W każdym razie Godwin jest agentem… a raczej czymś w rodzaju poborcy podatków.
Generał Vega spojrzał na mnie ze zdziwieniem w oczach, ale się nie odezwał. Robił się tylko coraz bardziej czerwony.
– Widzi pan, generale, chodzi o to, że chcą, aby nasz okręt służył w ich Flocie.
– To nie wszystko – wtrącił Abrams. – Powiedz mu najlepszą część.
Spojrzałem na niego z ukosa.
– Cóż, nalegają, żebym ja na nim był. Szanują tylko…
– Aha! – krzyknął generał, wskazując na mnie pokrytym zaschniętą krwią palcem. – Teraz rozumiem. Sprytne, ale to ci się nie uda, Blake. Mówiłem, że nie polecisz tym okrętem, i nie żartowałem.
– Nie muszę nim dowodzić. Ani nawet pilotować. Po prostu tam będę.
– Nie będziesz. Będziesz za kratkami, w areszcie!
– Generale, Kherowie złożyli formalny wniosek. A razem z nim groźbę.
Jego spojrzenie mogłoby zabić.
– Mów dalej, gadzino.
– Nie podoba im się to, że zbudowaliśmy okręt fazowy. Wykombinowali to w jakieś dziesięć minut.
– Kto pokazał im mój okręt?
Spojrzałem na Abramsa, po czym spuściłem oczy. Był to subtelny sposób na pokazanie, że doktorek był moim wspólnikiem. Vega uważnie się nam przyglądał.
– Kherowie nalegali, sir – odparłem. – Grozili wysadzeniem okrętu, a nawet całej bazy.
Abrams zaniepokoił się, gdy generał odwrócił się do niego.
– To twoja wina! Knułeś od miesięcy. Blake to gad, ale ty jesteś zdrajcą!
– Co? – spytał Abrams, śmiejąc się nerwowo. – Generale, to jakiś absurd. Niech pan sam siebie posłucha. To żenujące.
Słowa Abramsa nie poprawiły humoru generała. Kontynuowali kłótnię, podczas której Abrams twierdził wciąż, że Vega gada głupoty, a generał mu groził.
Wykorzystałem tę chwilę, by się wymknąć. Ta dwójka nie pałała do siebie miłością i nie chciałem oberwać rykoszetem. Zwalenie winy na Abramsa nie było zbyt uprzejme z mojej strony i okazało się aż zbyt łatwe. Uznałem, że są siebie warci, a to, że ich plany spaliły na panewce, nie było moją winą – przynajmniej nie w pełni.
Jako że byłem przemęczony, wróciłem do kwatery i padłem na łóżko. Obudził mnie dopiero z trudem poranny dzwonek, zwiastujący kolejny dzień w tej norze pod górą Cheyenne.
Robin dorwała mnie na korytarzu po drodze na śniadanie. Pokazała mi bransoletę na kostce i spojrzała na mnie tak zimnym wzrokiem, jakbym to ja ją założył.
– Co masz na nodze? – spytałem, jakbym nie wiedział.
– Przyłapali mnie na próbie wejścia do pomieszczenia z tym całym teleporterem. Powariowaliście tu wszyscy. Mam przepustkę, inaczej bym tu nie pracowała.
Pokręciłem głową.
– To tak nie działa. Często podlega się ograniczeniom. Dostęp do projektu A, ale bez wiedzy o projekcie B, takie mamy motto. Poza tym jesteś na okresie próbnym.
– Tak mi powiedzieli. Ale jedna mała pomyłka, a już śledzą mój każdy ruch? To absurd, jestem teraz więźniarką!
– Nie jesteś. Ale jeśli będziesz się tak zakradać, w końcu nią zostaniesz. Te bransolety to jeden z elementów ustawy o nieludziach. Nazywają to „domniemaną zgodą na inwigilację elektroniczną”. Prawda jest taka, że zasady się zmieniły.
– To jest najgorsze w tych kosmitach. Po pierwszym kontakcie z Kherami nasze prawa spuszczono w kiblu. Rząd myśli, że może robić wszystko niewinnym cywilom.
Wskazałem na nią palcem.
– Nie jesteś już niewinnym cywilem. Musisz się do tego przyzwyczaić. Teraz jesteś jedną z nas.
Skrzywiła się, ale nie oponowała. W tym momencie nie pamiętałem już nawet, dlaczego tak bardzo zależało mi na tym, żeby trafiła tu ze mną. Jasne, pomogła mi w potrzebie, ale mogłem się spodziewać, że przyprawiać mnie będzie o ból głowy.
– Niedługo zaczniesz pracować – ostrzegłem ją. – Okręt wkrótce opuści tę dziurę.
– Co? – spytała i w końcu przestała narzekać.
Zacząłem wyjaśniać, na co wyjęła staroświecki notatnik i długopis. Z oczywistych względów skonfiskowali jej urządzenia elektroniczne i nadal ich nie oddali. Wciąż twierdzili, że je „przetwarzają”. Wyraźnie jeszcze jej nie ufano.
Żadnych z moich ostatnich interakcji z Ursahn nie uznano za ściśle tajne, więc jej o nich opowiedziałem. Jako nasza specjalistka od PR powinna wiedzieć, co się dzieje.
Gdy Robin dowiedziała się, że będę na pokładzie, gdy okręt odleci – a przynajmniej jeśli Ursahn dopnie swego – jej zachowanie się zmieniło.
Szeroko się uśmiechnęła. Dotknęła mojej ręki, a oczy jej się świeciły. Subtelnością nie grzeszyła.